Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magda Gacyk, autorka książki „Zabawy w boga. Ludzie o magnetycznych palcach": Cyborgi wzruszają mnie swoimi marzeniami o nieśmiertelności

Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Większość biohakerów ma poczucie misji. Są przekonani, że trzeba pomóc zwykłemu Johnowi Smithowi, który nie ma pieniędzy, by kupić sobie nowatorskie leki produkowane przez potężne koncerny farmaceutyczne. Wierzą, że antidotum na wiele współczesnych chorób leży w zasięgu ich pipety i szalki Petriego. Wystarczy tylko eksperymentować i nie zniechęcać się – mówi Magda Gacyk, autorka książki „Zabawy w boga. Ludzie o magnetycznych palcach”.

Swoją przygodę z cyborgami zaczęłaś od przypadkowego spotkania z chłopakiem, który miał wszczepione magnesy do opuszek palców. Później, poza takimi „chałupnikami” trafiałaś na osoby w modyfikacjach swojego ciała stosujące technologie niemalże kosmiczne, seryjnych start-uperów sprzedających swoje pomysły gigantom z Doliny Krzemowej, informatyków, kombinujących, jakby tu zapisać całą zawartość swoich mózgów na twardych dyskach, bądź gdzieś w chmurze, ale też na instruktorów mindfulness czy dietetyków lansujących kuchnię opartą o potrawy z owadów. Czy jest jakiś pierwiastek, który ich wszystkich łączy?
Na pierwszy rzut oka wszystkiego tu po trochu, prawda? Takie cyborgiczne hasanie od Sasa do Lasa. Jeśli jednak przypatrzeć się temu środowisku dłużej i wnikliwiej, widać wyraźnie, że wszystkie te futurystycznie nastawione grupy łączy delikatna, ideologiczna osnowa. To transhumanizm. Na poły utopijna ideologia, na poły ruch społeczny, a na poły strategia przetrwania w cyfrowym świecie.

Transhumaniści wierzą, że postęp w nauce i rozwój nowoczesnych technologii pozwolą na przezwyciężenie chorób, starości i śmierci. Tak, tak! Z nieuchronnym końcem naszego życia też zamierzają wziąć się za bary. Są przekonani, że stanie się on ewolucyjnym atawizmem, czymś w rodzaju egzystencjalnej kości ogonowej, która to kość jest mglistym wspomnieniem naszych ogoniastych przodków.

Przyszłe pokolenia będą miały tylko wiedzę teoretyczną na temat śmierci, że „kiedyś była” i że „ludzie umierali”. Jednym słowem, transhumaniści starają się w praktyce wyznawać zasadę: „żyj, nie umieraj!”.

Czy łatwo było przeniknąć do tego środowiska? Chcą się chwalić swoimi dokonaniami, czy raczej strzegą sekretów przed profanami?
Zbieranie materiałów do książki trwało między innymi dlatego tak długo, bo aż kilka lat, ponieważ cyborgi obdarzają ograniczonym zaufaniem osoby z zewnątrz. Chętnie opowiadają o swoich wizjach przyszłości, futurystycznych eksperymentach i medycznych badaniach, ale – żeby podejrzeć ich w akcji, wszczepiających sobie w ciała mniej lub bardziej zaawansowaną elektronikę, majstrujących we własnym DNA przy pomocy metody edycji genów CRISPR czy tworzących nootropikowe koktajle, mające poprawiać pracę mózgu – na to trzeba czasu.

Mają za dużo do stracenia, by pozwolić sobie na swego rodzaju cyborgiczny ekshibicjonizm, bo sporo przeprowadzanych przez nich doświadczeń odbywa się w nielegalnym, medycznym, podziemiu.

Nie mają podczas swoich procedur, wymaganych przez prawo federalne: sal operacyjnych, profesjonalnej aparatury do sterylizowania narzędzi, instrumentariuszek, anestezjologów i chirurgów. Wszystkie wszczepy robią sobie sami. Czasami pomoże kumpel spec od body piercingu, czasami kumpela pielęgniarka, czasami doświadczony tatuator. Muszą być ostrożni.

Wiele z tych modyfikacji i ulepszeń opiera się na elektronice: wszczepianych czipach, podłączeniu do aparatury pomiarowej, m.in. takiej, która rejestruje procesy zachodzące w mózgu. To niesie obawę, że taki osobnik może zostać „przejęty, „zhakowany”. Jak to pogodzić z amerykańskim poczuciem wolności, a nawet pewnym duchem anarchizmu, który wydaje się dość powszechną postawą w tym środowisku?
Ach! Klasyczny cyborgiczny dysonans poznawczy! Co się robi z tym niewygodnym uczuciem? Psychologicznie racjonalizuje, ignoruje lub uznaje, że jest to cena, którą warto zapłacić za techno-ewolucję. Część cyborgów trwa w optymistycznym przekonaniu, że ich wynalazki są odporne na haking, część liczy się z zagrożeniami, ale gotowa jest poświęcić swoją prywatność dla wyższego celu, a część lekceważy zagrożenie. Ci ostatni odbijają piłeczkę: „Masz w domu termostat? Masz. Nie boisz się, że ktoś ci go zhakuje? Przecież jest taka możliwość, ale ty jej nie bierzesz pod uwagę, bo chcesz by w zimie ci było ciepło, a w upały chłodno. Bam!”.

Czy entuzjaści elektronicznych modyfikacji ciała nie zadają sobie pytania: a co jeśli zabraknie prądu?
Zadają, oczywiście, że zadają. I odpowiadają sobie na nie: wszystko będzie dobrze, co i rusz jesteśmy świadkami kolejnego przełomu w energetyce, przecież w tej dziedzinie też się pracuje nad rewolucyjnymi technologiami, NASA właśnie ogłosiła konkurs na stawianie reaktorów jądrowych na Księżycu, naukowcy zapowiadają stworzenie mega efektywnej baterii grafenowej, wciąż kombinuje się nad nowymi źródłami odnawialnymi energii, przecież okazało się, że można w tym celu niezwykle skutecznie użyć nawet szpinak oraz algi. I dopowiadają: zostawmy kwestie zasilania specjalistom, oni na pewno coś wymyślą.

Cyborgi są w tym podobne do żeglarzy, którzy wyruszali odkrywać nowe lądy i oceany, wiedząc, że muszą zawierzyć inżynierom i szkutnikom, którzy skonstruowali ich statek tak, by był jak najtrwalszy i najbardziej wytrzymały i by oparł się burzom. A jak okręt zacznie przeciekać, to będą sobie radzić na bieżąco.

Wiele transhumanistycznych pomysłów opiera się na wsparciu sztucznej inteligencji. Tymczasem jeszcze kiedy ta tematyka była w sferze sci-fi, otrzymaliśmy potężne ostrzeżenie w postaci filmu Kubricka „Odyseja kosmiczna 2001”. Czy transhumaniści nie obawiają się, że wszystko może pójść nie tak?
Poważyłabym się na stwierdzenie, że immanentną cechą transhumanisty jest techno-optymizm. A nawet hurra-techno-optymizm. To jest, oczywiście, jakieś uproszczenie, ale bez tej wiary, że ludzkość zmierza we właściwym kierunku, rozwijając sztuczną inteligencję, robotykę, automatykę, nie byłoby transhumanizmu. Sztuczna inteligencja jest wciąż niedoskonała, wadliwa, omylna, ale coraz bardziej ją cyzelujemy i już radzi sobie świetnie z wieloma problemami. Przykład z ostatnich dni?

W MIT [Massachusetts Institute of Technology - red.] powstał algorytm przekształcony w przyjazną użytkownikowi apkę, dzięki któremu można w pół minuty zdiagnozować u siebie COVID-19. Wystarczy kaszlnąć do smarfona, a wytrenowane na dziesiątkach tysięcy kaszlnięć AI bez pudła rozpozna ten właściwy dla zakażonego koronawirusem. Skuteczność algorytmicznej diagnostyki jest imponująca, bo prawie stuprocentowa.

Czy zatem należy obawiać się, że coś może pójść nie tak? Moim zdaniem z technologią jest jak z kijem bejsbolowym: można nim zagrać świetny mecz, przybić gwóźdź do deski albo... rozpłatać komuś czaszkę. Wszystko zależy od intencji. Intencji człowieka, a nie maszyny.

Na ile transhumanizm ma szanse przeniknąć do mainstreamu? Wiele z opisywanych przez ciebie zjawisk przynależy do szarej strefy, obszaru prywatności, ideologii DIY (zrób to sam), ale są też takie, które mają charakter czysto komercyjny, jak choćby cyberseks, o którym piszesz, że zyskał ogromną popularność w czasie pandemii.
Już przenika do mainstreamu. Nie tylko, jeśli chodzi o seks i jego cybernetyczny wariant, czyli wszystkie te zdalnie sterowane, zaawansowane technologicznie gadżety erotyczne. Chociaż... taaak... w tej dziedzinie szczególnie, bo seks jest jednym z naszych najsilniejszych instynktów i stanowi swoisty papierek lakmusowy wszystkich trendów.

W końcu Dolina Krzemowa nie byłaby tym, czym jest, gdyby nie seks i przemysł pornograficzny, który wspomógł znacząco rozwój internetu i wszystkich urządzeń z nim związanych: routerów, serwerów i innych.

Jeśli natomiast chodzi o współczesny transhumanizm, to widać go wyraźnie w biotechnologiach. Tę tendencję zawdzięczamy starzejącym się techno-elitom z Doliny Krzemowej. Zaczynają oni czuć oddech Kostuchy na karku i zdawać sprawę, że jeśli nie zaczną walczyć z upływem czasu „tu i teraz”, to ich „ termin przydatności” niedługo się skończy. A są przekonani, że mają jeszcze wiele światu do zaproponowania. Ładują więc kasę w biotechnologiczne start-upy, licząc, że ktoś wynajdzie przed ich śmiercią ten pożądany od zarania dziejów przez ludzkość „eliksir młodości”.

Jedną z odnóg transhumanizmu jest moda na stosowanie nootropików – środków wspomagających działanie umysłu. Są wśród nich substancje od ponad pół wieku uznane za szkodliwe i nielegalne, jak LSD czy amfetamina. Teraz na nowo podjęto badania nad skutkami ich działania.
Do łask wracają substancje halucynogenne. W USA mamy prawdziwy renesans psychodelików. Po kilku dekadach żałośnie nieskutecznej wojny z narkotykami, czyli zakrojonej globalnie amerykańskiej kampanii, której celem było wykorzenienie substancji psychoaktywnych, rząd federalny zaczął składać broń. Plan przeciwdziałania produkcji, dystrybucji i konsumpcji narkotyków kosztował Amerykę w ostatnich latach ponad 50 miliardów dolarów rocznie, a przynosił mikrorezultaty. To, co zaczął Nixon, z fanfarami wypowiadając wojnę „Publicznemu Wrogowi Numer Jeden” amerykańskiego społeczeństwa, postanowił powoli kończyć Obama. To otworzyło drzwi do przerwanych w 1971 roku badań akademickich. Wiele uniwersytetów pracowało wówczas nad działaniem psychodelików, pierwsze doświadczenia przynosiły obiecujące rezultaty. Pojawiały się artykuły naukowe, mówiące o szansach wykorzystania LSD, psylocybiny z grzybków halucynogennych czy meskaliny, występującej w niektórych kaktusach w leczeniu chorób psychologicznych czy neurologicznych. Teraz badania te wznowiono. Przoduje w nich Uniwersytet Stanforda w kolebce Doliny Krzemowej, gdzie psychodeliki nigdy nie wyszły z mody.

Mimo zakazów i penalizacji tych narkotyków, techno-wizjonerzy zawsze korzystali z tych środków często i chętnie. Korzystali zwykli programiści, jak i ci należący do crème de la crème technologicznej merytokracji. Niegdyś, między innymi, współzałożyciel Apple’a Steve Jobs, teraz twórca Tesli i Spacexa Elon Musk. Ich zdaniem, zwiększają one ich kreatywność i zapobiegają wypaleniu zawodowemu.

Psychodeliki przestają być demonizowane, zmienia się ich społeczna percepcja. Na północ od Kalifornii, w fantastycznie progresywnym pod wieloma względami stanie Oregon, posiadanie „twardych dragów” do użytku osobistego nie jest już kryminalizowane. Rozkwita tam też tzw. psychodeliczna psychoterapia, w której terapeuci wykorzystują substancje psychoaktywne w leczeniu lekoopornej depresji i PTSD. Przyglądam się tym zjawiskom z ogromnym zainteresowaniem i widzę pierwsze jaskółki zmian, ale podejrzewam, że wiele lat upłynie, zanim nastąpi pełna wolta.

Piszesz też o różnych gadżetach wspomagających nasze doznania i sprawności, tzw. biohakingu. Ile w tym wszystkim jest zwyczajnej komercyjnej ściemy, niczym w cudownych miksturach rozprowadzanych przed ponad stu laty w miasteczkach Dzikiego Zachodu, których sprzedawcy niejednokrotnie musieli potem uciekać w popłochu, by uniknąć wytarzania w smole i pierzu?
Świetne pytanie! Większość biohakerów ma niewątpliwe poczucie misji.

Są przekonani, że trzeba pomóc zwykłemu Johnowi Smithowi, który nie ma pieniędzy, by kupić sobie nowatorskie leki, produkowane przez Big Pharmę, czyli potężne koncerny farmaceutyczne. Wierzą, że antidotum na wiele współczesnych chorób leży w zasięgu ich pipety i szalki Petriego. Wystarczy tylko eksperymentować i nie zniechęcać się.

Inni z kolei mają nadzieję na przekroczenie swoich ludzkich ograniczeń przez modyfikację własnego kodu genetycznego. W biohakingu upatrują szansy na stanie się Nadludźmi, przeskoczenie szczebelka ewolucyjnego, zwiększenie swoich możliwości, rozszerzenie własnych zmysłów. I jest, oczywiście, grupka hochsztaplerów, odprawiających biohakerskie czary-mary i abrakadabra, pławiących się w podziwie naiwnej gawiedzi. W Dolinie Krzemowej jest to może nawet bardziej widoczne niż gdzie indziej. Twoja analogia z Dzikim Zachodem wydaje mi się niezwykle trafiona. Mam osobiście teorię, że to, że Dolina Krzemowa stała się współcześnie siedliskiem anarchizujących cyborgów ma wiele wspólnego ze specyficznym genius loci tego miejsca. Duch szalonych czasów pionierskich, awanturniczej bonanzy, wichrzycieli i awanturników wciąż wyraźnie przenika ten region, który był niegdyś jednym z geograficznych centrów Dzikiego Zachodu.

Transhumanizm wkracza do polityki. Opisujesz transhumanistycznego kandydata na prezydenta sprzed czterech lat i polityczne fiasko kandydata na tegorocznego kandydata, który naraził się na zarzut kanibalizmu, po tym jak zjadł burgera ze sztucznego mięsa wyhodowanego z własnych komórek. To oczywiście egzotyka, ale czy kwestie dotyczące „nowego człowieka” przebijają się do debaty publicznej, przynajmniej w Kalifornii?
Amerykańska Partia Transhumanistyczna jest młodym tworem, powstała sześć lat temu i wciąż wyraźnie cierpi na wszystkie możliwe choroby wieku niemowlęcego. Nadal próbuje znaleźć się na politycznej mapie Stanów Zjednoczonych, nadal potyka się przewraca, nadal ma problem z tym, jaki kierunek i jaką strategię obrać. Raczkuje. Jej założycielem i pierwszym prezydenckim kandydatem transhumanistów był Zoltan Istvan, który po przegranych wyborach 2016 roku zaczął tracić serce do własnej partii. Żalił mi się, że ugrupowanie zostało opanowane przez socjalistów i komunistów. Z kolei Ben Zion, ów nieszczęśnik, który dokonał swoistego aktu autokanibalizmu, jedząc syntetyczne mięso, laboratoryjnie wyhodowane z komórek własnego naskórka, kiedy został dyscyplinarnie usunięty z szeregów ugrupowania, stwierdził, że „ nie ma tego złego”, bo był „otoczony świrami z alt-prawicy”.

Mimo swoistych śmiesznostek i ekscentryzmów transhumanistycznych polityków ich przesłanie staje się coraz lepiej słyszalne. I o to im tak naprawdę chodzi. Jeszcze nie liczą na fotele w Kongresie czy rządowe synekury. Mają za to nadzieję, że do Amerykanów zacznie docierać, jak ważne są takie cele jak przedłużenie ludzkiego życia o kolejne dekady, walka ze starością czy śmiercią.

Doświadczenie własnej skończoności jest podstawowym doświadczeniem człowieka, a zarazem fundamentem wszelkiej znanej nam cywilizacji. Realna szansa na osiągnięcie nieśmiertelności – o czym mówią i w co wierzą niektórzy z twoich bohaterów - musiałaby całkowicie przebudować świat ludzkich wartości. Czy znasz jakichś etyków, filozofów, którzy na serio zajmują problemem nieśmiertelności i jej ewentualnych skutków?
Tu mnie masz! Nie znalazłam nikogo wśród znanych akademików, kto poważnie podchodziłby do koncepcji nieśmiertelności i jej konsekwencji. Nie znaczy, że nie szukałam. Szukałam – owszem – acz bez skutku. Od czasu, gdy Kartezjusz utrwalił w nas antropologiczny dualizm: ciało śmiertelne, dusza – niekoniecznie, chyba nikt nie odważył się podważyć paradygmatu. Pomysł, że będziemy radośnie brykać po Ziemi w wiecznie młodych ciałach pozostaje wciąż raczej domeną popkulturowych twórców i ambitnych futurologów.

Zauważasz kilkakrotnie, że w środowisku transhumanistów jest bardzo niewiele kobiet. Jak myślisz, z czego to wynika?
Nie jestem w stanie wiarygodnie odpowiedzieć na to pytanie. Trzeba by przeprowadzić jakieś rzetelne badania socjologiczne, porobić sondaże... nie ukrywam, że właśnie nad tym pracuję, bo kobiecy cyborgizm to zjawisko, które chciałabym bardziej zgłębić. Natomiast na podstawie tego, co widziałam, mogę powiedzieć, co podpowiada mi intuicja.

I wydaje mi się, że kobiety są ostrożniejsze, bardziej ważą wszystkie „za” i „przeciw”, wypróbowują najpierw nowe technologie w bezpieczniejszej formie, cenią sobie opcję „ubieralnego cyborga”, który może zespolić się z maszyną tymczasowo, a nie na zawsze.

Mężczyźni natomiast do eksperymentów transhumanistycznych podchodzą często z ogromną brawurą. Skaczą do przysłowiowego basenu na główkę, nie sprawdzając, czy jest wypełniony wodą. Jestem jednak przekonana, że z czasem proporcje ulegną zmianie.

Czytając „Zabawy w boga” w Polsce jesienią 2020 roku, kiedy w tle Strajku Kobiet trwa walka m.in. o dostępność badań prenatalnych czy środków antykoncepcyjnych w aptekach (po wprowadzeniu klauzuli sumienia dla aptekarzy), trudno uniknąć poczucia, że my tutaj podążamy w stronę jakiejś zupełnie innej cywilizacji. Sama zresztą w jednym z wstępnych rozdziałów przywołujesz swoje spotkanie z dawnymi kolegami i koleżankami z grupy oazowej i ich gwałtowne, negatywne reakcje na opowieści o tematyce swojej książki.
Reakcja moich znajomych była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Zupełnie nie spodziewałam się takiej burzy, posądzeń o działanie „w interesie Szatana”, a przeciwko Najwyższemu, bo przecież cyborgi negują plan Boży, próbując poprawiać to, co perfekcyjnie zaplanował Stwórca.

Ten incydent wytrącił mnie na długo z równowagi, bo wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, jaka jednak przepaść mentalnościowa dzieli Dolinę Krzemową od moich rodzinnych Żuław. Straciłam perspektywę.

Po powrocie opowiedziałam tę historię zaprzyjaźnionym cyborgom. Pokiwali smętnie głowami, powzdychali, a potem zaczęli mi wyjaśniać, że rozwój cywilizacji będzie szedł właśnie w tym kierunku: z jednej strony większość populacji będzie ewoluować technologicznie, rozwijać się cywilizacyjnie, a z drugiej będą istniały takie enklawy „techno-amiszów” i „neo-luddystów”, którzy świadomie odwrócą się od postępu.

Zetknęłaś się z wieloma cyborgicznymi udogodnieniami. Przyglądałaś się działaniom wielu z nich, niektórych próbowałaś na sobie. Co z tych doświadczeń pozostanie z tobą? Innymi słowy czy w jakimś, choćby drobnym stopniu, przeszłaś na stronę cyborgów?
Jestem ich najwierniejszym fanem, ogromnie im kibicuję oraz zwyczajnie, po ludzku, lubię. Cyborgi mnie wzruszają swoimi bardzo człowieczymi marzeniami o wiecznej młodości i nieśmiertelności. Jeśli kiedyś wynajdą kamień filozoficzny, będą jedną z pierwszych, którzy z niego skorzystają.

Magda Gacyk – dziennikarka, tłumaczka, instruktorka karate. Pochodzi z Gdańska, mieszka w Kalifornii. Autorka książek „ Ścigając Steve’a Jobsa: historie Polaków w Dolinie Krzemowej” (2015) oraz „Zabawy w boga. Ludzie o magnetycznych palcach” (2020, wyd. Agora)

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki