Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lechia zagra z liderem na PGE Arenie

Paweł Stankiewicz
Przed piłkarzami Lechii, ważne, trudne i prestiżowe starcie o punkty w ekstraklasie. Do Gdańska przyjedzie bowiem lider tabeli, Lech Poznań. Spotkanie na PGE Arenie rozpocznie się w sobotę o godzinie 18, a bezpośrednią relację przeprowadzi stacja Canal+.

Biało-zieloni, wygrywając w poprzedniej kolejce w Lubinie z Zagłębiem, pokazali że powoli wracają na właściwe tory. Zarząd klubu nie zmienił postawionego celu, a więc trener Tomasz Kafarski ze swoim sztabem szkoleniowym oraz piłkarzami mają walczyć o zakwalifikowanie się do europejskich pucharów. Po stratach punktowych z początku sezonu spotkanie w Lubinie to był ostatni dzwonek, aby sięgnąć po trzy punkty i nie stracić kontaktu z czołówką tabeli. I to gdańszczanom się udało, ale to dopiero początek drogi w górne rejony tabeli. Każdy kolejny mecz będzie równie ważny, co poprzedni, a może nawet ważniejszy. Lechia musi zdobywać punkty w spotkaniach z każdym rywalem, także z Lechem.

Zresztą ograła w zeszłym sezonie u siebie drużynę z Poznania, więc piłkarze wiedzą, że to zadanie jest realne. A dla kibiców szykuje się naprawdę fajne widowisko w sobotę na PGE Arenie. Tym bardziej że na trybunach zasiądzie dwa tysiące sympatyków z Poznania. Będzie gorąca atmosfera na trybunach i twarda walka na boisku.

Do wygrywania meczów na poziomie ekstraklasy potrzebna jest chociaż przyzwoita skuteczność. Bez goli nie da się zdobywać kompletów punktów, a właśnie trafianie do siatki, to jest największa bolączka biało-zielonych. W dziesięciu kolejkach ligowych gdańszczanie strzelili zaledwie sześć goli - najmniej w ekstraklasie. Na swoją obronę mogą mówić, że stracili ich siedem, również najmniej spośród wszystkich zespołów ligowych oraz, że na PGE Arenie jeszcze nie przegrali.

Zatrzymajmy się jednak przy skuteczności, bo właśnie strzelanie goli jest najważniejsze w futbolu. Tymczasem Lechia, mimo intensywnych poszukiwań, wciąż nie ma środkowego napastnika z prawdziwego zdarzenia. W poprzednim sezonie w biało-zielonych barwach grał Bedi Buval. Francuz fantastycznie wprowadził się do zespołu, bo szybko strzelił dwa gole w ekstraklasie i jeszcze jednego dołożył w Pucharze Polski. Niestety, na tym się skończyło. Do końca sezonu nie trafił już ani razu. Buval miał zmysł do gry kombinacyjnej i pasował do stylu gry Lechii, jaki z zespołem wypracował trener Kafarski. Jednak napastnik musi strzelać gole, a Buval tego nie robił. Od święta do siatki trafia Ivans Lukjanovs, ale to pracowity piłkarz, więc trener znalazł dla niego miejsce na skrzydle. W poprzednim sezonie do Lechii dołączył także Aleksandr Sazankow. Białorusin strzelił tylko jednego gola i więcej czasu spędza na leczeniu urazów niż na piłkarskim boisku. Trudno także liczyć na snajperskie popisy Tomasza Dawidowskiego. To nigdy nie był łowca bramek i choć ambicji na pewno odmówić mu nie można, to jednak nie jest to taki środkowy napastnik, jakiego Lechia dziś potrzebuje. Dlatego też trener Kafarski szukał dalej.

W Lechii miał grać Darko Bodul, ale tuż przed podpisaniem kontraktu spakował się i wyjechał do Sturmu Graz. Do Gdańska trafili za to inni piłkarze, a mianowicie Fred Benson oraz Josip Tadić. Oni mieli być lekiem na brak skuteczności Lechii, ale nie są i nic nie wskazuje, aby to się w najbliższym czasie zmieniło. Benson strzelił w biało-zielonych barwach jednego gola, a Tadić ani razu nie wpisał się do siatki. Buval musiał odejść, bo był za słaby na Lechię, ale trzeba go było wymienić na piłkarza wyraźnie lepszego. A póki co, to Francuz zostawił w Gdańsku po sobie lepsze wrażenie, niż Benson i Tadić razem wzięci. Nadzieja w tym, że obaj potrzebują więcej czasu i jeszcze będą strzelać, jak z armaty. Oby już w najbliższym meczu z Lechem, bo goli biało-zieloni na pewno będą potrzebować, żeby trzy punkty zostały w Gdańsku.

Trener Kafarski ma przed meczem problemy kadrowe, bo z powodu kontuzji nie będą mogli zagrać Mateusz Machaj, Ivans Lukjanovs, Jakub Popielarz, Sazankow, a wciąż do pełni sił powraca Marko Bajić. Swoje problemy ma jednak także Lech, a pod znakiem zapytania stoi występ w sobotnim meczu doskonale znanych w Gdańsku Huberta Wołąkiewicza i Rafała Murawskiego. Ten pierwszy z Lechią awansował do ekstraklasy, a drugi jest wychowankiem Gedanii oraz byłym zawodnikiem Arki Gdynia. Obaj to reprezentanci Polski. Wołąkiewicz w ostatnim meczu doznał rozcięcia skóry na piszczelu i w 50 minucie musiał opuścić boisko.

- Ból jest, ale staram się go pokonać. Próbuję wejść w trening, bo tylko truchtając, to będę miał niewielkie szanse na grę w Gdańsku. Mam nadzieję, że dojdę do pełni sił - powiedział Wołąkiewicz.
Murawski z kolei narzeka na problemy ze stawem skokowym.
- Mam za sobą dopiero pierwszy trening z zespołem. Czuję się lepiej, ale na pewno nie bardzo dobrze - przyznał Murawski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki