Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lilly i Aleksander

Barbara Szczepuła
Elżbieta Wiatrak w sopockim mieszkaniu, które jej teść, konsul Gwatemali, kupił na początku ub. wieku
Elżbieta Wiatrak w sopockim mieszkaniu, które jej teść, konsul Gwatemali, kupił na początku ub. wieku Grzegorz Mehring
Siergiej urządzał dla Lilly koncerty. Sam grał na fortepianie, a przestraszona sąsiadka, notabene Żydówka, żona niemieckiego oficera, który walczył gdzieś przeciw rodakom grającego na jego fortepianie Rosjanina, śpiewała "O sole mio"… Losy rodziny konsula Antonio Wiatraka z Zoppot, właściciela Domu Importowego Kawy i Herbaty "Gwatemala".

Tego dnia Elżbieta Wiatrak podwiozła Aleksandra do biura. Wysiadając z auta, pocałował ją na pożegnanie w policzek i wtedy przeszył ją od głowy aż do stóp lodowaty dreszcz. Przestraszyła się. - Dobrze się czujesz? - zapytała męża, ale nie usłyszała odpowiedzi, bo już zatrzasnął drzwi volkswagena i poszedł w dół ulicy, zapinając palto. Po chwili skręcił za róg i zniknął jej z oczu. Spojrzała jeszcze machinalnie w tylne lusterko, by sprawdzić, czy szary fiat, który często jeździł za nimi, jest gdzieś w pobliżu.

Pani Elżbieta przerywa na chwilę opowiadanie, jakby znowu poczuła ten dreszcz. - Może nie powinnam o tym pani mówić?

Zaprosiła mnie do swego mieszkania w secesyjnej kamienicy w Sopocie. Lubię te sopockie domy z początku dwudziestego wieku, ze śladami dawnej urody, z wycelowanymi w niebo wieżyczkami, kolorowymi szybami zdobiącymi werandy, rzeźbionymi drzwiami i ozdobnymi poręczami schodów, wysokimi pokojami, w których stoją piece podobne do ptysiów z kremem. Apartament cudem przetrwał wkroczenie do miasta Armii Czerwonej, jednak po wojnie został podzielony w sposób brutalny, nieliczący się z zamysłami architekta. Z ogromnego salonu, w którym królował fortepian, wydzielono sypialnię i łazienkę, zaś służbówkę przerobiono na kuchnię, gosposia zatem musiała sypiać na werandzie. Z fortepianem nie było problemu, bo sowieccy żołnierze wynieśli go wcześniej z domu i postawili na dworcu, by tam wśród dziesiątków innych instrumentów czekał na pociąg, który powiezie go na wschód.

W nowej rzeczywistości trzeba było zamurować wielkie rozsuwane drzwi otwierające perspektywę na kolejne pokoje. Gdy konsul Antonio Wiatrak w tak uzyskanej przestrzeni przyjmował niegdyś gości, rozkładano stół na trzydzieści sześć osób, a służąca Stasia stawiała na nim cieniutką meissenowską porcelanę, wysmukłe kryształowe kieliszki, srebrne dzbanuszki, kładła wypolerowane sztućce, śnieżnobiałe serwetki, koszyczki z pieczywem, półmiski pełne mięsiwa, góry owoców na paterach o wymyślnych kształtach i kwiatowe dekoracje. Panowie, wychyliwszy wprzódy w salonie po kieliszku porto lub goldwassera na pobudzenie apetytu, prowadzili panie do stołu przypominającego wysmakowane martwe natury holenderskich mistrzów. Pani Elżbieta tego nie pamięta, bo była wówczas małą dziewczynką i mieszkała z rodzicami w innej części Sopotu, ale jej mąż, a szczególnie teść, nieraz te czasy wspominali. Kolacje u konsula gromadziły śmietankę towarzyską Freie Stadt Danzig. Natomiast po drugiej wojnie światowej konsul i jego syn wchodzili do swojego mieszkania drzwiami dla służby. Fi donc! Cóż za despekt.

Antonio Wiatrak, z hiszpańska właśnie Antonio, nie Antoni, choć tak zapisano jego imię na chrzcie świętym w kościele parafialnym w Kępnie. Pani Elżbieta podnosi wzrok na pastelowy portret młodej kobiety wiszący na ścianie. Od pięknej dziewczyny o lekko czekoladowej skórze i hebanowych włosach bije jakieś wewnętrzne światło i pewność własnej urody. Antonio mówił o niej: Kreolka. Nie ożenił się z nią, to w ogóle nie wchodziło w rachubę, ale zapewne łączyło go z dziewczyną coś więcej niż przelotna znajomość, skoro przywiózł jej portret do Europy i nawet po ślubie z Josefiną nie pozwolił zdjąć go ze ściany w salonie. - Bardzo mnie kochała - zwierzył się synowi pod koniec życia.
Gdy wyjeżdżał w 1893 roku do Gwatemali miał dwadzieścia pięć lat. Dlaczego właśnie tam? W rozszyfrowaniu tej zagadki pomoże nam reportaż Ryszarda Kapuścińskiego. Ówczesny prezydent Gwatemali uznał, że tylko imigracja z Europy może uczynić z jego kraju nowoczesne państwo. Sprowadził więc Francuzów, Włochów, a przede wszystkim Niemców i to właśnie Niemcy zaczęli wkrótce monopolizować główne bogactwo Gwatemali - kawę. Antoni Wiatrak mieszkał w zaborze pruskim, był zatem poddanym cesarza Wilhelma II i wraz z kolegami z gimnazjum wyruszył za ocean na poszukiwanie przygód i pieniędzy. Rzeczywiście, szybko się dorobił. Po trzech latach był już - jako Antonio - właścicielem dobrze prosperującego "interesu bankowego", a podobno także plantacji kawy. Co wiemy o jego życiu w Gwatemali? Niewiele, ale mamy dowód, że czytał Sienkiewicza.

Będąc z wizytą u brytyjskiego konsula, zauważył angielskie i hiszpańskie wydanie "Quo vadis". To była wtedy bardzo popularna lektura. Gazety rozpisywały się o niej z entuzjazmem, a księża polecali ją wiernym z ambon, traktując powieść jako źródło wiedzy o życiu pierwszych chrześcijan. Antonio Wiatrak nawiązał korespondencję z pisarzem i przesłał mu wiele wycinków z recenzjami z południowoamerykańskiej prasy. Henryk Sienkiewicz zrewanżował mu się swoją fotografią z podniosłą inskrypcją "ku pokrzepieniu…" oczywiście: "Rodakowi, którego serce w Ojczyźnie mieszka i dla niej bije". I wtedy ten młody, bogaty mężczyzna, który jak sam o sobie mawiał, "popadł już w kosmopolityczny letarg" i znakomicie czuł się w tropikalnym klimacie, zaczął tęsknić za Kępnem, za śniegiem i bożonarodzeniową choinką. Gdy koledzy emocjonowali się walkami byków, on samotnie, na zacienionej werandzie czytał "Pana Tadeusza" i Trylogię.

Antonio Wiatrak zaczął coraz częściej myśleć o powrocie do Europy i wreszcie w 1903 roku wsiadł na statek. Najpierw wpadł do Kępna, ale z dużymi pieniędzmi i jeszcze większymi ambicjami nie mógł przecież osiąść w małym, prowincjonalnym miasteczku. Przeniósł się więc do Berlina i tam z sukcesem rozwijał firmę "Gwatemala - Dom Importowy Kawy i Herbaty". W swojej przestronnej, eklektycznej willi usytuowanej w Schlachtensee, eleganckiej dzielnicy Berlina, której zdjęcie pokazuje mi pani Elżbieta, śnił zapewne czasem o swojej pięknej Kreolce, tropikalnych puszczach Gwatemali i zagubionych w nich piramidach Majów. Został mianowany konsulem Gwatemali, Nikaragui i Kostaryki.

Mając czterdzieści sześć lat Antonio ożenił się z Josefiną Franck, panną posażną, młodą i przystojną, z zamożnej berlińskiej rodziny, zwaną przez niego Józką. W dziesięć miesięcy po ślubie, w brzemiennym w wydarzenia roku 1914, pojawił się na świecie oczekiwany dziedzic fortuny.
Firma i familia przetrwały wojenną zawieruchę. W wypielęgnowanym ogrodzie willi konsula Wiatraka pasła się koza, by w czasach wojennej mizerii małemu Alexandrowi nie brakowało mleka. Gdy na mocy traktatu pokojowego kończącego wojnę utworzone zostało w roku 1920 Wolne Miasto Gdańsk, Antonio Wiatrak postanowił przenieść Dom Importowy Kawy i Herbaty "Gwatemala" z Berlina nad Bałtyk. Kupił szykowną kamienicę przy ulicy Hundegasse 65, gdzie otworzył biuro.
"Kawa codziennie palona z plantacyj położonych na wyżynach Gwatemali" robiła furorę w Europie Środkowo-Wschodniej, zdobywając nagrody na wystawach i znakomite opinie wśród smakoszy. Hrabia Szembek pisze do Antonio Wiatraka: "Kawa wyborna w smaku i aromacie, może Pan liczyć na stałego odbiorcę we mnie, ale także na polecenia i rekomendacje, których panu szczędzić nie będę".
Hrabina Mycielska prosi: "Z polecenia hrabianki Mielżyńskiej z Wielkiej Łąki proszę mi nadesłać w dwóch woreczkach pocztowych po dziesięć funtów najlepszej kawy".

Herr Rudiger z "Cafe Friedrichshof" w Berlinie: "Jakość Pańskiej kawy zawsze jest równie dobra, dlatego Pan na stałość moich klientów liczyć może".

Rządy Gwatemali, Hondurasu i Nikaragui powierzyły Antonio Wiatrakowi urząd konsula generalnego na Wolne Miasto Gdańsk i Polskę. Z racji wieku stał się szefem korpusu dyplomatycznego w Wolnym Mieście.

Firma "Gwatemala" miała siedzibę w Freie Stadt Danzig, wkrótce także filię w Gdyni, natomiast mieszkanie konsul Antonio Wiatrak wynajął w Zoppot przy Cecilienstrasse. To właśnie, w którym siedzimy dziś z jego synową Elżbietą. Jednak zanim młoda żona Antonia, będąca po raz drugi w stanie błogosławionym, zdążyła się tu na dobre zainstalować, urządzić, zawiesić firanki, ustawić kwiaty na rzeźbionych postumentach i powiesić suknie w szafach, zaraziła się hiszpanką i zmarła ku rozpaczy męża i sześcioletniego wówczas synka. Wtedy pan Wiatrak sprowadził z Breslau swoją siostrę Julię, której mąż zginął pod Verdun i odtąd dwie kobiety, ciotka Julka oraz gosposia Stasia zajmowały się małym Olesiem. Jednak przede wszystkim wychowywał go ojciec, ucząc i przygotowując do przejęcia w przyszłości przedsiębiorstwa. Po ukończeniu gimnazjum w Zoppot, młody Wiatrak pojechał na studia do Londynu, nie tylko dla nauki języka i biznesu, ale także dlatego, że ojciec chciał go odseparować od panoszących się w Niemczech idei narodowosocjalistycznych. Po studiach w Anglii Alexander, śladem ojca, wybrał się na dwa lata do Gwatemali. Gdy wrócił, zaczął wciągać się w interesy, został wicekonsulem Gwatemali w Gdyni, flirtował z pięknymi pannami, których w Zoppot nie brakowało, grał w tenisa i pływał w zatoce.

***

Karl Schlomsky, ojciec Elżbiety, czyli Lilly - jak mówiono na nią w domu, wbrew polsko brzmiącemu nazwisku był Niemcem. Pochodził spod Mehlsack (obecnie Pieniężno) w Prusach Wschodnich i przyjechał do Gdańska w poszukiwaniu pracy. Mama, Marta z domu Schultz, wbrew niemiecko brzmiącemu nazwisku była Polką spod Sępólna Krajeńskiego na Pomorzu, należała do Związku Polaków i działała w kole kobiet. Także przyjechała do miasta za chlebem. Karla poznała w oliwskiej katedrze, gdzie oboje śpiewali w chórze i tam właśnie wzięli ślub. Ich dwie córki, Elżbieta i Magdalena, z mamą mówiły po polsku, z ojcem po niemiecku i nikomu to nie przeszkadzało, dopóki Hitler nie doszedł do władzy.
Wtedy zaczęto wybrzydzać, że Schlomsky ma żonę Polkę i naciskać, by przeniósł Lilly do niemieckiej szkoły, bo chodziła do senackiej, z językiem polskim. Mama się nie zgodziła, ale młodszą Magdalenę dla świętego spokoju posłano już do szkoły niemieckiej. Karla Schlomsky'ego za karę, że miał żonę Polkę, zaraz po wybuchu wojny wyrzucono z mieszkania w centrum Sopotu i przesiedlono do Kamiennego Potoku. A pan Schlomsky, który nie został zmobilizowany ze względu na stan zdrowia, uratowały go bowiem rany spod Verdun, musiał codziennie meldować się na Schutzpolizei. Teraz już oczywiście obie dziewczynki chodziły do niemieckiej szkoły, ale dyrektor Trusen z zemsty za przedwojenny upór matki cofnął Lilly o dwie klasy.

W roku 1945 do Sopotu weszła Armia Czerwona. Osiemnastoletnia Lilly leżała przez dwa tygodnie "zaścielona" w łóżku, ale któregoś dnia musiała z niego wyskoczyć, bo wtargnęli Ruscy, znaleźli ojca, który nie znał polskiego i prowadzili go na rozstrzelanie. Wtedy rzuciła się na nich z krzykiem, a że krzyczała po polsku, zdezorientowani zawahali się na moment i wtedy szczęśliwie zjawili się oficerowie ze sztabu, który mieścił się w sąsiednim domu i kazali im się wynosić. Jednemu z oficerów ta krzycząca na nich dziewczyna wydała się tak śliczna i pełna temperamentu, że z miejsca się w niej zakochał i po paru dniach oświadczył. U sąsiadki, która zajmowała duże mieszkanie od frontu, urządzał dla Lilly koncerty. Sam grał na fortepianie, a przestraszona sąsiadka, notabene Żydówka, żona niemieckiego oficera, który walczył gdzieś przeciw rodakom grającego na jego fortepianie Rosjanina, śpiewała "O sole mio"... Ta miłosna pieśń neapolitańska niosła się nad dachami Zoppot jak na urągowisko, bo żołnierze sowieccy urządzali polowania na kobiety, wyciągali je za włosy z piwnic, z szaf i spod łóżek i gwałcili, grożąc bronią. Wkrótce Siergiej pomaszerował zdobywać Gdańsk, a gdy wrócił, przywiózł Lilly belę pięknego naturalnego jedwabiu w kolorze ecru na suknię ślubną. Następnego dnia wpadli jacyś inni Ruscy i jedwab zabrali, a oficer poszedł na Berlin i słuch o nim zaginął.

Przed Wielkanocą Marta Schlomsky dostała od Ruskich ze sztabu trochę mąki, upiekła chleb i poszła do kościoła podzielić się nim z księdzem. U Lilly była koleżanka, wydawało się, że już jest spokojnie, nic im nie grozi. Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem, wpadło trzech enkawudzistów i porwali dziewczyny. Poprowadzono je do budynku, w którym było już kilkadziesiąt młodych kobiet.
- Szykują nas do transportu na Sybir - powtarzała szeptem jedna drugiej. Co jakiś czas wzywano je po kolei do komendanta. W pewnym momencie Lilly zapytała pilnującego ich żołnierza: Proszę pana, czy długo będziecie nas tu trzymać?
- Polka? - aż podskoczył.

Gdy weszła do komendanta, zobaczyła, że obok niego siedzi pani ze Stowarzyszenia Polek, która musiała znać mamę. Pani mrugnęła do niej znacząco. Spisano jej personalia: imię, nazwisko, narodowość, et cetera..
- Kochasz mnie? - zapytał nagle komendant, a Lilly zrobiło się słabo, ale zobaczyła, że pani ze Stowarzyszenia Polek, kiwa potakująco głową, więc odpowiedziała, że tak.
- No to chodź do mnie na kolana - zachęca.
Pani znowu kiwa głową. Lilly nieprzytomna ze strachu siada enkawudziście na kolanach. Po raz pierwszy w życiu siedzi na kolanach mężczyzny.
- Podobasz mi się - mówi całując ją w policzek, ale zaraz pozwala jej zejść z kolan i wypuszcza. Weryfikacja jest zakończona.

***
Karl Schlomsky ciągle namawia żonę do wyjazdu do Niemiec.
- Co by było, gdybyśmy cię posłuchali i popłynęli "Gustloffem"? - płacze mama Lilly.
- A co ja będę tu robił, skoro nie znam polskiego? - denerwuje się Schlomsky, którego dwaj bracia z żonami ruszają na Zachód.

Rodzina Szlomskich, bo tak się teraz pisze ich nazwisko, zostaje w Sopocie. Córki nadrabiają wojenne zaległości, uczą się i pracują, mama zajmuje się domem, a tata choruje. Nie może nauczyć się polskiego, odnaleźć się w nowej rzeczywistości, przestaje wychodzić z domu. Boi się każdego pukania do drzwi, krąży po pokoju tam i z powrotem, tam i z powrotem. Od ściany do ściany. Od okna do drzwi. Od drzwi do okna. Od ściany do ściany.

Córki i żona rozmawiają z nim szeptem, żeby przypadkiem nikt nie usłyszał niemieckiego. Z miesiąca na miesiąc jest coraz gorzej.

Zamknięty w domu jak w więzieniu, popada w depresję. Umiera w roku 1952.

***
W 1954 Elżbieta, która jest urzędniczką w Polskiej Izbie Handlu Zagranicznego, gdzie wykorzystuje swoją znajomość niemieckiego, poznaje Aleksandra Wiatraka. Młody Wiatrak jest teraz konsulem Królestwa Holandii w Gdyni. Razem ze swym przyjacielem Waldim Paszotą, synem dyrektora Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku, zabierają ją na rowerowe wycieczki na Kaszuby, spacerują po sopockim lesie, w pięknym mieszkaniu Wiatraków przy Czyżewskiego, bo tak teraz ta ulica się nazywa, piją kawę i jedzą Mandelplatzchen, ciasteczka z migdałami upieczone przez Stasię. Aleksander imponuje Elżbiecie wiedzą, oczytaniem, znajomością języków... Lilly trochę boi się Stasi, bo ta wyraźnie jej nie lubi, ale co tam, jakoś się ułoży, w listopadzie 1954 roku biorą ślub. Są szczęśliwi, rodzą się im synowie.

***
Dziś już trudno jej sobie przypomnieć, kiedy to się zaczęło. Za służbowym volkswagenem garbusem konsula zaczyna jeździć jakiś samochód. Oleś początkowo to lekceważy, przekonuje żonę, że nie ma powodów do obaw. Ale niepokój wyraźnie w nim rośnie.
- Co się dzieje? - pyta Elżbieta.
- Nic, trochę źle się czuję.
Pogodny i otwarty Aleksander zamyka się w sobie, czuje się coraz bardziej osaczony. Robi się wokół niego pusto. Ojciec umiera, Waldemar Paszota emigruje do RFN. UB zaczyna wypytywać o Wiatraka znajomych.

Na początku lat siedemdziesiątych w tę otaczającą go mgłę wpada strumień światła, łyk powietrza. Otrzymuje od królowej holenderskiej Order Oranje-Nassau. Order ten nadawany jest Holendrom i cudzoziemcom za szczególne zasługi.

***
Esbek namawia Elżbietę, by donosiła na męża. Chodzi o informacje, kto go odwiedza, o czym rozmawiają, szczególnie zależy mu na obcokrajowcach, zresztą wszystko jest ważne, nawet sprawy pozornie nieistotne.

Wracając do domu, już na schodach czuje zapach kawy. Mąż jak zwykle pali ją na gazie, w specjalnym młynku. Zawsze kupował niepaloną kawę w Peweksie i palił starannie, bo wtedy przypominała mu choć trochę tę z wyżyn Gwatemali... Elżbieta wpada do kuchni i płacze: Chcą zrobić ze mnie donosicielkę!

Spojrzał na nią, pokiwał głową i dalej palił kawę. Czuła, że muszą nachodzić go w biurze, ale on milczał, sam się z tym zmagał, nie chciał jej w to wciągać, bo wiedział, że gdy oplotą człowieka esbecką siecią, to trudno się z niej wyrwać, bo im bardziej chcesz ją rozerwać, tym mocniej zaciska się, utrudnia ruchy, mąci w głowie...

Zaczął się leczyć, bo depresja się pogłębiała.
- Pewnie go szantażowali - zamyśla się pani Wiatrak, bo jak dowiedziała się po latach od Ditty, przedwojennej przyjaciółki męża, w czasie wojny był wcielony do Wehrmachtu. Nigdy jej o tym nie wspomniał, ale też ona nie pytała, może się tego właśnie bała... Ditta powiedziała, że Alex najpierw był radiotelegrafistą w Holandii, a potem w Prusach Wschodnich. W Prusach! Przypomniała sobie wtedy, że kiedyś pojechali razem na Mazury, Oleś przygotował wycieczkę objazdową, nawet narysował mapkę i w jakimś mieście, może to było Węgorzewo, opowiadał jej poruszony, że podczas wojny listonosz zadenuncjował tu pewną rodzinę, która słuchała BBC. Wszystkich rozstrzelano.

- Skąd wiesz? - zapytała.
- Ktoś mi opowiadał.
- To nic trudnego - przekonywał ją ubek. - Umówimy się od czasu do czasu na spotkanie w Złotym Ulu i pani mi opowie o mężu i jego znajomych.
Ze strachu przestała odbierać telefony, na każdy dźwięk dzwonka serce w niej zamierało.

***
Wtedy, 12 lutego 1980 roku rano, odwiozła męża do Gdyni. Poprosił, by wysadziła go na początku Świętojańskiej, bo chciał się jeszcze przejść... Gdy nie wrócił wieczorem do domu, zaczęła go szukać pełna najgorszych przeczuć.
Gdzie ukrył się przed rozpaczą?

***
Z dna przepaści wzywałem Twego imienia, o Panie,/ A Ty usłyszałeś mój głos./ O, nie odwracaj ucha od moich jęków./ W dniu mojego wołania/ Zbliżyłeś się do mnie mówiąc:/ "Nie lękaj się."
(Jeremiasz, Tren trzeci, z hebrajskiego przełożył Roman Brandstaetter)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki