Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kuba Badach: Muzyka? Ona dla mnie jest jak święty Graal

Ryszarda Wojciechowska
ANNA KACZMARZ / POLSKAPRESSE
Nie jestem celebrytą - mówi wokalista Kuba Badach w rozmowie z Ryszardą Wojciechowską

Ostatnie lata były dla Pana ważne. Fryderyki w kategorii wokalista roku, ślub z Aleksandrą Kwaśniewską. Wiele się w Pana życiu działo.
Zawsze miałem gdzieś w tyle głowy przeczucie, że w moim życiu po trzydziestce wszystko będzie wskakiwać na swoje miejsce. I wskakuje. Ciężko na to pracowałem. Po scenie "kicam" już od 25 lat. Tyle czasu mija, odkąd po raz pierwszy wystąpiłem z Big Bandem Wiesława Pieregorólki i z takimi artystami jak Andrzej Zaucha, Ryszard Rynkowski czy Mieczu Szcześniak. Miałem wtedy 12 lat i już takich kolegów na scenie. Staram się być jak najlepszym muzykiem. I po latach zbieram owoce. A najsmaczniejsze są owoce te najbardziej prozaiczne, czyli moja publiczność. Cóż, jestem spełnionym i szczęśliwym człowiekiem.

Czyli Pan się dopiero rozkręca?
Rozkręcam się. Jeśli Bóg pozwoli i zdrowie, to wydaje mi się, że szczyt moich możliwości nastąpi w okolicach... sześćdziesiątki. Jeśli to w takim tempie będzie szło (śmieje się).

Pan w wywiadzie dla "Elle" mówił, że kariera nie jest taka ważna. A ja nie do końca dowierzam artyście, kiedy to słyszę.
Nie jestem w stanie wpłynąć na pani wiarę, ale powiedziałem szczerze. Kariera nigdy dla mnie nie była najważniejsza. To jakiś osobny tor, na który nie mam wpływu. Gdybym się skupiał na karierze, to bym grał muzykę popową. Byłbym mainstreamowym muzykiem. Okazji ku temu było wiele. Ale ja jednak czułem, że chcę się rozwijać jako muzyk, a nie jako gwiazda. Najbardziej interesowało mnie poznawanie muzyki. A kariera to efekt uboczny.

Ale artysta nie marzy, żeby go słuchały setki tysięcy ludzi?
Mam wrażenie, że mówimy o karierze z nacechowaniem pejoratywnym. Że kariera to popularność. Ja nie łaknę popularności. Czuję wielką wdzięczność za to, że ludzie przychodzą na moje koncerty. I to największa nagroda. To, że ja ze swoja muzyką, z pewnym rodzajem wrażliwości, jestem w stanie dotrzeć do nich. I oni przychodzą na koncerty zespołu Poluzjanci czy na moje koncerty solowe. Przychodzą tłumnie, płacą za bilety i to sytuacja wymarzona. Właśnie o czymś takim marzyłem, żeby mieć dla kogo grać. Od początku wiedziałem, co jest moim celem.

A co jest?
Święty Graal. Bo muzyka jest tak naprawdę świętym Graalem. Kiedyś z kolegami rozmawialiśmy na ten temat. Zajmujemy się często muzyką improwizowaną. I podczas koncertu, który jest aktem twórczym, czasami mamy wrażenie, że jesteśmy blisko absolutu. Za taką ekstazą tęskni się potem.

Kiedy Pana słucham, wierzę, że muzyka ponad wszystko. Ale myślę, że Pan mimo woli stał się celebrytą. Wbrew temu, co sobie założył. Stał się Pan trochę mężem swojej żony, prezydenckiej córki.
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że stałem się celebrytą. Jeśli jest pani w stanie wymienić w ciągu ostatniego dwulecia moje wyjścia na jakiekolwiek imprezy celebryckie... W naszym kraju celebryta ma zresztą pejoratywne znaczenie. W języku angielskim "celebrity" to znakomitość, autorytet. U nas kojarzy się z osobą znaną z tego, że jest znana.

I na którą polują paparazzi.
Z tym, niestety, muszę sobie radzić, a nie jest to lekkie.

Nie można się do nich przyzwyczaić?
A czy pani się kiedyś spotkała z tym zjawiskiem? Wie pani jak oni działają? Nikomu tego nie życzę. To sfera, która powstała w nowej Polsce i świetnie się rozwija. Bo okazuje się, że najlepiej sprzedaje się nienawiść. Przy rzeczach, które są tą nienawiścią podbijane, mamy najwięcej kliknięć. To samonapędzająca się, moim zdaniem, potworna machina, która nic dobrego nie przynosi. A wracając do bycia celebrytą bardzo otwarcie mówię - nie jestem nim. Proszę pani, ja nie mam czasu, żeby chodzić na jakieś imprezy z okazji premiery nowego alkoholu czy otwarcia galerii. Jestem ciężko pracującym muzykiem. Dużo koncertuję, a jak nie, to siedzę w studiu nagrań. Jeżeli celebryctwo polega na wyjściu do kina z żoną, to wydaje mi się, że wiele milionów ludzi jest celebrytami, bo też chodzą do kina.

A ślub roku Pana i Aleksandry Kwaśniewskiej?
Ale czy naprawdę będziemy rozmawiać o moich prywatnych sprawach?

Dopytuję, bo widzę pewną niekonsekwencję.
A pani się wydaje, że to ja wymyśliłem sobie ślub roku i rozkręciłem to? Jeżeli pani przeczytała nasz wywiad w "Vivie", który był jedyną rozmową na ten temat, to pani wie, że była to odpowiedź na 385 tysięcy informacji, które się pojawiły o nas, bez nas. Po prostu, niektórzy wymyślili serię informacji, żeby zrobić z tego potężną hecę. I udało się im. Zrobili z tego ślub roku i pani teraz mnie o to pyta. A ja chciałem wziąć normalny ślub.

Widzę, że to Pana jeszcze boli.

Bo ja nie lubię rozmawiać o sprawach prywatnych. Myślałem, że będziemy mówić o muzyce.

Ale ożenił się Pan z Aleksandrą Kwaśniewską, córką byłego prezydenta, której od lat towarzyszy wielkie zainteresowanie. Więc dziwię się temu zdziwieniu.
Staram się prostować tylko pewne rzeczy. Widzę jednak, że operuje się stereotypem, obrazkiem medialnym, bez wnikania w istotę sprawy.

Ja tylko zapytałam, jak Pana to bardzo uwiera? Bo musi uwierać kogoś, kto karierę konsekwentnie budował z dala od fleszy kamer.
Jeśli tak, to odpowiadam - to jest uwierające.

Nie miał Pan innego pomysłu na życie niż muzyka?

Myślałem o prawie i to dość poważnie. Przypadek zdecydował, że zdawałem do Akademii Muzycznej w Katowicach. Chciałem najpierw zdawać na wydział kompozycji i aranżacji, ale tam był wymagany dyplom średniej szkoły muzycznej. Pojechałem zobaczyć, jak wyglądają egzaminy na wokalistykę. Pech chciał, że się dostałem.

Przez lata pracował Pan z Ewą Bem i Kayah. Co Panu to dało?

To kolejny etap w moim życiu. Przy okazji współpracy z Kayah zobaczyłem, jak pracują topowi artyści. Poznałem wiele rzeczy technicznych związanych z realizacją koncertów. To była wielka szkoła. A Ewa Bem jest mistrzynią, od której też można się bardzo wiele nauczyć.

Co by Pana tak naprawdę zadowoliło muzycznie, podkręciło?
W tym roku pracujemy z zespołem Poluzjanci nad kolejnym albumem i muszę się wreszcie zabrać za swoja płytę solową, która wisi nade mną od kilku lat. Materiał mam napisany, ale jeszcze niezrealizowany.

Znowu zahaczę o prywatność, ale tym razem nie będę pytać o żonę, tylko o Pana fioła samochodowego. Czy kolejność: po pierwsze Ola, po drugie muzyka, a po trzecie samochody, jest właściwa?
Tak, ale samochody ostatnio zeszły na dalszy plan. Nie mam czasu na tę pasję. Lubię prowadząc auto słyszeć dźwięk dobrze rozkręconej V-8. Jest jeszcze dwóch takich wariatów w Poluzjantach jak ja. Robert Luty - oprócz tego, że jest wybitnym perkusistą, ma także licencję międzynarodową na ściganie się i jeździ w mistrzostwach Polski wtedy, kiedy tylko znajdzie czas. Z kolei nasz basista Piotr Żaczek trenuje zawodowo technikę jazdy nazywaną driftingiem. To jest ten fioł naszej trójki. Uczymy się, jak kontrolować auto przy bardzo dużych prędkościach. I nie ukrywam, że to się przydaje, bo jak powiedział kiedyś Jan Ptaszyn Wróblewski - w tym zawodzie jesteśmy zawodowymi kierowcami z własnym programem artystycznym. Te umiejętności wielokrotnie ratowały mi życie.

Jest coś w życiu muzyka co, znowu użyję tego słowa, uwiera?
Uwiera? Bardzo piękne słowo. Najgorsza rzecz w tym zawodzie to uzależnienie. Z jednej strony człowiek nie daje rady, nie ma siły już jechać na następny koncert. Marzy o tym, żeby posiedzieć w domu. Ale jak tylko rusza w trasę, zapomina, że nie chciał i liczy się tylko to, żeby dojechać na miejsce, wyjść na scenę i złapać kilka minut tej ekstazy, o której mówiłem. Scena to sacrum. Od tego się człowiek absolutnie uzależnia. Zauważamy coś takiego z kolegami, że jak kończymy etap intensywnej, twórczej pracy, to następuje etap pewnej depresji. Jak człowiek ląduje w domu, to przez dwa dni jest fajnie.

A potem nuda, nic się nie dzieje...
Dlatego te samochody, narty i inne, małe szaleństwa.

To ciekawe, bo mamy do czynienia z nową formą uzależnienia. Kiedyś muzycy na hasło "uzależnienie", mówili jednym tchem: sex, drugs and rock and roll. A dzisiaj słyszę o uzależnieniu od koncertów.
Czasy sex, drugs and rock and roll minęły, zdaje się, bezpowrotnie. W tej chwili jest tak wyśrubowany poziom wśród artystów, że coraz częściej widzę kolegów uzależnionych od... siłowni. Bo to trzyma człowieka w kupie. Kiedy się podróżuje autem dziesięć godzin dziennie przez całe lata, to siłownia jest jedynym sposobem, żeby być w formie. Zresztą ci starzy, światowi rockandrollowcy też zmienili swoje życie. Udają tylko, że jeszcze mogą tak ostro żyć. Ale już coraz częściej korzystają z jogi albo z przetaczania krwi. Ich zresztą stać na przetaczanie krwi. Nas jeszcze nie. Musimy się więc pilnować, zdrowo odżywiać. Jejku, wyjdę na jakiegoś świętoszka. A to nie jest prawda. Lubimy się też ostro zabawić.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki