18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech Wałęsa na planie filmowym

Ryszarda Wojciechowska
Za to Robert Więckiewicz zagrał Wałęsę koncertowo
Za to Robert Więckiewicz zagrał Wałęsę koncertowo Karolina Mistal
Nie nadaję się na aktora - narzekał Lech Wałęsa po udziale w filmie "Bajland". Mimo to czasem pozwalał się porwać polskiemu kinu, żeby zagrać samego siebie. O flircie byłego prezydenta z filmem pisze Ryszarda Wojciechowska.

Wałęsa. Człowiek z nadziei" to pierwszy film fabularny o Lechu Wałęsie. Były prezydent dostał więc na 70. urodziny prezent wyjątkowy. A jeszcze bardziej wyjątkowe jest to, że film prapremierę światową miał na 70. festiwalu filmowym w Wenecji. Sam bohater filmowy nie jest jednak do końca z tego prezentu zadowolony.

Nie podobało mu się, że film zaczyna się od sceny wywiadu, jaki przeprowadziła z nim włoska dziennikarka Oriana Fallaci. Twierdził też, że Robert Więckiewicz zagrał go tak, że wyszedł na bufona. Niektórzy żartobliwie mówią, że kto jak kto, ale Lech Wałęsa ma prawo do surowej oceny gry Więckiewicza, bo na robocie aktorskiej też się trochę zna. A ściślej na graniu samego siebie. W polskim kinie fabularnym jest bowiem kilka epizodów z jego udziałem. Najbardziej pamiętny pochodzi z "Człowieka z żelaza". Ale przecież były prezydent wystąpił jeszcze w filmie "Bajland", rodzimym political fiction, a także w komedii romantycznej "Nie kłam, kochanie". Można więc powiedzieć, że posmakował kilku filmowych gatunków.

Debiut na ekranie

Był luty 1981 roku. Gdańsk, kościół św. Mikołaja. Plan zdjęciowy "Człowieka z żelaza". Andrzej Wajda za kamerą. Przed kamerą Krystyna Janda i Jerzy Radziwiłowicz. Obok nich stoją zgodnie Lech Wałęsa w wełnianym golfie i marynarce oraz Anna Walentynowicz w futrze. Oboje grają świadków państwa młodych, czyli filmowej Agnieszki (w tej roli Krystyna Janda) i Maćka Tomczyka (Jerzy Radziwiłowicz). Ten udział Wałęsy i Walentynowicz w filmie miał wymiar raczej symboliczny niż artystyczny. Ich scena ogranicza się do asystowania podczas ślubu i składania życzeń młodej parze. Tyle i aż tyle. Potem Wajda przez jakiś czas nie mógł się opędzić od pytań, czy przed jego kamerą był autentyczny Lech, czy może tak genialnie dobrany sobowtór?

W 2005 roku, na 25-lecie Solidarności, powstał z inicjatywy Andrzeja Wajdy film telewizyjny. Do wyreżyserowania 13 etiud, około 10-minutowych każda, mistrz zaprosił najlepszych reżyserów polskich, m.in. Filipa Bajona, Juliusza Machulskiego, Feliksa Falka, Jana Jakuba Kolskiego, Małgorzatę Szumowską. Sam też był autorem jednej etiudy, końcowej, którą zatytułował "Człowiek z nadziei". To w niej pojawił się Lech Wałęsa. Etiuda nie była fabułą, a tylko zapisem rozmowy między Wałęsą, Jandą i Radziwiłowiczem, m.in. o tym, czy powinien powstać "Człowiek z nadziei", a jeżeli tak, to w jakiej formie. Trzeba przyznać, że z tej trójki najbardziej naturalnie wypadł były prezydent. Tak dobrzy aktorzy sprawiali wrażenie lekko stremowanych. Etiudę kręcono w pustej sali gdańskiego kina Neptun. I to z niej się dowiadujemy, że pomysłodawcą tytułu jest sam Lech Wałęsa, który po premierze "Człowieka z żelaza" wysłał do Wajdy telegram, wyrażając... nadzieję, że powstanie film "Człowiek z nadziei".

Political fiction z prezydentem

"Bajland" z 2000 roku Henryka Dederki to kolejna produkcja z epizodem Lecha Wałęsy. Tu też oczywiście były prezydent grał siebie. Filmowi towarzyszyła atmosfera sensacji, nie tylko ze względu na epizody z politykami (wystąpił też m.in. Stefan Niesiołowski), ale też dlatego że reżyser Dederko miał równie głośne wówczas nazwisko, dzięki swojemu filmowi dokumentalnemu "Witajcie w życiu", o korporacji Amway. Ten dokument, jak pamiętamy, na wniosek firmy sąd nakazał odłożyć na półkę, gdzie spoczywa do tej pory.

Film "Bajland" też się ciekawie zapowiadał. Zabawne było to, że politycy, w tym Lech Wałęsa, zagrali w czymś, co było zjadliwym pamfletem na świat polityki i na polityków, demaskującym mechanizmy, które rządzą w tym świecie. Premierę zaplanowano na czas tuż przed prezydenckimi wyborami, więc hałas wokół tej produkcji był ogromny. To film o bardzo niekonwencjonalnym kandydacie na prezydenta. W tej roli wystąpił Wojciech Pszoniak. I to z nim Lech Wałęsa miał kilkuminutową scenę. Co ciekawe, absolutnie od początku do końca improwizowaną przez obu aktorów.

Dederko był bardzo zadowolony z gry Lecha Wałęsy, z tej jego improwizacji na planie. Pytany, czy były prezydent ma talent, odparł: - Och, z pewnością. Jednak sam zainteresowany nie był z siebie zadowolony. Narzekał do dziennikarzy, a może ich kokietował: Nie nadaję się na aktora. O swojej roli mówił: Właściwie nie wiem, co zagrałem. Byłem tak zaskoczony aktorami, których tu spotkałem, że byłem po prostu znokautowany. Na planie pytano mnie, czy będę głosował na kandydata, którego gra Wojciech Pszoniak, więc mówiłem, co myślę o jego programie. A właściwie zagrałem w tym filmie, bo zostałem wrobiony przez kolegów.

Mimo ogromnego zainteresowania tym filmem i niezłego pomysłu efekt końcowy nie był udany. Nawet Wojciech Pszoniak dystansował się, mówiąc, że coś w filmie nie zagrało.

Jeszcze raz były prezydent wystąpił jako on w komedii romantycznej "Nie kłam, kochanie". Role główne zagrali gwiazdorzy w tamtym czasie - Piotr Adamczyk i Marta Żmuda-Trzebiatowska. To produkcja z 2008 roku i udział w niej prezydenta Wałęsy był raczej tylko dłuższym mignięciem na ekranie. Ale w czołówce obsady pojawia się oczywiście jego nazwisko.
Piotr Wereśniak, reżyser tej komedii, opowiadał, jak doszło do tego, że Lech Wałęsa się znalazł na planie. Kiedy kręcili już końcowe sekwencje na Malcie, okazało się, że były prezydent właśnie tam jest i załatwia jakieś służbowe sprawy.
- Pod ręką mieliśmy osobę, która wszystko potrafi, panią konsul. Udało się do prezydenta dodzwonić i zaprosić go na plan filmowy, po czym namówić do malutkiej roli. Prezydent zagrał tylko jeden dubel. Stwierdził, że poszło fatalnie i odjechał - wspomina Wereśniak.

Są jeszcze "Gracze" Ryszarda Bugajskiego, z 1995 roku. To film fabularny, w którym można obejrzeć Lecha Wałęsę na ekranie. Akcja tego kina politycznego z silnymi wątkami sensacyjnymi toczy się w czasie wyborów prezydenckich w 1990 roku. Bohaterem jest Jan Gracz (Janusz Józefowicz), filmowiec, opozycjonista, człowiek uczciwy. Kiedy niemal cała inteligencja staje po stronie Tadeusza Mazowieckiego, on decyduje się poprowadzić kampanię prezydencką Wałęsy. Tymczasem KGB planuje zgładzić Wałęsę. Scenariusz filmu, napisany przez Jana Purzyckiego (tego od "Wielkiego Szu" i "Piłkarskiego pokera", który był zresztą w komitecie wyborczym byłego prezydenta), początkowo miał tytuł "Zabić Lecha". Tu, jeśli chodzi o rolę, rzecz jest bardziej skomplikowana, bo prawdziwy Lech Wałęsa pojawia się na ekranie tylko w materiałach dokumentalnych. Natomiast w części fabularnej "Graczy" zastępuje go sobowtór Kazimierz Butkiewicz.

Lech Wałęsa i król popu

Janusz Głowacki, tłumacząc, dlaczego zabrał się za scenariusz "Wałęsy. Człowieka z nadziei", mówił m.in., że to jedyny Polak, obok Jana Pawła II, tak rozpoznawalny na świecie, i na pewno jedyny rodak, który pojawił się w teledysku Michaela Jacksona, zrealizowanego do piosenki "Man in The Mirror". Rzeczywiście były prezydent pojawia się w nim dwukrotnie. Raz jest to zbliżenie jego twarzy. Drugi raz, kiedy podczas legendarnego meczu Lechii Gdańsk z Juventusem razem z innymi kibicami na trybunach podnosi ręce w geście radości.

Jeszcze inaczej Lech Wałęsa pojawia się w filmie "Strajk" Volkera Schlöndorffa - opowieści na kanwie życia Anny Walentynowicz. Film był głośny i przede wszystkim oprotestowywany przez samą bohaterkę i dawnych działaczy. Na ekranie pojawia się też elektryk Leszek (w domyśle Wałęsa), w tym filmie postać mocno zmarginalizowana. To nie było również interesujące wcielenie aktorskie. W roli elektryka Leszka zobaczyliśmy Andrzeja Chyrę. I prawdę powiedziawszy, gdyby nie wąsy, to trudno byłoby rozpoznać, kogo ma przypominać.

Niestety, już się nie dowiemy, jakim filmowym Wałęsą byłby inny Robert - de Niro. Była taka nadzieja przed laty, że Amerykanie zrobią film o Solidarności i Wałęsie. Były prezydent przyznał, że kilka razy rozmawiał z amerykańskim aktorem, który już dość poważnie przygotowywał się do roli. Kiedy przed ośmioma laty spytałam Lecha Wałęsę, dlaczego nie powstał o nim jednak ten film z de Niro, odparł: Ja widziałem pewną trudność. My większości rzeczy w tamtym czasie nie dopowiadaliśmy. Mówiliśmy między linijkami. Natomiast Zachód nic z tego nie rozumiał. On chciałby mieć jakieś sensacje, coś przejrzystego, krwistego. A jak tu w filmie pokazać, że my walczymy pokojowo. A nie tylko opowiadamy bzdury. Dlatego pokazać Wałęsę było bardzo trudno. Bo to nie byłoby takie widowiskowe, jakby oni chcieli. Bomby nie leciały, strzałów nie było. Widać, napisać dobry scenariusz nie było łatwo - tłumaczył.

Zostaje nam więc Robert Więckiewicz i zapewnienia tych, którzy już film Andrzeja Wajdy widzieli, że tym razem odtwórca jest lepszy od oryginału. Jak jest naprawdę, przekonamy się za kilka tygodni.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki