18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekkie, piękne śniadanie - rozmowa o sztuce jedzenia z kompozytorem Janem A.P. Kaczmarkiem [ZDJĘCIA]

Gabriela Pewińska
Jan A. P. Kaczmarek
Jan A. P. Kaczmarek G.Mehring/Archiwum DB
Z Janem A. P. Kaczmarkiem - laureatem Oscara za muzykę do filmu "Marzyciel" Marca Forstera, kompozytorem, twórcą poznańskiego festiwalu Transatlantyk - rozmawia Gabriela Pewińska.

Jest Pan autorem Kantaty o wolności. Pana kolega po fachu Jan Sebastian Bach napisał Kantatę o kawie. Ładne jest libretto tej kantaty: Jeśli nie mógłbym napić się misy kawy trzy razy dziennie, wtedy w swej udręce uschnąłbym jak kawałek pieczeni.
Piękne! Mógłbym to samo powiedzieć o herbacie, której piję więcej niż kawy. I pomyśleć, że my, twórcy, rzucamy się z reguły na wielkie tematy...

Myśli Pan, że komponowanie na temat jedzenia jest czymś niepoważnym?
Myślę, że każdy akt twórczy, który wyrasta z autentycznej potrzeby, jest istotny.

Podczas niedawno zakończonego w Poznaniu Międzynarodowego Festiwalu Filmu i Muzyki Transatlantyk, którego jest Pan szefem i twórcą, obejrzeliśmy w ramach nurtu Kino Kulinarne film Felipe Ugarte "Smaki muzyki". Obraz opowiada o zaskakującym projekcie muzyczno-kulinarnym, na pomysł którego wpadli w 2011 roku Andoni Luis Aduriz, szef kuchni słynnej hiszpańskiej restauracji Mugaritz, oraz baskijski muzyk eksperymentalny, multiinstrumentalista Felipe Ugarte. "Opowiem ci wszystkie historie: dlaczego, po co, kiedy, jak - by można było je zmieszać z uczuciami, jakie wywołują w kontekście zmysłów, struktur... I wtedy może da się to przekształcić w temat muzyczny?" - mówi Ugarte, bo jego opowieść to doświadczenie jedzenia językiem muzyki. Artysta zastanawia się na przykład, jak przetłumaczyć ser na muzykę? Jak muzycznie oddać wygląd peruwiańskiego ziemniaka albo niewinność wiosennej sałatki? Zaprasza do tej zabawy innych muzyków, ale miast nut ustawia im na stojaku na przykład zdjęcie ...carpaccio z arbuza. Krzysztof Penderecki, myślę sobie, gdyby zobaczył ten film pewnie umarłby ze śmiechu. Jaka była Pana reakcja?
Mnie się to podoba, bo jest spontaniczne, w dodatku opiera się o folklor. Wszelka interakcja, dążenie do holistycznego widzenia świata, że jemy i muzykujemy jednocześnie, że są to czynności nierozłączne, zachwyca mnie. To jest właśnie harmonijne spojrzenie na życie.

W sztuce teatralnej autorstwa niemieckiego muzykologa Paula Barza "Kolacja na cztery ręce" pada zdanie: "Komponowanie niczym się nie różni od gotowania zupy".
W pewnym sensie zgadzam się z tym, bo konsekwencje komponowania są różne.

Jak różna, w zależności od ingrediencji i talentu kucharza, bywa zupa... W Pana życiorysie jest wiele motywów, które posłużyłyby jako znakomity temat, jeśli nie kina kulinarnego, to być może niezwykłej muzyki. Choćby takie andruty kaliskie... Sentymentalna historia!
Andruty kaliskie to moje wspomnienie z dzieciństwa. Urodziłem się w Koninie, małym miasteczku, ale jako dziecko jeździłem też często do Kalisza, dużo większego miasta, które wydawało mi się wtedy metropolią. Miało zoo! A to już była nieprawdopodobna przygoda! No i można tam było kupić andruty, coś, co wydawało mi się wtedy luksusem! Delikatność andruta kaliskiego była nie do pobicia!

Udało się Panu odnaleźć ów smak z przeszłości?
Nawet nie tak dawno, bo w Poznaniu, gdzie jestem częstym gościem. Blisko Starego Rynku jest sklepik z organiczną, superzdrową żywnością. Mają tam też owe andruty. Kiedyś nawet o słabości do nich powiedziałem publicznie i to pomogło tej firmie zwiększyć obroty.

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Mówi się już o tych waflach "Andruty Jana A. P. Kaczmarka"?
Jeszcze nie. Chociaż może? Na pewno nie przy mnie.

Bohaterem innego wątku kulinarno-artystycznego z Pana biografii jest historia Pańskiego dziadka, który grał na skrzypcach w restauracji w Koninie.
Prowadził też orkiestry dęte, grał w kinie do niemych filmów, ale i podczas balów miejskich. Był świetnym, bardzo wszechstronnym skrzypkiem, trochę też komponował. No i grywał w restauracji...

Do kotleta...
Czy to był kotlet? Pojęcia nie mam. Wiem, że wszystkie najlepsze okazje w mieście Konin były obsługiwane przez mojego dziadka. Prowadził chór, koncertował także w kościele. Nie zapomnę, jak zaprowadził mnie, małego chłopca, po wąskich, ciasnych schodkach tam, gdzie są kościelne organy. Kiedy zobaczyłem świątynię z góry, nie poznałem jej! Byłem pewien, że to jest jakieś inne miejsce, inny budynek. To złudzenie spowodowane spojrzeniem z innej perspektywy było dla mnie, dziecka, fascynujące i odkrywcze. Mój dziadek to był człowiek, który miał milion pomysłów, wynalazł na przykład niezwykle skuteczną maść na egzemę. Niestety, babcia gdzieś zaprzepaściła recepturę. Gdyby nie to, może nie musiałbym dziś grać muzyki, tylko sprzedawałbym licencję na tę maść? Być może umknęła mi sprzed nosa jakaś gigantyczna szansa?

Na bycie nieprzyzwoicie bogatym - z pewnością.
Maść dziadka pachniała brzydko, siarką, ale leczyła! Do dzisiaj na egzemę nie wymyślono skutecznego leku. Dziadek był niesamowity!

"W Los Angeles mam ogródek. Najbardziej przywiązany w nim jestem do figi. Słodycz pękniętej figi, która nie wytrzymuje dojrzałości, to prawdziwa ekstaza. Ta figa może być natchnieniem. Jak każde silne doznanie, może mieć swoje konsekwencje w twórczości" - powiedział Pan w jednym z wywiadów.
Dojrzewająca figa jest absolutną inspiracją w komponowaniu muzyki. Kiedy figi dojrzewają - to jest genialne! - pękają. Z tej dojrzałości. Wtedy są ultrainspirujące! Figa, którą kupuje się w sklepie, jest z reguły imitacją, musiała być, wcześniej niż należy, zerwana, źle znosi transport... Natomiast figa prosto z drzewa, która bucha życiem i energią, jest zjawiskiem fascynującym. Wszystko, co bucha życiem i energią, jest inspiracją do tworzenia muzyki.

Największe olśnienia przychodzą, w Pana przypadku, ponoć po śniadaniu?
Kiedy byłem młody, lubiłem tworzyć w nocy. To wtedy działy się najwspanialsze rzeczy w mojej głowie. Teraz ranek to najlepszy czas, wtedy jest energia, czysty umysł. Staram się go niczym nie zaśmiecić. Takie trzy poranne godziny są więcej warte niż dwanaście w złym momencie.

Mówi Pan o śniadaniu w sensie pory dnia, a w sensie kulinarnym?
W Kalifornii łatwo jest jeść śniadania na świeżym powietrzu, pogoda z reguły sprzyja, lubię zjeść lekkie, piękne śniadanie, ono natychmiast mnie uruchamia.

Dobry artysta wiecznie głodny?
Jestem wiecznie głodny, ale w innym sensie. Ameryka nauczyła mnie dyscypliny posiłku. W Polsce ciągle się zapomina, że jest lunch do zjedzenia, wciąż się biegnie, pędzi, potem pada się bez siły, bo zapomniało się, że należy coś zjeść, bo nie miało się na to czasu. Też tak żyłem, gdy mieszkałem tutaj. Dużo pracowaliśmy, dawaliśmy koncerty, nikt nie myślał o jedzeniu. A potem to dziwne ssanie w żołądku, słabość. Dziś nie godzę się na to. Podziwiam Amerykanów, bo lunch jest dla nich czasem świętym. Kiedy nadchodzi jego pora, przerywamy wszystko, jemy i dopiero, syci, wracamy do pracy. To samo dotyczy obiadu. W Polsce i z obiadem różnie bywa. Czasem coś się przegryzie... Nie ma "się przegryzie", trzeba codziennie zjeść porządny obiad! To jest niebywałe, ów rytm wyznaczany przez posiłki. Życie, które jest uporządkowane, jest bardziej wydajne.

Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak ważne jest jedzenie. A przecież przestajemy jeść tylko w ważnych momentach naszego życia. Kiedy jesteśmy chorzy albo bardzo zakochani. Ze strachu.
Gdy człowiekiem targają gorące uczucia, zapomina, że jest głodny. W euforii nie chce nam się jeść, ale każda euforia szybko mija. Jedzenie jest ważne. Nie tylko dla artysty. Ale i artysta musi utrzymywać swoje ciało w formie. Musi zdrowo żyć, jeśli chce tworzyć. Wiemy, jak się kończą kariery ludzi, którzy o tym zapominają.

Słyszy Pan, jak Felipe Ugarte, muzykę podczas jedzenia potraw?
Zależy. Jeśli jem w towarzystwie i rozmowa jest bardzo zajmująca, moja uwaga skupiona jest na rozmówcy, ale jeśli jem sam, bywa, że ogarnia mnie pewna muzyczna emocja, wtedy idę do fortepianu czy do mego studia komputerowego i staram się zapisać nuty, które przychodzą mi do głowy.

Potrawy mogą mieć swoją indywidualną muzykę?
Jeśli ktoś jest na to wrażliwy... Są ludzie, którzy widzą w muzyce nawet kolory.

Z pokazywanych na Festiwalu Transatlantyk filmów kulinarnych, który podobał się Panu szczególnie?
Bardzo przeżyłem film "Kuchnia rodziny Bras". Rzecz o genialnym kucharzu francuskim, który przekazuje swoje kulinarne dziedzictwo synowi.

"Być kucharzem, którego ojcem jest Michel Bras, to jak być malarzem, którego ojcem jest Paul Cezanne" - napisał recenzent "Hollywood Reporter"
To fascynujący film o tym, jak taki - wydawałoby się - prosty akt przekazania spuścizny staje się nagle czymś szalenie skomplikowanym, pełnym napięcia, emocjonalną grą między synem a ojcem, kiedy ojciec nie jest w stanie tak po prostu oddać tego co ma, bo uważa, że wszystko robi lepiej. Syn z kolei nie może się doczekać, kiedy wreszcie dostanie zabawki do ręki i tym samym uzyska wolność. Pouczająca lekcja.

Gdyby był Pan autorem filmu kulinarnego dotyczącego jedzenia i muzyki, co byłoby tematem Pana filmu?
Nie wiem... Naprawdę... Spotyka Pani kompozytora, który jest szefem właśnie tętniącego życiem festiwalu, a jeszcze dodatkowo kończy muzykę do filmu "The Time Being" , premiera 17 września w Toronto. I do tego wszystkiego za mało śpi...

A i pewnie je nie za wiele...

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki