Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Siembieda: "Czy chciałbym dożyć 120 lat? Myślę, że tak. Może nawet wróciłbym do reportażu?"

Gabriela Pewińska
Gabriela Pewińska
- To historie albo opisane już w moich reportażach, albo wątki z materiału zebranego kiedyś do reportaży. Nie wszystkie zdążyłem opisać - mówi Maciej Siembieda, pisarz.

Twoja nowa powieść „Kukły” dotyka tematu odwiecznego marzenia ludzkości, by żyć długo, może i wiecznie. A ty, chciałbyś żyć 120 lat?

Zależy w jakich warunkach.

Bez względu na warunki, co byś robił, żyjąc tak długo? Wciąż pisał, co rok, powieści sensacyjne?

Myślę, że tak. Może nawet wróciłbym do reportażu? A może prowadziłbym jakiś blog z zagadkami historycznymi? To jest fascynujące, wystarczy, że wrzucę w wir mediów społecznościowych jakąś ciekawostkę, czasem zupełny drobiazg i nie mogę uwierzyć, jak wielkie budzi to zainteresowanie. Ludzie spragnieni są właśnie takich wieści, być może to efekt nadmiaru polityki, pandemii, nadmiaru sieczki informacyjnej. Chcemy uciec od tego. Z drugiej strony, zauważam swego rodzaju czujność na ciekawe historie, które miały miejsce w pobliżu. Jeden z blogerów zorganizował konkurs, gdzie nagrodą była moja książka. Pytanie brzmiało: Czy w twojej okolicy lub rodzinie zdarzyło się kiedyś coś, czym mógłbyś zainteresować autora?

I co?

Ludzie przysłali tak nieprawdopodobne historie, że gdybym był czynnym dziennikarzem, to kilkanaście z nich próbowałbym sprawdzić, opisać.

Jeszcze niedawno mówiłeś, że reportaż więdnie... Że można jedynie mówić o nim studentom. Na wykładach. A jednak wróciłbyś do dziennikarstwa i mediów?

Prowadzenie bloga opartego na śledzeniu ciekawostek historycznych wcale nie musi wiązać się z mediami. Internet jest tak pojemny, a przy okazji niezależny, że - by zajmować się czymś takim - wcale nie trzeba być na etacie w redakcji.

Lata 90., do których przenosisz czytelników swojej powieści, to był wspaniały czas dla reportażu.

Dziś reportaż albo nie pojawia się wcale, albo od razu w formie książki. Ten stary reportaż prasowy może nie zniknął, ale na pewno przygasł. Poza tym nigdy nie był to gatunek specjalnie opłacalny dla autora. Z reguły to nawet się do niego dokładało. Zwrot kosztów podróży, a jednocześnie ogrom pracy za bardzo skromne honoraria. Reportaż to była głównie pasja. Ale, przyznam, nadal mnie kusi.

Jeden stary dziennikarz mówił mi ostatnio, że kiedyś reportaż był sprawą honorową, nagrodą po zajmowaniu się tak zwaną bieżączką.

Podobnie było z Ryszardem Kapuścińskim. Jeździł jako depeszowiec pisać o wojnach na drugim końcu świata, a tak naprawdę zbierał sobie tam materiały do reportażu. To był dla niego ten bonus.

Wszystkie twoje książki nawiązują do twoich dawnych reportaży. Także „Kukły”.

Te książki to jest, w pewnym sensie, mój dziennikarski testament. To historie albo opisane już w moich reportażach, albo wątki z materiału zebranego kiedyś do reportaży. Nie wszystkie zdążyłem opisać, prowadzenie gazet przez czternaście lat jako reportera mnie paraliżowało. Niektóre z tych historii są w moich notesach jedynie zasygnalizowane... Niebawem będę wracał do historii, którą dawno temu odłożyłem na później, to będzie piąta książka z detektywem Jakubem Kanią w roli głównej. Research powieściowy właściwie niczym się nie różni od researchu reporterskiego. Przynajmniej w moim wydaniu.

W „Kukłach” jeszcze bardzo młody, dobrze zapowiadający się Kania dostaje zlecenie od niemieckiej dziennikarki: ma rozwikłać zagadkę pożaru, który tuż przed wybuchem wojny strawił jedną z rezydencji magnackich na Śląsku. Sprawa ta powiązana jest z szokującym odkryciem w tamtejszym kościele, a wiedzie ku Freudenkreis, działającej po wojnie organizacji zrzeszającej zaufanych ludzi Heinricha Himmlera.

W 1993 roku w kościele w Tworkowie koło Raciborza rzeczywiście odkryto kryptę grobową, a w niej trumny i bogato zdobione sarkofagi ze szczątkami zmarłych. W powieści sprawa ta jest trochę nagrodą dla młodego prokuratora, który przecież idzie tropem zupełnie innej historii, śladami przewodniczącego Freudenkreis, zaufanego Himmlera. Trafia na niego przez człowieka, który pojawił się w latach 90. w Gdańsku, by wspaniałomyślnie przekazać policji kolekcję swego ojca, policjanta z czasów Wolnego Miasta. Taka historia miała miejsce. Kiedy w roku 2002 zostałem redaktorem naczelnym „Dziennika Bałtyckiego”, szefem gdańskiej policji był mój kolega, z którym - także w tym samym czasie - zaczynaliśmy pracę w Opolu, ja - w miejscowej gazecie, on - w milicji. Z euforyczną radością spotkaliśmy się na Wybrzeżu. Wtedy to opowiedział mi historię Niemca, który zgłosił się do niego, by przekazać pamiątki po ojcu - przedwojennym policjancie. Któryś z dziennikarzy „Dziennika Bałtyckiego” poszperał w archiwach, by sprawdzić tego policjanta. Okazało się, że był poważnie uwikłany w mord dokonany na obrońcach Poczty Polskiej. Poruszeni odkryciem ostrzegliśmy policję, żeby nie dała się wmanewrować w tę historię.

Prawdą jest tu też zainteresowanie Himmlera kamiennymi kręgami w Węsiorach na Kaszubach. W posłowiu wyjaśniasz, że Niemcy rzeczywiście szukali na tych ziemiach starogermańskich przodków. Niezwykłą postacią w książce jest babka Jakuba Kani. Kaszubka z krwi i kości. Wzorowałeś się na prawdziwej postaci?

To moja babka, Julia. Bardzo surowo wychowywała mnie w dzieciństwie. Kolorowa postać, choć chłodna, wymagająca.

Miała na ciebie wpływ?

Nie budowała specjalnych relacji z wnukami. Ale wymagała pewnych zachowań: trzeba mówić prawdę, trzeba być przyzwoitym, trzeba trzymać się zasad. Nie uznawała marudzenia, narzekania, rozczulania się nad sobą. Muszę przyznać, że była dość tajemnicza. Mój pradziadek, a jej ojciec był niewidomy, grał na skrzypcach, a babka akompaniowała mu na gitarze. Żyli, grając na weselach, a jak się rozpoczął wielki kryzys, nastał głód, wyjechali do Rosji. Wypędziła ich stamtąd rewolucja. Pamiętam, jak babka opowiadała, że w Rostowie nad Donem spotkała Lenina, który poczęstował ją cukierkami. Miała ciekawe życie, do samego końca. Nie cierpiała na żadne choroby, nie miała demencji, po prostu pewnego dnia oznajmiła swoim dzieciom, że zamierza odejść. Jak powiedziała, tak zrobiła.

Konkretna do końca. Udały ci się dialogi kaszubskie.

Moim przewodnikiem po tajemnicach Kaszub i konsultantem w kwestii języka kaszubskiego był znawca tematu Mariusz Szmidka. Początkowo próbowałem pisać te dialogi sam, posiłkując się internetowymi słownikami. Powiedzieć, że są one tworem niedoskonałym, to nic nie powiedzieć. Przykład: w jednym ze słowników polsko-kaszubskich online na literę „n” jest tylko jedno hasło: Nicole Kidman. Po kaszubsku brzmi to... Nicole Kidman. (śmiech) Zrozpaczony poprosiłem Mariusza o przełożenie dialogów, błagając jednocześnie: - Napisz to po kaszubsku, ale tak, by wszyscy zrozumieli. Uważałem, że robienie przypisów z tłumaczeniem to byłby dramat.

Wracając do babki Jakuba Kani, są w książce inne postaci, które mają swój pierwowzór? Choćby niemiecka, wielce atrakcyjna dziennikarka?

Nigdy nie znałem takiej osoby. Jest tworem mojej wyobraźni, ciekawostka - czytelniczki zakochane w Kani jej nie lubią. Pewnie są zazdrosne...

Też jej nie lubię. Zimny typ. Od początku było wiadomo, że coś knuje. Rozczuliło mnie przeniesienie akcji do Gdańska lat 90., zaczynałam pracę w kultowym „Wieczorze Wybrzeża”. Co ty robiłeś wtedy?

W 1997 byłem redaktorem naczelnym „Nowej Trybuny Opolskiej”, miałem już za sobą ponad dziesięć lat pracy w dziennikarstwie. To czas mojej największej aktywności w tym zawodzie, czas najlepszych reportaży.

Piszesz tu też o czasie powodzi z lipca 1997 roku, którą przeżyliśmy również w Gdańsku.

Dokładnie. Moja redakcja w Opolu została zalana, na wyspie Pasieka, gdzie się znajduje, były cztery metry wody. Zatopiona była również drukarnia. Wątki powodziowe opisane w „Kukłach” oparte są na osobistych przeżyciach i obserwacjach reporterskich.

Jest w powieści moment, gdy dziennikarka Urszula Forster zdradza Kani, ile lat po wojnie przyszła na świat. Uświadomiłam sobie nagle, że wojna, choć zawsze wydawała się prehistorią, skończyła się ledwie ponad dwie dekady przed moim urodzeniem. To mnie zaskoczyło.

Miałem to samo. Nagle dotarło do mnie, że pojawiłem się na świecie ledwie szesnaście lat po wojnie. I ona we mnie mocno tkwi. Ale też urodziłem się w Górach Świętokrzyskich, gdzie była mocno obecna. Jako dzieci, biegając po lasach, wciąż natykaliśmy się na wojenne pozostałości. Jak nie samotne groby, to przerdzewiałe karabiny. Jak nie karabiny, to parciane, partyzanckie pasy. Miałem anemię, mama wysyłała mnie na wieś, bym się wzmocnił mlekiem prosto od krowy, a na tej wsi wojna przypominała o sobie na każdym kroku. Praktycznie każda z drewnianych chałup miała przybudówkę dla kur, królików, kaczek i innych drobnych zwierząt domowych. Ta przybudówka zrobiona była z błotnika od czołgu. Miarką zboża był hełm. Można było kupić na przykład piętnaście hełmów zboża. To był czas, gdy furmani mieli lejce z pasków od karabinów, o walającej się po wsi całej masie bagnetów i innych akcesoriów wojskowych nie wspomnę. Jak we wsi paliła się stodoła, to straż pożarna trzymała się z daleka, bo pociski fruwały jak szalone. Tak, ta wojna jest we mnie cały czas.

Jak we mnie, zwłaszcza że wychowałam się w poniemieckim domu, gdzie każdy talerz, półmisek na czereśnie, dzbanek na mleko miał sygnaturę Rosenthal - Germany. Wróćmy do książki... Jeden z czytelników z podziwem, ale i troską napisał, jak wiele czasu musisz poświęcić na zbieranie materiałów historycznych. Jak wiele?

Nie liczę. Dlatego, że to lubię. Ten research to przygoda. Nie wiem, czy nie większa niż samo pisanie. Czasem jeszcze sprawdzam pewne informacje podczas pisania. Choć to już jest research gorszej jakości, bo internetowy. Jego wiarygodność często jest mocno wątpliwa. Bywa, zastanawiam się, jak to robią autorzy kryminałów, którzy akcji swoich książek nie osadzają w żadnych konkretnych okolicznościach, w żadnym konkretnym mieście czy czasie, tylko wymyślają wszystko od początku do końca, postaci, miejsca, ulice. Wszystko, co się tam dzieje, zaczyna się i kończy w ich głowie. Nie wiem, czy bym tak potrafił.

A miałeś ochotę spróbować?

Tak, ale we współczesnej powieści satyrycznej. Jej bohaterem byłby inteligentny hochsztapler, który kreuje się na gwiazdę dzięki social mediom. I nagle ktoś mówi „sprawdzam”... I on, który przecież istnieje tylko dzięki fikcji, musi wymyślić na swój temat coś prawdziwego. Chciałbym pokazać w tej historii ów sztuczny świat, w którym żyjemy, te sztuczne kariery, sztuczną popularność, całe to totalne zakłamanie.

A jeszcze nie tak dawno mówiło się, że ten „sztuczny świat” uleczy pandemia. Że ludzie, w zagrożeniu życia, w poczuciu straty, w depresyjnej izolacji zmienią się.

Pandemia tę sztuczność wzmocniła. Świat wirtualny tylko się uwiarygodnił.

W posłowiu dziękujesz swoim czytelnikom, przyjaciołom i bliskim, dziękujesz wszystkim zamęczanym, ofiarom prześladowania prośbami o konsultacje, opowiadaniem wątków i czytaniem fragmentów. Kogo zadręczasz czytaniem fragmentów?

Głównie żonę. Niestety, żadna to potem dla niej przyjemność czytania całości, skoro zna powieść z mnóstwa skrawków. Ale chodzi mi już po głowie chytry plan, że kiedyś napiszę książkę, o której nic wcześniej nie będzie wiedziała. Nie zdradzę ani bohaterów, ani fabuły. Nie przeczytam ni fragmentu.

Maciej Siembieda

Pisarz z trzydziestoletnim doświadczeniem reporterskim. Zajmuje się dziennikarskimi śledztwami historycznymi. Trzykrotnie otrzymał za nie Nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, nazywaną polskim Pulitzerem i uznawaną za najwyższy laur zawodowy w kraju. Laureat ponad dwudziestu nagród w konkursach na reportaż. W 2017 r. zadebiutował jako pisarz. Pierwsza powieść to „444” . Kolejne: „Miejsce i imię”, „Gambit”, „Wotum” i „Kukły”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki