Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Mało zarabiamy, bo mało pracujemy”. O pensum nauczycielskim rozmawiamy z Marcinem Stiburskim – fizykiem i twórcą „Szkoły minimalnej"

Magdalena Konczal
Magdalena Konczal
Marcin Stiburski - nauczyciel matematyki i fizyki, twórca "Szkoły minimalnej"
Marcin Stiburski - nauczyciel matematyki i fizyki, twórca "Szkoły minimalnej" Archiwum prywatne
Nie osiemnaście, ale dwadzieścia dwie godziny przy tablicy – to pomysł Ministerstwa Edukacji i Nauki na reformę związaną z czasem pracy nauczyciela. Związki zawodowe są przeciwne, a sami zainteresowani podkreślają, że w ten sposób dokłada się im pracy. O to, ile powinno wynosić pensum i realny czas pracy nauczyciela zapytaliśmy Marcina Stiburskiego – fizyka, matematyka, a także twórcę „Szkoły minimalnej”.

Słynie Pan z niezbyt popularnych, a czasami nawet nieco kontrowersyjnych opinii. Jedną z nich jest ta, dotycząca czasu pracy nauczyciela. Uważa Pan, że nauczyciele pracują za mało?
Przeglądałem raport czasu pracy nauczycieli, który został opracowany w 2014 roku przez Instytut Badań Edukacyjnych. Właśnie tam było pokazane, ile nauczyciele pracują, jak dużo biorą nadgodzin. Głównym mankamentem tego raportu – co też podkreślali badacze – była deklaratywność, a więc raport został oparty na deklaracjach nauczycieli, ponieważ w rzeczywistości nie mamy narzędzi, które pozwoliłyby nam na sprawdzenie realnego czasu pracy nauczyciela.

Kiedy ja obserwuję całą tę sytuację, to widzę ucznia, który siedzi ponad trzydzieści godzin w szkole, bo taki ma plan lekcji i nauczyciela, który w szkole spędza zdecydowanie mniej czasu. Nauczyciele narzekają, że bardzo mało zarabiają, ale też mówią, że pracują więcej, przygotowując się do tych swoich osiemnastu godzin pensum, czyli ponad trzynastu godzin zegarowych, bo, przypomnijmy, że jedna godzina pensum to czterdzieści pięć minut. Uwzględniając czas spędzony na przerwach czy dyżurach, to w dalszym ciągu nie jest to czas pracownika, zatrudnionego na Kodeks Pracy.

W tym badaniu, na które się powoływałem, jest wiele razy wspomniane, że nauczyciele ciągną półtora etatu, czy nawet dwa etaty (36 godzin). Nieliczna grupa wyrabia więcej niż dwa etaty (powyżej 36 godzin tablicowych) i w tym momencie problemu z przygotowaniem do lekcji, które nauczyciele deklarują, już wtedy nie wyrażają, bo wówczas musieliby pracować po 70-80 godzin tygodniowo.

Ja oczywiście obserwuję też swój czas pracy. Zarzuca mi się, że nie przygotowuję się do lekcji i faktycznie tak jest. Ja przychodzę na lekcje matematyki czy fizyki i uczę, ponieważ znam się na tych dyscyplinach i nie potrzebuję żadnego przygotowania. Słyszę też zarzuty, że nie robię z uczniami prac czy projektów. Wówczas zaczynam się zastanawiać: czy to naprawdę jest potrzebne? Później narzekamy, że brakuje nam czasu na sprawdzanie...

Nauczyciele będą bronić swojego status quo. To jest trochę tak, jak górnicy bronią swoich deputatów górniczych, a policjanci by bronili swojego wcześniejszego przejścia na emeryturę. Trudno jest nam rezygnować z pewnego układu pracy, który kiedyś wypracowaliśmy. Przewartościowując edukację, musimy mieć wgląd w to, że należy też przewartościować sposób pracy nauczyciela. Nauczyciel dziś nie musi być nauczycielem podawczym, który relacjonuje Wikipedię, ale mentorem, tutorem i przewodnikiem.

Ja nie obserwuję tego, by nauczyciele pracowali po czterdzieści czy pięćdziesiąt godzin, jak to często deklarują. Ci, którzy mają jeden goły etat, najczęściej o godz. 13.00 są już w domu. Ale są też tacy, którzy chcą dorobić więcej, bo oczywiście uposażenie za jeden etat osiemnastogodzinny jest, jakie jest (od 3 200 zł netto w dół), ale wówczas wyrabiają drugi etat i mają 6 200 czy 6 400 zł na rękę. W tym momencie pojawia się pytanie: czy 6 000 zł netto, to jest mało czy dużo? Sądzę, że co najmniej kilkanaście procent nauczycieli pracuje właśnie na dwa etaty.

Myśli Pan, że nauczyciele nie przygotowują się do lekcji?
Nauczyciele deklarują, że się przygotowują. Nawet w sporach, które ze mną prowadzą, mówią, że na jedną godzinę lekcyjną przygotowują się dwie godziny zegarowe i mimo że w danej szkole mają pięć lekcji tego samego typu z pięcioma klasami na tym samym poziomie, to i tak będą deklarować, że do każdej lekcji przygotowują się dwie godziny. Tłumaczą się tym, że są różni uczniowie, ale według mnie to jest naciągana teoria.

Wiadomo, że inaczej trzeba patrzeć na nauczycieli poszczególnych przedmiotów. Inną ilość czasu na obowiązki pozalekcyjne będzie poświęcał matematyk, a inną polonista. Ja uważam jednak, że skoro jest się specjalistą w danej dziedzinie, to jest się też w stanie przeprowadzić zajęcia bez przygotowania. Mechanik nie czyta instrukcji naprawy samochodu przed naprawą samochodu, po prostu to robi.

Oczywiście polonista, gdy zleci uczniom napisanie jakiegoś tekstu, będzie musiał najzwyczajniej w świecie go przeczytać. Gdybym ja chciał zadać dzieciom wiele zadań matematycznych, również musiałbym później je sprawdzić. Ale z drugiej strony ocenianie naprawdę nie musi polegać na sprawdzaniu metodą testu, oceniać można na tysiąc innych sposobów.

Gdy Pana słucham, od razu przychodzi mi do głowy przykład nauczycieli, którzy dopiero zaczynają pracować w zawodzie. Myśli Pan, że oni również nie przygotowują się do lekcji?
Oczywiście, każdy stażysta dopiero się uczy, ale jest to okres, gdy się adaptujemy. Wraz z upływem czasu powinniśmy z tego wyrastać i być dumni, że już się nie przygotowujemy do lekcji. Słucham opinii osób, twierdzących, że przygotowują się do zajęć. Opowiadają historie, co to oni niewiarygodnego robią, jak poświęcają się, by przygotować daną lekcję.

Proszę zapytać się uczniów, czy nauczyciele przychodzą przygotowani na lekcje, czy, jak to mówią, odrabiają pańszczyznę, a więc przeprowadzają nudne lekcje, bez ładu, składu i polotu. Często jest tak, że właśnie takie zajęcia można zaobserwować u osób, które mówią, że bardzo długo przygotowywały się do lekcji. Niech uczniowie będą tutaj świadkami, a nie nasze deklaratywne opinie.

Tak, ale są przecież osoby, które z marszu wychodzą i są w stanie bez przygotowania opowiadać o rzeczy, która ich ciekawi, a są też takie, które, zanim wyjdą przed publiczność – nawet jeśli tą publicznością mieliby być uczniowie – muszą wszystko sobie rozpisać i dokładnie się przygotować…
Proszę się zastanowić, czy Pani chciałaby pójść do chirurga, który przed operacją będzie studiował podręcznik anatomii, czy do chirurga, który po prostu wykona operację. Mam świadomość, że przez lata był dobór negatywny do zawodu nauczyciela i spora grupa osób najzwyczajniej w świecie trafiła do tego zawodu przez przypadek i nie ma predyspozycji do wykonywania tej pracy.

Natomiast trzeba pamiętać, że od każdego zawodu oczekuje się profesjonalizmu. Często w narracji o nauczycielach mówi się, że są wyjątkowi, określa się ich mianem kwiatu narodu. Przepraszam bardzo, czy inne zawody nie są równie ważne? Czy nie oczekujemy od kierowcy autobusu bezpiecznego prowadzenia pojazdu, odpowiedzialności za życie i zdrowie pasażerów? Podobnie z pilotem samolotu, lekarzem czy konstruktorem mostu.

Nie róbmy z siebie wyjątkowej grupy. Musimy rzetelnie wykonywać swoją pracę, która polega, przede wszystkim, na zainteresowaniu młodych ludzi światem, zbudowaniu relacji opartej na ciekawości, a nie na lęku. Ja na ten lęk bardzo często zwracam uwagę, bo myślę, że ważne jest promowanie innego podejścia do pracy, takiego, które nie wymaga budowania typowo szkolnej narracji „sprawdzianowo-fabrycznej”, jak ja to nazywam, ale relacji mistrz-uczeń.

Chciałabym zapytać o propozycję Ministerstwa Edukacji i Nauki, jaką jest podwyższenie pensum nauczycielskiego o cztery godziny…
Tak, ministerstwo próbuje przeforsować cztery godziny pensum i zmusić nauczycieli, żeby byli w szkole, z uczniami, a nie żeby deklarowali, że wykonują swoją pracę w domu. Skoro niektórzy mówią, że woleliby pracować czterdzieści godzin w szkole, to ja się pytam, dlaczego tego nie zrobić? Dlaczego nie będą tego postulować i dlaczego nie zadeklarują swoim pracodawcom, że właśnie tak woleliby pracować?

Dlaczego nauczyciele nie będą chcieli takiego rozwiązania wprowadzić w życie? Bo wówczas wyszłoby na jaw, że nie są w stanie tego zrobić w szkole. Nauczyciele tak naprawdę markują to, bo wolą w ukryciu wykonywać swoją pracę, a w rzeczywistości wielu z nich po prostu ma wolny czas w domu.

Proszę zwrócić uwagę na to, że osoby, które pracują tradycyjnie 40 godzin na etacie, uwzględniając czas urlopu 26 dni, plus 52 soboty i niedziele, to sumując, wychodzi 1800 godzin zegarowych w skali roku. Natomiast warto popatrzeć na to, ile godzin zegarowych rocznie pracuje nauczyciel, uwzględniając wszystkie możliwe przerwy. Kilkukrotnie próbowałem to liczyć, oczywiście działania są zaokrąglone, ale ten czas nie przekracza 1000 godzin zegarowych rocznie. Oczywiście, my mało zarabiamy, ale też mało godzin pracujemy. Pracujmy więcej, z tą samą stawką godzinową i w tym momencie będziemy lepiej zarabiać, powyżej średniej krajowej.

Wróćmy do tematu propozycji MEiN dla nauczycieli. Zwiększenie pensum o cztery godziny, nauczyciel miałby być obecny w szkole przez dodatkowe osiem godzin w ramach tzw. godzin dostępności, a więc spotkania z rodzicami, konsultacje itd. Co Pan uważa na temat wprowadzenia takich zmian?
Według mnie to są bardzo dobre propozycje. Ja uważam, że nauczyciele powinni być w szkole przez 40 godzin. Oczywiście tutaj dochodzi kłopotliwa kwestia zagospodarowania warunków pracy, które nie są najlepsze.

Zasadniczo jednak, według mnie, nie ma przeszkód, by nauczyciel miał pensum osiemnaście, dwadzieścia czy dwadzieścia pięć godzin, a całą resztę spędził w szkole. Wówczas byłby dostępny dla rodzica, który chciałby z danym nauczycielem się spotkać, a także dla ucznia, który potrzebuje konsultacji lub chce wziąć udział w kółku zainteresowań.

Ministerstwo i tak bardzo miękko i dyplomatycznie postępuje z nauczycielami, obchodzi się z nimi troszeczkę jak z jajkiem. Problemem nauczycielstwa jest także to, że urlop jest wskazany na określone obszary, a nie w dowolnym okresie. Można by więc zorganizować 37 godzin w szkole, biorąc pod uwagę trudności urlopowe i lokalowe, bo warunki pracy nauczyciela w szkole nie są doskonałe.

W jaki sposób powinno się rozwiązać problem czasu pracy nauczyciela?
Moim marzeniem jest, by pracować w jednej szkole. Osobiście mógłby mieć 30 godzin tablicowych i 5-7 godzin być do dyspozycji, w skład których wchodziłyby kółka zainteresowań, konsultacje itd., a przez dwie godziny mógłbym wykonywać jeszcze jakąś pracę w domu.

Ja pracuję w szkołach niepublicznych na Kodeks Pracy, nie obowiązuje mnie Karta Nauczyciela. W tej chwili tygodniowo przeprowadzam 38 godzin lekcyjnych. Oczywiście, z racji tego, że wiążę to z trzema szkołami plus jedną zdalną, mam trochę utrudnione zadanie. Byłoby miło, gdybym miał te 38 godzin w jednej placówce, bo wówczas miałbym szansę więcej czasu spędzać z uczniami, zamiast być w ciągłym rozkroku.

A jeśli miałby Pan zaproponować bardziej ogólne rozwiązanie, jeżeli chodzi o czas pracy nauczyciela, to jakie ono by było?
W tym kontekście ważne by było zwiększenie obecności nauczyciela w trakcie nauki ucznia. Problemem jest ramowy czas nauczania i poszatkowanie na przedmioty. Formalnie można by ograniczyć liczbę różnych przedmiotów tak, żeby nauczyciel mógł uczyć bloku przyrodniczego, humanistycznego, artystycznego itd.

W ten sposób automatycznie mógłby spędzać więcej czasu z uczniem jako specjalista od szerszej dyscypliny, a nie od wąskiej specjalizacji. Im mniejszy nacisk na kontrolowanie, tym lepiej. Sprawdziany zabierają dużo czasu, a nie są tym, co jest w edukacji najważniejsze: budowaniem relacji i wyjaśnianiem świata.

I nagle okazuje się, że nauczyciel może być w jednej szkole i mieć więcej godzin do dyspozycji ucznia. Społeczeństwo, które płaci za czas nauki ucznia, mogłoby wynagrodzić tego nauczyciela w jednym zakładzie pracy. Jest to pomysł bardzo szeroki, mam świadomość, że trzeba by go było przedyskutować, bo wiadomo, że w systemie są pewne zaszłości, a szkoły nie byłyby gotowe od razu na taką rewolucję.

Na zakończenie chciałam odejść już od tematu pensum, bo ono oczywiście jest ważne, ale nie najważniejsze. Co jest największą bolączką systemu edukacji?
Pogoń za ocenami i ranking szkół. Młodzi ludzie zmuszają się do zdobywania wiedzy, uczą się, by otrzymywać oceny, a nie dla samej chęci poznania czegoś nowego. Trzeba by totalnie przewartościować koncepcje nauki, tak żeby oceny odeszły przynajmniej na trzeci plan.

Dla mnie w edukacji bardzo ważne jest to, by uczeń nie bał się szkoły, nie odczuwał lęku podczas zajęć. Myślę, że lęk generują właśnie sprawdziany, kartkówki, odpytywania, które pochłaniają nauczycielowi czas. Wciąż słyszy się, że w edukacji najważniejsza jest relacja i myślę sobie, że kiedy ona ma się zbudować, jeśli nie w ilości czasu spędzonego razem?

Ważną rolę odgrywałaby też pewna dobrowolność nauki. Wiemy, że nie każdy z nas musi znać pole trapezu i warto by było zacząć uczyć praktycznych, życiowych umiejętności. Dużą część materiału powinniśmy potraktować jako fakultatywną. Zmniejszenie nacisku na oceny i zwiększenie dowolności w nauczaniu – uważam, że to dwa aspekty, które rozwiązałyby dużą część bolączek współczesnej szkoły.

***

Marcin Stiburski to nauczyciel fizyki i matematyki, stosujący na swoich lekcjach niekonwencjonalne metody nauczania. Jest także założycielem grupy facebookowej "Szkoła Minimalna".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki