18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Tusk: Marzy mi się napisanie kryminału z akcją w Sopocie [ROZMOWA]

Ryszarda Wojciechowska
Małgorzata Tusk
Małgorzata Tusk Tomasz Bołt
W listopadzie Małgorzata Tusk wydała książkę "Między nami", gdzie opisuje swoje życie z obecnym premierem. - Nie żałuję, że napisałam tę książkę. To opowieść o trudnej miłości - mówi żona premiera Małgorzata Tusk.

Warto było wyjść z cienia i to książką, która jest tak różnie oceniana?
Nie żałuję, że ją napisałam. Dziwią mnie tylko reakcje i komentarze. To miała być książka o miłości. Myślałam, że będą ją czytać kobiety do poduszki albo do kawy. A tu pojawiają się pretensje o to, że... za mało napisałam w niej o polskiej polityce.

Od żony premiera można chyba oczekiwać kuchni politycznej.
W mojej książce znajduje się kilka politycznych smaczków. Ale kuchnia polityczna jest tak często w naszym życiu maglowana, że nie chciałam przesadzać. Marzyło mi się, że to będzie coś w rodzaju poradnika. Że może przeczytają ją kobiety, które pomyślą - na jej miejscu zrobiłabym to tak samo albo inaczej...

Czytaj także: Książka Małgorzaty Tusk. "Kim byłabym bez Donka?", czyli zwierzenia żony premiera

Może trzeba było napisać poradnik "Jak znaleźć mężczyznę, który zostanie premierem?".
To byłby hit. Albo "Jak zrobić z mężczyzny premiera" (śmiech). Ale na to nie ma recepty.

Jak duży był Pani udział w tym, że mąż został premierem?

Jest takie powiedzenie, że za każdym mężczyzną, który odniósł sukces, stoi kobieta. Jeśli mówię o swoim udziale, to nie dlatego, że coś mężowi doradzałam. Daleka jestem od tego. Ale stworzyłam mu warunki, dzięki którym było mu w polityce łatwiej. Dałam mu siłę, akceptację i pomoc. A teraz zamieniliśmy role. Bo dzięki temu, że jestem żoną premiera, mogłam wydać książkę. Wcześniej to ja mu pomagałam, a teraz on pomógł mnie.

Pani mówi, że "Między nami" to książka o miłości...
O trudnej miłości...

Ale nie pisze Pani wprost: kocham męża. Jest za to historia o tym, jak się Pani już jako mężatka zakochała w innym mężczyźnie i chciała odejść.
To książka o 35-letniej miłości, która nie jest łatwa, ani łatwa nie była. Kiedy ma się męża o tak silnej osobowości, w dodatku premiera Polski, to trudno odnaleźć się w takim związku. Trzeba walczyć o swoje miejsce w rodzinie.

Polityka jest najważniejsza w życiu Donalda Tuska? Tak jak to było u Lecha Wałęsy?

Są sytuacje, kiedy wydaje się najważniejsza. Ale bywają też momenty uspokojenia. Może to nie jest najlepsze porównanie, ale ja w tej chwili też myślę tylko o jednym, o gotowaniu. Bo idą święta. I dla mnie to jest najważniejsze.

Opowieść o tym, że Pani chciała odejść od męża do innego, jest bardzo intymna. Poraża bezwzględnością momentami.

Tę historię już wcześniej w tabloidach opisywano. To była część mojej walki o naszą miłość. Rozpaczliwie szukałam dróg wyjścia - co mam zrobić, żeby ten związek jednak utrzymać. Takie szukanie ratunku, może bezwzględne, jak pani mówi, też się wydarzyło w naszym 35-letnim związku. Więc jak o tym nie napisać?


Wtedy Pani miała władzę nad mężem. Upokorzyła go. Bo, jak czytamy, on błagał, prosił, płakał, żeby Pani została.

Być może chciałam się jakoś odgryźć, wziąć odwet. Ale tak naprawdę to był sposób na zwrócenie uwagi na siebie. Chciałam pokazać, że jestem tak samo ważna jak on. Donald nigdy nie dopuszczał myśli, że ja mogę odejść. Dla niego było oczywiste, że jesteśmy razem. Myślał, że jest tak ważny i wspaniały, że to niemożliwe, abym chciała go zostawić. Moje zachowanie dało mu do myślenia. Zobaczył, że może mnie stracić. I nastąpiła w nim zmiana. Ja też cierpiałam. Ale to wydarzenie rozładowało sytuację w naszym związku i dzięki temu nie doszło później do jakiejś tragedii. Paradoksalnie, to uratowało nasz związek.

Premier nie miał nic przeciwko tak opisanej scenie?

Powiedziałam mu, że ten fragment znajdzie się w książce. Tłumaczyłam, że i tak wcześniej przerobiły go tabloidy. To jedna z najbardziej dramatycznych historii naszego życia. I jeśli książka miała być prawdziwa, nie mogłam jej wygumkować.

Donald Tusk czytał "Między nami" czy może "odpuścił", jak Lech Wałęsa autobiografię swojej żony?
Czytał ją, kiedy jeszcze była w komputerze.


I nie cenzurował?

Nie. Był zdziwiony tym, że napisałam o naszych chorobach. Dziwiły go też niektóre tytuły rozdziałów, jak... depresja poporodowa. Powiedział, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że po urodzeniu Michała byłam w takim stanie. Zwrócił mi też uwagę, że rozdział o przyjaciółkach jest trzy razy dłuższy niż o wygranych przez niego wyborach (śmiech).

Nie miał pretensji o takie określenia, jakich Pani używa pod jego adresem, że ma wyłupiaste oczy albo że zachował się jak tuman czy dupek?

Przecież wiadomo, że zawsze miał wyłupiaste oczy i wszyscy mu o tym mówili.


A to, że jest tumanem albo dupkiem...

W niejednym małżeństwie używa się jeszcze gorszych określeń. Kiedy ludzie ze sobą żyją, to bywają wściekli na siebie. I spięcia między nimi bywają nieuniknione. Trzeba wyrzucić z siebie emocje, które się w nas kotłują. Ale są też wzruszające chwile, o których piszę. Nie chcę jednak lukrować naszego życia. I udawać, że mówimy do siebie bez przerwy "kochanie".

Napisała Pani, że zwracacie się do siebie jeszcze bardziej intymnie - ptaszku, aniołku, myszko. To także wyśmiewano.
O tym, jak się do siebie zwracamy, opowiadaliśmy przed laty w wywiadzie. To także nic nowego. Może tylko nagromadzenie tych historii i określeń w jednej książce ma posmak dla niektórych jakiegoś dramatu albo śmieszności.
A ja uważam, że my jako rodzina wiedziemy wyjątkowo nudne życie. I nic tu dla tabloidów się nie znajdzie.

A cofnęłaby Pani wypowiedź, że dzień zaczyna od przeglądania m.in. "Pudelka"?
Nie. Uważam, że nie należy lekceważyć jakichkolwiek portali. One mają miliony wejść dziennie. Pewnie, że te informacje są często śmieszne, z przymrużeniem oka. Czytając je, czasami zarykuję się ze śmiechu. Ale nie można tym gardzić. Wchodzę też na poważne portale. I proszę mi wierzyć, że niektóre z nich mają więcej nieprawdziwych wiadomości i tak zwanych hejterów niż np. "Pudelek". Nie wiem, dlaczego ktoś taki jak żona premiera ma przeglądać wyłącznie poważne portale.
Przecież te mniej poważne są także dla ludzi.

Czego się Pani obawiała, pisząc tę książkę?

Głównie tego, że będę atakowana przez politycznych przeciwników męża. I tak się stało. Atakują mnie też medioznawcy. Jedni twierdzą, że książka jest ociepleniem wizerunku. Inni mówią, że jestem jakąś straszną kobietą, która postanowiła zaszkodzić własnemu mężowi (śmiech). To zabawne, jak każdy z nich znajduje coś dla siebie. Najlepsze jest to, że krytykują także ci, którzy książki nie czytali. Oglądałam dyskusję w telewizji, podczas której trzy osoby tłumaczyły, jak bardzo jest to zła książka. Na pytanie prowadzącej, czy ją przeczytali, cała trójka odparła, że nie.

Jak dzieci odnalazły się w tej publikacji?
Jeszcze nie czytały. Oglądały zdjęcia. Kasia, kiedy się dowiedziała, że jest fragment o tym, jak moje dzieci musiały sprzątać pokoje i myć klatkę schodową, jeśli chciały dostać kieszonkowe, odparła: - Mama, to ty o takich rzeczach pisałaś? No tak, ale to dotyczyło rozdziału o wychowaniu dzieci. Musiały wysprzątać, jak chciały coś dostać. Nie ma nic za darmo.

Przyjaźń jest ważna w Pani życiu. Powiedziałabym prowokacyjnie, że chyba bardziej niż miłość.
Mam 56 lat i spore doświadczenie. Mogę więc z tej perspektywy powiedzieć, że miłość była bardzo ważna, ale czymś, co prowadzi nas przez życie i daje poczucie bezpieczeństwa, jest lojalność. Tak w miłości, jak i w przyjaźni. Mam kilka przyjaciółek i one są znane w Sopocie. Nigdy jednak żadna z nich nie "sprzedała" mnie jakiejś gazecie. Nie wyciekły od nich informacje na nasz temat.

Moją ulubioną anegdotą w Pani książce jest ta, kiedy premier Donald Tusk, niczym Hugh Grant, tańczy w siedzibie brytyjskiego premiera przy Downing Street.
Ach tak (śmiech). Najpierw powiem, że film "To tylko miłość" z Hugh Grantem, który gra premiera, jest jednym z naszych ulubionych. Cała rodzina oglądając go płacze. Zwłaszcza podczas sceny, w której inny bohater, którego gra Colin Firth, jedzie do Portugalii, żeby się oświadczyć dziewczynie. I kiedy tak nieporadnie oświadcza się po portugalsku, którego się dla niej nauczył, to my wszyscy płaczemy.

I znowu będzie, że premier roni łzy. Już nie tylko na "Królu Lwie".

Ale czy to, że ktoś płacze, jest uwłaczające? Płacz jest niegodny premiera? Czy człowiek nie ma prawa do wzruszeń także na filmach? Nie rozumiem, o co tyle hałasu.

A wracając do Downing Street...
Mój mąż uwielbia żartobliwe prowokacje, więc kiedy był z wizytą w Londynie u premiera Gordona Browna, spytał gospodarza o to, w którym miejscu Hugh Grant zatańczył swój słynny numer. Brown się ucieszył i pokazał mężowi to miejsce. Co prawda scenę dla filmu nagrywano w studiu zaaranżowanym na siedzibę premiera, ale mężowi to nie przeszkadzało i zaczął tańczyć.

Inna anegdota dotyczy Antoniego Macierewicza.
Miałam jedną, zabawną sytuację. Mieszkaliśmy już w rządowej willi przy Parkowej. Zadzwonił telefon. Podniosłam słuchawkę i usłyszałam: Dzień dobry, tu Antoni Macierewicz. Czy mogę rozmawiać z panem premierem Kaczyńskim? Odparłam, że tu Małgorzata Tusk i jest mi bardzo przyjemnie, ale pan Jarosław Kaczyński już od roku tutaj nie mieszka. Rozbawiła mnie ta sytuacja. Pomyślałam, jak oni się ze sobą komunikują, skoro mają tak bardzo nieaktualne telefony.

Ale coś Panią łączy z Antonim Macierewiczem.

Inkowie. Pan Antoni też się nimi zajmował. W piśmie naukowym "Etnografia Polska" czytałam jako studentka kilka jego artykułów na ten temat.

Podobno myśli Pani o napisaniu kolejnej książki. Widzę, że można się rozsmakować w pisaniu.

Nie jestem prawdziwą pisarką. Marzyłabym o tym, żeby nią być. Ale pisząca żona polityka nie powinna nas dziwić. Niemal wszystkie żony premierów i prezydentów Francji wydawały swoje książki. To samo było w przypadku żon premierów Anglii. A my jeszcze nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Pani Danuta Wałęsowa przetarła ten szlak. Potem byłam ja i przeczytałam, że to pisanie przez żony polityków to jakaś zaraza. Że teraz kobiety będą brać to, co się należało do tej pory mężczyznom.
Piszący polityk to norma. Ale żeby jego żona? Jakby to było zarezerwowane tylko dla mężczyzn. Kobieta też może mówić o sobie i swoim życiu. I to wcale nie jest wylewanie brudów, jak mówią niektórzy. Bo to by znaczyło, że to, co my kobiety robimy w domu, to są brudy. Dlatego to święte oburzenie, że żona premiera wydała książkę. I te oceny, że powinnam być intelektualnym geniuszem albo nie wiadomo kim, jeśli się biorę za pisanie. A żona to żona. Ma swoje wady i zalety. Jest jaka jest.

A co z tym dalszym pisaniem?

Marzy mi się napisanie kryminału z akcją w Sopocie. Naprawdę. Wszystko już sobie poukładałam. Wiem, jakie będą główne postaci, że śledztwo poprowadzi policjantka, gdzie znajdą ciało. Tylko jeszcze nie mam zbrodni i zbrodniarza (śmieje się).

Teraz w małżeństwie zdarza się Pani walczyć i przeciągać linę, jak w młodości?

Nie, mąż jest czasami tak biedny, tak zapracowany, że ja już tej liny nie przeciągam.

Nie kopie Pani leżącego?

Tak, nie kopię (śmieje się). Ale mówiąc poważnie. Odciążam go od wielu spraw. Kiedyś przed Wigilią zawsze mi pomagał. Robił bigos, oprawiał choinkę, czasami umył okna. A teraz słyszę, że najpierw musi być w Krakowie, potem w Warszawie i tak na okrągło. Więc mi go żal. I organizuję to wszystko sama, z pomocą czasami córki i syna.

Jaki jest Donald Tusk? Może Pani powiedzieć: znam go jak zły szeląg?
Mój tata mówił, że bez względu na to, czy wyjdzie się za kogoś po trzech miesiącach, czy po trzech latach znajomości, to i tak nie będzie się miało pewności, czy to dobra decyzja, że to jest jak loteria. Po trzydziestu pięciu latach mogę już chyba powiedzieć, że mam dobrego męża. Ale czy wiem o nim zupełnie wszystko? Gdyby tak było, nie miałby szansy mnie czymś zaskoczyć, a ja przestałabym być go ciekawa. Każdy powinien zachować, choćby niewielką, autonomię.

Rejony zarezerwowane tylko dla siebie?
Są rzeczy, które ciężko przekazać, nawet jeśli się chce, na przykład wspomnienia z dzieciństwa które nawet trudno oddać słowami. Nie wszystko też, co w nas siedzi i nad czym rozmyślamy, nadaje się do ogólnorodzinnej dyskusji. Czasami, na przykład, jak mi jest źle, to nie dzwonię do męża ani do córki. Żeby ich nie martwić, nie denerwować. Tylko dzwonię do przyjaciółki psycholożki. Myślę, że trzeba umieć zachować równowagę, znaleźć granice między wspieraniem się i byciem jak najbliżej, a zadręczaniem się nawzajem każdym problemem i wyzbywaniem własnej podmiotowości. Nam po tylu latach prób i błędów całkiem nieźle się to udaje.


W taki dzień jak dziś wypada zapytać o święta.

Moja córka powiedziała ostatnio, że prawdziwa Wigilia jest tylko u nas w domu i że jest ona naprawdę magiczna. Powiedziała to, ot tak, po prostu, bo tak uważa. Dla mnie te słowa były bardzo ważne.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki