Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto się boi elektrowni atomowej w Żarnowcu?

Tomasz Słomczyński
T. Słomczyński
Prawdziwy konflikt o elektrownię w Żarnowcu rozegrał się w latach 80. Teraz mieszkańcy podchodzą do tego bez emocji

Dzieciaki zbiegły się, jak to dzieciaki, na widok aparatu fotograficznego. - Lubicie te swoje niebieskie dachy? - Lubimy.

Dzieciaki mają ferie świąteczne, więc nie są w szkole.

- A jak się ta miejscowość nazywa?

- Kartoszyno. Odargowo. Wioska smerfów.

- No to jak w końcu?

- No bo to jest tak, psze pana. Bo my tu są wszystkie z Kartoszyna, co już go nie ma, bo mieli atomówkę budować. Ojca i matkę przenieśli tu do Odargowa - najstarszy wziął na siebie trud wytłumaczenia dziennikarzowi zawiłej kwestii - i teraz my tu są w Odargowie. Ale gdzie te niebieskie dachy, to wszystko Kartoszyno jest.

Dachy są błękitne, jak bezchmurne dziś niebo. W 1984 roku, kiedy władza ludowa budowała gospodarstwa dla przesiedleńców, brało się taki materiał, jaki był. Akurat była niebieska blacha.
Do tej części wsi przylgnęła nazwa "wioska smerfów".

- A czemu tej atomówki nie wybudowali?

- My nie wiemy - wzruszają ramionami. Chłopak, który podjechał przed chwilą na rolkach, dodaje: - Ale podobno jeszcze wybudują.

***
Samochód mija turystyczną wieś Lubkowo. Za nią kawałek lasu i stoi tabliczka: "Kartoszyno". Wjechaliśmy do miejscowości, w której nikt nie mieszka, za to pracuje wielu ludzi.

Wokół roztacza się krajobraz jak z przedmieść metropolii - hale produkcyjne, place budowy, jakieś magazyny, biura. Co chwila mijają nas tiry.

- Gdyby wtedy, zanim rozpoczęto budować atomówkę, taka ciężarówka zajechała w te strony, to dopiero byłaby sensacja! - śmieje się Jarosław Białk. Przekroczył czterdziestkę. Lekko zdystansowany, z poczuciem humoru, daleki jest od egzaltacji, jednak widać, że to miejsce jest mu bliskie.

Pan Jarosław rozmawia ze mną po polsku. Kiedy dzwoni telefon, momentalnie przestawia się na kaszubski. Chwilę później mówi, że się nauczył polskiego w wieku sześciu lat, przed pójściem do szkoły. W liczącym około stu mieszkańców Kartoszynie mieszkał do 17 roku życia. Mówi, że gdyby nie historia z atomówką to z pewnością byłaby to dziś miejscowość turystyczna, tak jak sąsiadujące z nią Lubkowo.

- Już w latach 70. mieliśmy turystów. Z kościoła z Żarnowca wracaliśmy na obiad, na dwunastą w południe, tak się na wsi jadało obiady. Po obiedzie mogliśmy latem biec nad jezioro, mama pozwalała, ale już nie było miejsca przy brzegu. Zjeżdżały się rodziny z Wejherowa, Gdyni. Stały namioty. Kilka metrów piasku tuż przy samej wodzie i dalej szeroka łąka, częściowo zadrzewiona. Wszędzie pełno ludzi, na kilku hektarach.

Każde gospodarstwo wyglądało podobnie. Na łagodnym stoku schodzącym do jeziora najpierw był las, potem ogród, w końcu dom przy drodze. Dalej w stronę jeziora - łąki i pastwiska. Cudowne miejsce - tak je wspominają mieszkańcy "wioski smerfów". Ale... daleko do autobusu, wszędzie daleko. Tu był przysłowiowy koniec świata.

Pośrodku wsi był plac. Białkowie mieszkali tuż przy nim. Po drugiej stronie placu był sklep. Stąd rozchodziły się trzy drogi, w trzech różnych kierunkach.

Dobiega nas stukot, łomot, odgłosy przejeżdżających ciężarówek. Teren jest płaski jak stół. Jest głośno i brzydko.

Dziś jedynie po lesie, który się ostał, można się zorientować, gdzie stał dom Hoeftów, Mudlaffów, Kosirogów, gdzie był plac, gdzie było "boto" (pastwisko).

Białk wymienia nazwy, których nie zna żaden kartograf.

- "Mudlofowa szyja" - wskazuje ręką na jakieś miejsce w przestrzeni. - Mudlofowie byli wysocy i takie też mieli pole, wysoko położone, w kształcie długiej szyi. "Stegniściame" chodziliśmy do szkoły, taka droga przez las, na skróty. Poza tym pola nazywały się: "Lymaniście", "Bukowina", "Zelywk".
Stoimy przy krzyżu. Widnieje na nim napis: "Bogu Wszechmogącemu w podziękowaniu za jego wstawiennictwo w 25 rocznicę przesiedlenia - wdzięczni mieszkańcy Kartoszyna Odargowa. Maj 2009".

Krzyż ufundował Juliusz Hoeft. Mieszkańcy wsi spotykają się tu na nabożeństwie majowym. I będą tak się spotykać co rok. Chyba że powstanie w końcu elektrownia atomowa i zostanie zamknięty dostęp do miejsca, gdzie kiedyś stał ostatni dom we wsi, a dziś stoi drewniany krzyż.

***
Atomówka? Rozmawiałem z takimi, co są przeciwni i co są za. Ci co mają atomówki, wynieśli się stamtąd, żeby tu mieszkać, a teraz... Ja uważam, że jest niepotrzebna. Jak są inne rozwiązania, to trzeba korzystać z innych rozwiązań. A tu były propozycje inne. Jest kabel, który ziemią leży, którym prawie że nic nie idzie - gospodarz w Odargowie jest zdecydowanie przeciwny budowie elektrowni.
Pan w roboczym drelichu, spotkany na drodze w Odargowie, stara się uciec przed natrętnym dziennikarzem.

- Ja nie wiem, ja nie jestem stąd, ja jestem z Goszczyna. Tak, to niedaleko. Według mnie to atomówka może być, mnie to nie przeszkadza.

- Nie boi się pan?

- A czego?

- Że wybuchnie?

- A czemu?

- Nie wybuchnie?

- Nie wiem. Tego nikt nie wie.

- Ale nie boi się pan?

- A czego?

Chwila ciszy.

- Mnie tam atomówka nie przeszkadza.

***
Wszystko zaczęło się jeszcze w latach siedemdziesiątych.

Wtedy Brygidzie i Alfonsowi Stynom spaliły się zabudowania gospodarcze. Oborę pozwolili mu odbudować - zwierzęta musiały gdzieś mieszkać. Ale już stodoły budować nie mógł.

- Najpierw jakieś pogłoski, plotki. - Jarosław Białk chodził wtedy do podstawówki, pamięta pożar u wujka i co wtedy ludzie gadali. - Niektórzy pierwsze samochody kupowali, ale garaży też nie można było budować.

Mieszkańcy Kartoszyna długo nie chcieli się pogodzić z tym, że będą musieli odejść w inne miejsce.
Zaczęli się we wsi pojawiać jacyś ludzie z miasta. Chodzili, obmierzali. Przyszli też i tacy, którzy obiecywali duże pieniądze. Nieraz zostali przegnani. Naczelnik przyjeżdżał i przekonywał. Ksiądz stanął po stronie mieszkańców. Większość w Kartoszynie żądała jednego: jak mamy gdzieś iść, to razem.

- Tak, chcieliśmy być razem, bo to chyba najgorsze dać się rozdzielić, nie? - pani Urszula Białk gospodarzy dziś w swoim domu z niebieskim dachem. - Jak to na wsi. Puka się w okno - "chodź, sąsiedzie, na kawę".

Pani Urszula wygląda przez swoje okno, za którym widać inne niebieskie dachy.
- Tę wioskę to sobie wywalczyliśmy. To była długa droga.

Wieś wynajęła prawnika do pilnowania spraw urzędowych. Był rok 1980. Jarosław Białk był już wtedy nastolatkiem.

- Chcieli nas podprowadzić, mówili: "bierzcie pieniądze, kupujcie gospodarstwa" - wspomina. - Organizowali wycieczki autokarowe, na przykład na Żuławy, pokazywali gospodarstwa do kupienia.
Przyjechała ekipa filmowa, kręcili film. Rodzinne podanie głosi, że dziadek wypowiedział prorocze słowa: "Atom przyjdzie zupełnie skądinąd". Emisja w telewizji miała być 13 grudnia 1981 roku. Jednak tego dnia zmieniła się cała ramówka programu.

- Wieś opierała się do stanu wojennego. 13 grudnia nas rozmontował. Ale co się udało wywalczyć, to się udało.

Było w sumie we wsi 11 gospodarstw z prawdziwego zdarzenia.

- Udało im się trzech namówić. A namawiali wszystkich, żeby się rozłączyć. Pierwszy wziął pieniądze i poszedł, podobno gdzieś koło Wejherowa się osiedlił, ziemię kupił i jeszcze na maszyny starczyło. Tak ludzie mówią.

Potem jeszcze dwóch gospodarzy wzięło pieniądze. Byli też tacy, co ani ziemi, ani gospodarstwa nie mieli, nie pracowali na roli. Dla nich wybudowano w Krokowej blok mieszkalny. Pierwszy po lewej stronie, jak się jedzie z Żarnowca.

Osiem rodzin zostało. Najbardziej uparte. Nastał stan wojenny. No i pewnego wiosennego poranka zobaczyli spychacz na zasianym oziminą polu.

***
Pani z wózkiem spotkana na drodze w Odargowie nie pamięta tamtej budowy, była za młoda. Chętnie mówi o tym, co czeka teraz mieszkańców.

- Atomówka? Raczej nie. Tu chodzi o zdrowie, wie pan. To niezdrowe. Ale z drugiej strony, jestem na tak. Bo to praca będzie dla ludzi z tych terenów. Ale z jednej strony na nie, zbytnio nie. Ale... bo tu, się sugeruję... o tej pracy, wie pan, bo tu żadnej pracy nie ma.

- To na tak czy na nie?

- Chyba bardziej jednak na tak. Bo to o tę pracę chodzi.

- Ale boi się pani, że wybuchnie?

- Ja w telewizji widziałam. To chyba jeszcze za wcześnie o tym mówić. Ale wie pan, nie wiadomo, jak to będzie. Bo z początku to wezmą ludzi do pracy, a potem to skomputeryzowane wszystko będzie i zwolnią ludzi.

Pani Urszula ze sklepu w Krokowej, naprzeciwko kościoła, dobrze wie, co ludzie gadają. Ma też własne, wyrobione zdanie.

- Jak bym miała zważyć na wadze wszystkie za i przeciw, to byłoby po równo. Bo z jednej strony to wie pan, praca dla ludzi będzie. Taka budowa to będzie trwać dobre 10 lat, do budowy na pewno będą robotników potrzebowali. Bo potem, jak wybudują, to nie wiem, pewnie z miasta specjalistów będą ściągać. Ale z drugiej strony, to zawsze będzie strach, że stanie się jak w Czarnobylu.

***
Że mają opuścić gospodarstwo, stało się jasne w momencie, kiedy wiosną 1982 roku spychacz z kiełkującej oziminy utworzył hałdę. Pani Urszula Białk łapie się za głowę, mimo że minęło wiele lat.

- Wracaliśmy z Pucka, wiosną to było. Ziemia już była podzielona. Wcześniej jesienią sialiśmy oziminę, żeby pasza była dla krów. Cieszyliśmy się, jak co roku, że wyrasta. Aż tu nagle widzimy spychacz. O Matko Boska, nie zapomnę tego... Płakałam, pewnie że tak. To była nasza praca!

- Musieliście już wiedzieć, że będzie tu budowana elektrownia?

- Oczywiście, że wiedzieliśmy. Ale ten widok... Zieleniejące się zboża... I te spychy to tak spychały. Wyglądało strasznie. No, ale trudno.

Wtedy Białkowie i siedmiu innych gospodarzy przekonało się, że już nie ma sensu dłużej się opierać. Trzeba brać, co dają, i wynosić się z ojcowizny.

Dwa lata później czekały na nich nowe gospodarstwa z niebieskimi dachami.

Białkowie, oprócz domu, stodoły i obory, dostali w nowym miejscu 12 hektarów. Tam zostawili 25. Tylko że tam ziemia była gorsza, ziemie przydzielano według tzw. hektara przeliczeniowego.
W "niebieskiej" wsi wiosna - pora wywożenia obornika. Między "domkami smerfów" zapach... jak to na wsi w porze wywożenia obornika. Oprócz dzieci zainteresowanych obecnością dziennikarza gdzieniegdzie w obejściu krząta się gospodarz.

- Panie, co tu gadać, 25 lat już tu jesteśmy. Po co to wspominać? Nie ma o czym mówić - pan maluje drzewko wapnem i nie jest skory do zwierzeń. Dlaczego?

Dowiaduję się, że od kiedy mają znowu atomówkę budować, coraz ktoś przyjeżdża i rozpytuje.

***
Bohdan Sokołek z Żarnowca jest dyrektorem biura poselskiego Kazimierza Plocke.
- Kiedyś było inaczej. Nie było edukacji, atom się kojarzył z Hiroszimą, upadał system. To miała być radziecka technologia, a przecież świeżo było po Czarnobylu. Ale pamiętam, jak ruszyła budowa, to tu wszędzie była praca.

- A teraz?

- Teraz ludzie różnie mówią. Ludzie w tej chwili są otwarci, jeszcze nie są za albo przeciw. Teraz trzeba wyposażyć ich w wiedzę. A tymczasem nie ma żadnej akcji, żadnych konsultacji społecznych.

***

W marcu ogłoszono, że ranking lokalizacji elektrowni atomowej wygrał Żarnowiec - czyli w istocie Kartoszyno, bo sam Żarnowiec oddalony jest o kilka kilometrów od miejsca, w którym kiedyś planowano ostatnią wielką budowę socjalizmu.

Jarosław Białk jest dziś zastępcą wójta gminy Krokowa, w której granicach leżą Żarnowiec i Kartoszyno, wcześniej przez dwie kadencje był radnym. Jak mówi, gdyby nie wysiedlenie i dewastacja terenu, która nastąpiła w latach 80., dziś nie byłoby szans na stawianie elektrowni atomowej.

- Zaraz by się okazało, że mamy tu Naturę 2000 albo coś takiego. Poza tym z takiej turystycznej miejscowości, jaką byłoby dziś Kartoszyno, ludzie nie dali by się wynieść.

Wójt sam pamięta, jak przed 30 laty postępowano z ludźmi. Nie pytano ich o zdanie, ale w końcu zapewniono im godziwe warunki. W sumie na tym nie przegrali. A teraz?

- Nie ma co porównywać. Wtedy nie było mowy o żadnych konsultacjach społecznych.
Zastępca wójta mówi też, że w gminie z mediów dowiadują się o tym, że w Żarnowcu ma być budowana atomówka - nikt ich o tym nie informuje. Dwa lata temu premier ogłosił powrót do budowy elektrowni atomowej. Ludzie pytali w gminie - dlaczego u nas? Do dziś wójt nie wie, co im odpowiadać. Wie tyle co oni.

Ponoć atutów lokalizacji elektrowni w Żarnowcu jest kilka, m.in. ten, że o elektrowni mówi się tu od 30 lat i jest wyższy poziom świadomości społecznej w tej kwestii. Tak uważa pełnomocnik rządu ds. energetyki jądrowej, wiceminister gospodarki Hanna Trojanowska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki