Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Siembieda o swojej nowej książce: Chciałem być detektywem i teraz mam za swoje

Gabriela Pewińska
Gabriela Pewińska
Maciej Siembieda
Maciej Siembieda Archiwum prywatne
Moja mama, która jest bardzo wierząca, kiedy dowiedziała się, o czym piszę, bardzo bała się, że sfauluję wartości, zwłaszcza Matkę Bożą, która jest dla nas ważna. Zapewniłem, że nie będę bluźnił ani kłamał. Po przeczytaniu uznała: Rzeczywiście, nie ma tu nic uwłaczającego świętościom, ale w głowach ludziom namieszałeś... - wyznaje Maciej Siembieda, pisarz, autor książki „Wotum”.

W 2012 roku ma miejsce zamach na obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Ponoć stoi za tym sekta. Paulini zwracają się do detektywa Jakuba Kani, by rozwiązał zagadkę. Śledztwo prowadzi do pewnego paryskiego opactwa, ale i na Opolszczyznę, gdzie obraz został ukryty podczas potopu szwedzkiego, a także do wiejskiej parafii, gdzie znajduje się tajemnicza kopia obrazu. To „Wotum” w skrócie. Na Jasnej Górze już czytali?

Jeśli nawet, to nikt do mnie jeszcze stamtąd nie dzwonił. Oficjalnego stanowiska nie było.

W sumie nie wiadomo, dobrze to czy źle dla ciebie. Byłaby niezła promocja...

Choć poszlak jest mnóstwo, nie mam stuprocentowego dowodu na to, który z obrazów jest oryginałem, a który kopią, Czarna Madonna na Jasnej Górze czy wizerunek Matki Boskiej w małym kościele na Opolszczyźnie, miejscu, które w książce nazwałem Bogorią. Oczywiście, na potrzeby tej książki, która jest wszak powieścią sensacyjną, mogłem napisać, że na Jasnej Górze wisi... kopia, a oryginał jest w zupełnie innym miejscu. Jednak bałem się, że - decydując się na to - stracę etykietkę, którą w końcu sobie sam przykleiłem, czyli założenie, że piszę na podstawie faktów.

Tarantino w „Bękartach wojny” spalił Hitlera, Goebbelsa i ich ferajnę w paryskim kinie, ale taki krok byłby w moim przypadku zupełnym przeniesieniem się w świat fikcji, a tego bym nie chciał. W swoich książkach zakładam, że rzeczywistość można upiększać, beletryzować, ale nie można jej koślawić ani naginać.

Posłowie w twoich książkach to niemal jak deser po dobrym obiedzie. Wyjaśniasz, co wymyśliłeś, a co zdarzyło się naprawdę. Ujawniasz kulisy. Czasem to zaskakujące historie.

W „Wotum” pod tym względem jest dość skromnie. Czytelnicy mieli nawet o to pretensje. Ale ja zrobiłem to specjalnie, ciekawostki zamierzałem zostawić sobie na spotkania autorskie. Niestety, pandemia pokrzyżowała mi plany, udało się zorganizować takie spotkanie tylko raz. Skądinąd wiem, że wielu fanów moich książek z wypiekami na twarzy sprawdza, co tu jest prawdą, a co fikcją, wiedzą, że mieszam jedno z drugim.

Ci bardziej dociekliwi z pewnością wszczęli śledztwo, co to za miejscowość, którą ukryłeś pod nazwą Bogoria?

Trudno, by stało się inaczej. Jeden z opolskich lekarzy, którego szalenie zaintrygowała ta historia, latem pojechał tam, zamierzał nawet wtargnąć do kościoła, co nieco się dowiedzieć na temat obrazu Czarnej Madonny, który tam wisi, jednak niczego się nie dowiedział i potraktowano go, delikatnie mówiąc, chłodno, radząc, by nie dopatrywał się sensacji. Myślę, że tamtejsza parafia jest już przygotowana na tego typu intruzów, jak by nie patrzeć - ofiary mojej książki.

Czego nie ujawniłeś w posłowiu?

Przede wszystkim rewelacji dotyczących potopu szwedzkiego, tego, co nawymyślał Sienkiewicz. Fakty historyczne wykoślawił do granic, a wszystko usprawiedliwił jednym sformułowaniem: „Ku pokrzepieniu serc”, czyli „w imię waszego dobrego samopoczucia musiałem trochę pofantazjować”. Oblężenie Jasnej Góry wyglądało wszak zupełnie inaczej niż nam to przedstawił. Przede wszystkim nie było tam wtedy obrazu Czarnej Madonny. Dzień przed oblężeniem został wywieziony do Mochowa na Opolszczyźnie. Od razu zastrzegam, żeby nie fatygować się tam po próżnicy, Mochów to nie jest powieściowa Bogoria.

Tak więc wywieziony z Częstochowy święty obraz wędrował sobie, między Głogówkiem a Mochowem, może i zahaczył o Bogorię, gdzie była jego kopia. Szwedzi bali się, że jeśli coś może zjednoczyć Polaków w tym naszym narodowym chaosie, to jedynie ten święty wizerunek. Dlatego chcieli go sfajczyć, zniszczyć, obiekcji nie mając przy tym najmniejszych, byli protestantami.

Mogłaby powstać interesująca trasa turystyczna śladami twoich książek.

Czytelnicy już wytyczonymi przeze mnie drogami podróżują! Utworzyły się nawet dwie niezależne grupy. Gdy tylko pandemia zelżeje, pewnie te pielgrzymki czytelników ruszą na Opolszczyznę.

W Bogorii nie będą zachwyceni najazdem.

Panuje tam absolutna zmowa milczenia. Obrazu nie wolno pokazywać ani o nim mówić, tym bardziej pisać. Ciekawscy, jak ów wspomniany lekarz, odsyłani są z kwitkiem.

Trasy, którymi poruszają się twoi bohaterowie, wytyczasz po reportersku, niezwykle precyzyjnie.

Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mnie przyłapał, tak jak przyłapano Forsytha, który wymyślał miejsca, ulice, domy. Oczywiście, Forsyth był w gorszej sytuacji, nie miał takiego narzędzia jak Google Maps. Dzięki niemu, nie wychodząc z domu, swobodnie poruszałem się po Tel Awiwie, pisząc „444”. Uzyskałem tak dokładny obraz, że przedstawiając miejsce, gdzie mieszkał jeden z bohaterów, uwzględniłem nawet położenie śmietnika. Ale o wiele łatwiej, gdy znam teren z autopsji. To dotyczyło też wątków paryskich książki.

Mieszkałem kiedyś w Paryżu blisko miesiąc. Wszystko dobrze pamiętałem, ale na wszelki wypadek jeszcze poprosiłem kogoś, kto dobrze zna stolicę Francji, by sprawdził, czy adresy, które występują w mojej książce, jeszcze istnieją.

„Wotum” to kolejne spotkanie z detektywem Jakubem Kanią. Chciałeś kiedyś być kimś takim?

Chciałem i poniekąd trochę nim byłem. Bo historie, które on śledzi, to historie, które w reporterskich czasach mi się przytrafiły. To są moje śledztwa. Tak będzie i w piątej książce, którą już skończyłem, choć tytułu jeszcze nie ujawniam.

Ale takim prawdziwym detektywem też chciałeś być?

W tym celu planowałem nawet iść do Akademii Spraw Wewnętrznych w Szczytnie. Maturę zdawałem w 1980 roku, za chwilę był sierpień ’80, stan wojenny...

A ty w milicji...

Nieźle, nie ma co... Na szczęście rodzina była na tyle przytomna, że sprowadzili wujka, dziennikarza „Trybuny Opolskiej”... Po co ci być detektywem w mundurze, jak możesz być detektywem w gazecie? - spytał. Odbyliśmy długą rozmowę.

Namówił mnie na dziennikarstwo, wcześniej zupełnie nie przyszło mi to do głowy. Nie sądziłem, że jako detektyw mogę się sensownie spełnić w zupełnie innym miejscu. Wujek mnie uratował.

Skoro już rozmawiamy o rodzinie... „Wotum” poświęciłeś Ojcu. Jego postać pojawia się już na kartach „Gambitu”. To kilkunastoletni chłopak dźwigający worki z mąką...

Tato zmarł, gdy byłem w trakcie pisania tej książki. Bardzo mi podczas pisania kibicował. Zresztą do końca życia mnóstwo czytał, był szalenie aktywny. Jego starość trwała tak naprawdę dwa tygodnie. Zanim zdrowie nagle się posypało, pochłaniał dziennie - bez okularów! - i sto stron.

Fragmenty opisujące trudne relacje Jakuba Kani i jego ojca to przejmująca odsłona tej powieści.

Niezwykłe jest to, że pisałem to jeszcze przed śmiercią taty. Ból, który czuje Kania po śmierci ojca, nie był jeszcze wtedy moim doświadczeniem.

Twoje życie, od kiedy oddałeś się literaturze, bardzo się zmieniło?

Zadebiutowałem późno. Miałem 56 lat, gdy wydałem pierwszą powieść. O pisaniu książek marzyłem, gdy jeszcze byłem dziennikarzem. Potem trochę zajmowałem się biznesem, ale po to jedynie, by kiedyś móc sobie te powieści pisać i nie przejmować się, że nie mam z czego żyć. Zarabianie dla zarabiania nigdy nie kręciło mnie. Wiedziałem natomiast, że w Polsce z pisania trudno się utrzymać.

Dziś mogę powiedzieć, że - by z tego żyć - jestem w połowie drogi. Kiedyś wyrzucałem sobie, że za późno się za to pisanie zabrałem, a dziś uważam, że nie było lepszego czasu. Człowiek dojrzewa, inaczej patrzy na życie, ma dystans do świata, to procentuje. Dziś to zamknięcie w domu, pandemiczna izolacja nie jest dla mnie karą, a nagrodą. Chodzę sobie na spacery po lesie, a jak już się nachodzę, na skrzydłach wracam do pisania. Materiału i przemyśleń ogrom, mam co robić.

Zmieniłeś się?

Uspokoiłem. Życie stało się bardziej kolorowe. Uruchomiły się nowe przestrzenie wyobraźni. Po wieloletnim uprawianiu dziennikarstwa, gdzie bezwzględnie trzeba było trzymać się faktów, od początku do końca, nagle poczułem się jak pies spuszczony z łańcucha. Choć wciąż podkreślam, że ta dziennikarska faktografia to bezwzględnie podłoże moich powieści. Tego się trzymam. Jednym minusem bycia pisarzem jest to, że coraz mniej czytam. Kiedyś literatura sensacyjna bez reszty mnie porywała, teraz przyglądam się, jak to jest zrobione, jak skonstruowany jest bohater, jak poprowadzona akcja, oceniam warsztat, pomysł i rzadko trafiają mi się książki, przy czytaniu których zapominam o bożym świecie. Ostatnio z rzeczywistości skutecznie wyrwał mnie „Król” Twardocha. Kiedy piszę, czytam wyłącznie literaturę faktu. Nawet nie reportaż, a monografie. Urlop sobie robię między pisaniem jednej i drugiej powieści. Wtedy wracam do literatury pięknej.

Na podstawie „Króla” Twardocha powstał serial.

I to nieźle zrobiony. Na podstawie „Wotum” powstało słuchowisko. Duża produkcja w Radiu Opole. Siedem odcinków w reżyserii Pawła Chmielewskiego, drugiego reżysera „Czarnego czwartku”. Do tego przedsięwzięcia udało się namówić wspaniałych aktorów: Krzysztofa Janczara, Martę Klubowicz, Piotra Cyrwusa, Mikołaj Krawczyk bezbłędnie gra Jakuba Kanię. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Na dodatek spotkała mnie olbrzymia przygoda pisania scenariusza. Największym marzeniem jest teraz napisać scenariusz filmowy, bardzo bym chciał, by któraś z moich powieści trafiła na ekran.

„Wotum” na przykład świetnie wpisuje się w tak lubianą przez filmowców rzeczywistość, przedstawione tu wątpliwości co do instytucji Kościoła to wszak wydarzenia na polskich ulicach ostatnich tygodni. Jedna z recenzentek napisała o mojej powieści, że jest antykościelna. Że pokazuje obłudę hierarchów. Inna z kolei stwierdziła, że ta książka to hołd oddany Matce Najświętszej...

Poważnie?

Moja mama, która jest bardzo wierząca, kiedy dowiedziała się, o czym piszę, bardzo bała się, że sfauluję wartości, zwłaszcza Matkę Bożą, która jest dla nas ważna. Zapewniłem, że nie będę bluźnił ani kłamał. Po przeczytaniu uznała: Rzeczywiście, nie ma tu nic uwłaczającego świętościom, ale w głowach ludziom namieszałeś...

Bycie pisarzem... Jakieś niepokoje?

Może na początku, wtedy bardzo reaguje się na recenzje. Bolą, bo jeszcze samemu ma się wątpliwości. Potem tych recenzji jest tyle, że nawet przestaje się je śledzić. Moje książki sprzedają się naprawdę dobrze, a więc tu też nie mam powodów do lęków. Zresztą nie robię tego ani dla pieniędzy, ani dla sławy, ani dla naprawiania świata, ani dla kariery, zresztą jestem już na to za stary. Jedyny lęk, jaki mógłbym mieć, to ten, że nagle stracę przyjemność pisania. Bo ta radość z pisania jest najważniejsza.

Maciej Siembieda

Pisarz z trzydziestoletnim doświadczeniem reporterskim.
Zajmuje się dziennikarskimi śledztwami historycznymi. Trzykrotnie otrzymał za nie Nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, nazywaną „polskim Pulitzerem” i uznawaną za najwyższy laur zawodowy w kraju. Laureat ponad dwudziestu nagród w konkursach na reportaż.
Publikował w najważniejszych polskich tutułach prasowych - od “Kultury” (Paryż) po gazety codzienne. Wydał cztery zbiory reportaży oraz podręcznik ich pisania popularny nie tylko wśród studentów dziennikarstwa. W latach 2002-2005 redaktor naczelny „Dziennika Bałtyckiego”.
W 2017 r. zadebiutował jako pisarz. Pierwsza powieść "444” to rezultat wielu lat poszukiwań zaginionego obrazu największego polskiego malarza Jana Matejki. Rok później ukazało się "Miejsce i imię” - powieść poświęcona tajemnicy holenderskich szlifierzy diamentów więzionych podczas II wojny w obozie pracy na Górze św. Anny. Jego trzecią książką był "Gambit” opowiadający historię jednego z najsłynniejszych polskich szachistów i tajemnicy jego brata. "Wotum” jest czwartą powieścią autora.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki