Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mam prawo być kobietą. Rozmowa z Haliną Mlynkovą

Marcin Mindykowski
fot. materiały prasowe
O powrocie na scenę po siedmiu latach, odkrywaniu na nowo muzyki etno, skrytych kobiecych pragnieniach i marzeniach, o tym, czym różni się śpiewanie "Czerwonych korali" teraz i dziesięć lat temu, o polskich i czeskich cechach oraz o granicach prywatności wytyczonych na wojnie z tabloidami z wokalistką Haliną Mlynkovą rozmawia Marcin Mindykowski.

W sobotę, na finał Jarmarku św. Dominika, zaśpiewała Pani materiał z płyty "Etnoteka", którą po siedmiu latach milczenia wróciła Pani na polską scenę. Jak po ponad pół roku od jej premiery ocenia Pani ten powrót? Udał się?
Z mojej perspektywy na pewno tak. Gram koncerty, lubię śpiewać te piosenki, ludzie je znają. Bardzo lubię tę płytę, nie znudziła mi się, nie uważam jej za niewypał. Z moimi instrumentalistami mamy ogromną radość ze wspólnego muzykowania. Choć ocena udanego powrotu to oczywiście rzecz bardzo względna...
No właśnie. Ci, którzy są zwolennikami twardych liczbowych wskaźników, i porównają powodzenie "Etnoteki" do multiplatynowych nakładów płyt Brathanków i wylansowanych wtedy przebojów, stwierdzą, że to żaden udany powrót, tylko sromotna klęska...
Oczywiście, miło jest, kiedy radia grają piosenki, bo wtedy muzyka dociera do szerszego grona ludzi. Platyny też cieszą, jak najbardziej. Tyle że od sukcesu Brathanków minęło 10 lat, rynek muzyczny się zmienił. Trudno też to porównywać, bo dziś gram muzykę troszeczkę trudniejszą, bardziej akustyczną, mającą mniejsze przełożenie na radia komercyjne. Dlatego najważniejszym rankingiem jest dla mnie opinia ludzi, którzy tej płyty słuchali, i szacunek ze strony branży - artystów, którzy chętnie ze mną współpracują.

Przez te siedem lat szukała Pani swojej tożsamości, wyrzucając kolejne piosenki do kosza. Gdzie ją Pani w końcu znalazła?
Przede wszystkim w muzykowaniu, we wspólnym tworzeniu muzyki. Wyszłam z zespołu, który grał piosenki lekkie i przyjemne. Przez te siedem lat zrozumiałam, czego chcę, nauczyłam się asertywności. Znalazłam swoje miejsce w muzyce żywej, nieoczywistej. Obrałam kierunek na zabawę dźwiękiem, zabawę rytmem - i to mnie najbardziej interesuje. Odnalazłam swojego słuchacza i nie chcę się już podporządkowywać rygorom i zasadom, które trzeba spełnić, żeby być puszczanym w radiu.

Etno na Pani płycie jest obecne raczej za sprawą egzotycznych instrumentów, a nie melodii.
Pierwotny folklor zawsze będzie mi bliski. Bardzo się cieszę, że ta muzyka ciągle jest w Polsce żywa, popularna, że jest tyle zespołów folklorystycznych. Dzięki temu naród ma tożsamość, zna swoją historię, tradycję. Ale sama idę już dalej, jestem na innym etapie, inaczej mi w duszy gra. Wolę wykorzystywać instrumenty, wyrażać etniczność rytmem, brzmieniem. I pokazywać, że kultury na całym świecie się mieszają.

Czyli czysty folk jest już dziś passé?
Nie, pierwotny folk też jest fantastyczny i jeśli się go w odpowiedni sposób poda, może złapać za serce. To jest nasza kultura, historia, nasze dobrodziejstwo. Często zachwycamy się afrykańskim folklorem, grą na bębenkach. A potem przyjeżdżamy do siebie i mówimy: "O Jezu, znowu »Zasiali górale«", bo mamy to na co dzień. Ale przecież możemy zainteresować tym obcokrajowców. Fakt, był taki moment, kiedy pojawiło się mnóstwo zespołów, które np. grały "Zasiali górale" z tandetnym podkładzikiem. To jest okropne i wtedy rzeczywiście krzywdzi się tę muzykę.

Na "Etnotece" debiutuje Pani jako autorka tekstów. Czuła Pani dzięki temu, że po raz pierwszy wyraża się w pełni?
Trochę tak. Myślę, że wyrażanie się przez swoje teksty jest ważne, to dopełnienie całości. Dobrze śpiewa mi się moje teksty. Wiem, o czym śpiewam, znam ich głębszy kontekst. Nie wstydzę się ich. Ale kiedy śpiewałam je pierwszy raz, pomyślałam sobie: "Cholera, wyrażam coś, czego na co dzień nie mówię obcym ludziom!". To często głębokie emocje.

Symbolem Pani powrotu stał się singiel "Kobieta z moich snów", w którym śpiewa Pani: "Śniłam czyjś sen i przespałam wiosnę/ Zbudziłam się i mam nowy plan/ Teraz przede mną jest lato gorące".
Ten tekst może być interpretowany na wiele sposobów, m.in. właśnie jako takie przebudzenie z powrotem do muzyki, do tego świata, w którym żyłam, a przed którym faktycznie przez pewien czas się ukryłam. Ale to są też moje spostrzeżenia dotyczące rzeczywistości, życia. Podchodzę do tekstów filmowo: najpierw widzę historię i dopiero potem zaczynam ją opowiadać. Tu miałam przed oczami kobietę, która świetnie sobie radzi ze wszystkimi codziennymi czynnościami: wyprawia dzieci do szkoły, robi zakupy, wypełnia domowe obowiązki, odrabia z dziećmi lekcje, podaje mężowi obiad... I kiedy dzieci już zasypiają, zamyka się w pokoju, bierze głęboki oddech, patrzy w lustro i zaczyna sobie podśpiewywać. Za zamkniętymi drzwiami mówi otwarcie o swoich marzeniach, pragnieniach, o których na co dzień nikomu głośno nie powie. Bo po pierwsze - w naszej kulturze nie wypada, po drugie - nie ma na to czasu, a po trzecie - trochę się tego wstydzi. I padają te wszystkie słowa o byciu marzeniem, kobietą ze snów - te, które leżą w nas głęboko. Bardzo mnie cieszy, że wiele kobiet utożsamia się z tym tekstem.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

W innych tekstach daje Pani kobietom prawo do ich naturalnych słabości: zmienności, niekonsekwencji, kaprysów...
Bo uważam to za wielki dar. Tak jak mężczyźni mają swoje cechy, tak myślę, że kobiety powinny cieszyć się tymi swoimi zmiennymi nastrojami, tą delikatnością, wrażliwością. Dla mnie to najlepsza broń. Skoro zmienność decyzji jest częścią mojej kobiecej natury, nikt nie może czynić mi z tego zarzutu - przepraszam bardzo, jestem kobietą i mam do tego prawo (śmiech). Uważam, że to są cechy, o których powinnyśmy pamiętać, które tworzą kobietę, cały jej seksapil, wyjątkowość.

Ale śpiewa też Pani, że tylko w dopełnieniu z mężczyzną ta kobiecość może rozkwitnąć.
Bo myślę, że tak jest. Nie jestem zwolenniczką życia singlowego. Uważam, że nawet najbardziej szczęśliwy singiel w głębi duszy nie przyznaje się do tego, że czuje się samotny. Zostaliśmy tak stworzeni, że lubimy mieć blisko siebie kogoś, na kim nam zależy. Uważam, że rodzina czy związek to fantastyczna rzecz, która dodaje nam w życiu energii, inspiracji i chęci do nowych działań. No i bardzo wiele nas uczy. Tyle że samotnym można być też w związku. Tą płytą chciałam więc powiedzieć, żebyśmy na siebie wzajemnie patrzyli, rozmawiali, żeby w tym całym zabieganym świecie zobaczyć tę drugą osobę, która jest koło nas. Żebyśmy widzieli swoje potrzeby - nie tylko dostrzegali te partnera, ale też starali się pokazać mu nasze własne.

Mówi Pani, że Pani teksty najczęściej biorą się z obserwacji.
Tak. Trochę niepokoi mnie, że ostatnio stałam się straszną gadułą i mam wrażenie, że trochę zatracam w sobie tego obserwatora. Ale może mam teraz taki etap w życiu, że muszę się wygadać. A obserwowanie najlepiej wychodzi mi na wakacjach, kiedy wyjeżdżam. Chyba najwięcej myślałam i najwięcej zobaczyłam w ludziach podczas mojej podróży przez Namibię, Zambię, Zimbabwe, Botswanę i RPA. To była długa podróż, byliśmy większą grupą, bardzo dużo działo się dookoła. A ja przemilczałam prawie cały ten wyjazd i żyłam głęboko w swoim wewnętrznym świecie. To niezwykle wzbogaca wnętrze właśnie pod kątem pisania czy tworzenia czegokolwiek.

Nie uciekniemy od tematu Brathanków. Węgierskie melodie, teksty Zbigniewa Książka, zespół skompletowany z muzyków studyjnych... Nie ma Pani dziś wrażenia, że brała udział w bardzo popularnym, ale jednak gotowym produkcie?
Przyszłam do gotowego projektu, nie wiem, jak on powstawał. Nie nazwałabym go jednak produktem, bo towarzyszyła nam wtedy ogromna radość z muzykowania. To był projekt z serca. Aranżacje powstawały podczas trasy, jeździliśmy na koncerty, graliśmy je, uczyłam się szkiców tekstów pisanych na kolanie... Nie musieliśmy wtedy podporządkowywać się żadnym kryteriom ani regułom rynkowym, żeby być granym w radiu. Po prostu nagle się okazało, że jest wielki szał i że to się spodobało.

Jak tłumaczy sobie Pani dziś sekret tego boomu popularności i mody na folkpop?
Myślę, że są po prostu fale muzyczne, które przychodzą i odchodzą. Wydaje mi się, że zaważyła świeżość, propozycja czegoś nowego. Słuchacz lubi oryginalność w muzyce. Potem zrobił się przesyt, pojawiło się tyle zespołów, że "zarąbaliśmy" społeczeństwo tą muzyką (śmiech). I tak jest z każdym nurtem - on się nudzi, dlatego że zaczyna pojawiać się dużo kopii. Ale teraz takie grupy jak Enej czy Zakopower też grają muzykę bałkańską, góralską - i robią to fantastycznie. To pokazuje, że jednak lubimy to, co nasze, i cały czas to pielęgnujemy.

Dziś też wykonuje Pani na koncertach utwory Brathanków. Jak śpiewa się Pani te nieco frywolne teksty?
Mam sentyment do tej muzyki, bo to były naprawdę piękne czasy. I dziś śpiewam to z przyjemnością, ale też większą świadomością. Pamiętam, że jak pierwszy raz puściłam mojej mamie płytę Brathanków, powiedziała: "Dziecko, ty śpiewasz takie teksty?" (śmiech). Ale dla mnie muzyka i sztuka w ogóle nie ma granic. Zbyszek Książek tak napisał zresztą te teksty, że one nawiązują do naszej kultury ludowej, w której jest bardzo dużo frywolności.

Kiedy zespół dowiedział się, że jest Pani w ciąży, zaczął rozglądać się za nową wokalistką... Ma Pani o to do kolegów żal?
Ja w ogóle nie żywię żalu do ludzi, bardzo szybko mi mija - 10 minut i po sprawie. Ale prawda jest, jaka jest, i nie będę jej ukrywać. Nigdy nie żałowałam jednak rozstania z zespołem. To jedna z cech mojego charakteru, że nie odwracam się do tyłu, tylko idę dalej do przodu. Żyję tym, co będzie, i tym, co jest, a nie tym, co było.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Pochodzi Pani z Zaolzia. Co jest w Pani czeskiego, a co polskiego?
Myślę, że mój charakter ukształtował się na Zaolziu, jestem wychowana w tamtej kulturze, tradycji, którą kocham i będę kochać. Jeśli chodzi o myślenie, nie jestem taką stuprocentową, wychowaną tu Polką, mam inne spostrzeżenia niż dziewczyny stąd. Z drugiej strony mieszkam i żyję tutaj już tyle lat, że czuję się absolutnie Polką i niewiele mam dziś wspólnego z Czechami. Jeżdżę tam raz na jakiś czas do mamy. Ale kiedy jestem przemęczona, mówię gwarą. Wtedy automatycznie wskakują mi czeskie albo zaolziańskie, gwarowe słowa - głęboko zakorzenione. Natomiast kulturowo, państwowo i mentalnie jestem mocno związana z Polską i nie mam planów, żeby wyjechać i tam zamieszkać. Kocham Polskę i to jest mój nowy dom - od wielu lat.

Polacy o Czechach mówią z lekceważeniem, ale chyba zazdrościmy im dystansu do siebie.
To leży w charakterze narodu i jest związane z jego wielkością. Czesi w swojej głębokiej podświadomości walczą o przetrwanie - jako mały naród. Mają więc bardziej wyluzowane, zdystansowane podejście do życia niż Polacy, którzy żyją świadomością wielkiego narodu i wielkiego kraju - mają o co i czym walczyć. I gdzieś w podświadomości jest ta szabelka. Czesi są bardziej stonowani, ugrzecznieni, trochę bardziej "niemieccy". Jak jest 50 godzinę, to 50, jak coś podrożeje, to będziemy płacić. A w Polsce: "Jakie 50?! Jadę 80!". A jak podrożeje, to będziemy się stawiać, bo tak nie może być (śmiech).

Ostatnio media interesowały się mniej Pani muzyką, a bardziej rozstaniem z Łukaszem Nowickim, z którego tabloidy uczyniły publiczny spektakl. Zdecydowali się wtedy Państwo na występ w programie Tomasza Lisa, sprzeciwiając się wchodzeniu z butami w Państwa życie. Dziś uważa Pani, że to było dobre posunięcie?
Każdy tabloid, każda gazeta to gigantyczna machina, która może wywindować albo zniszczyć. W momencie, kiedy się ją atakuje, wiadomo, że będzie niszczyć. Poniekąd zrobiłam to więc świadomie, ale musiałam powiedzieć "stop". Oczywiście, wiem, że media żyją z tego, że sprzedają sensacyjne informacje. Ale wszystko ma swoje granice. Tu przekroczono wszelkie dobre maniery - mimo że prosiliśmy, żeby tego nie ujawniać, tak się jednak stało. Mało tego: wszelkie informacje na nasz temat do dziś nie są prawdziwe. Mogę powiedzieć jedno: już nigdy nie będę mówić poważnie, z głębi serca na moje tematy prywatne. Każde takie pytanie, które będzie mi w mediach zadawane, będę obracała w żart lub odpowiadała na nie z przymrużeniem oka. Bo po pierwsze, nikogo ta prawda nie interesuje, a po drugie, to jest moja prywatna sprawa.

Powiedziała Pani wtedy, że można z mediami dzielić radości i chwile szczęścia, ale dramaty chce się przeżywać samotnie, w spokoju. Myśli Pani, że tak się da i raz wpuszczone za alkowę sypialni media same się wycofają?
Gdyby przejrzeć wszystkie moje wywiady, okazałoby się, że niewiele mówiłam o życiu prywatnym, bo w ogóle nie mam na to ochoty. I jeżeli zdarza się, że odpowiadam na takie pytanie, to jest to wyłącznie forma kompromisu z mediami, żeby móc powiedzieć również o moich sprawach zawodowych. Taki jest teraz świat i jesteśmy do tego zmuszani.

Pewne informacje o Państwa prywatności krążyły jednak w mediach...
Zdjęcia ze ślubu, które się teraz pojawiły - co jest skandaliczne - sprzedał ktoś ze znajomych lub ktoś, kto był na weselu. Nie było jednak sesji w ciąży, z narodzin, z dojrzewania mojego syna. I nigdy takich zdjęć nie będzie.

Czy teraz znów zniknie Pani na siedem lat czy jednak nowa płyta ukaże się wcześniej?
Ja bym chciała, żeby już się ukazała (śmiech). Teraz jest fantastyczny czas, bo właśnie powstają nowe teksty, melodie. Mam wielkie plany zawodowe i dużą chęć do pracy. Oczywiście chciałabym je pogodzić z domem, w którym czeka na mnie osoba, która zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu - mój syn.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki