Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto i dlaczego chce strzelać do wilków z człuchowskich lasów?

Tomasz Słomczyński, Współpraca Piotr Furtak
Krzysztof (z lewej) i Marek (z prawej) Patalasowie tropią wilki od wielu lat. Co roku jeżdżą w Bieszczady, na co dzień obserwują watahę, która żyje w ich sąsiedztwie.
Krzysztof (z lewej) i Marek (z prawej) Patalasowie tropią wilki od wielu lat. Co roku jeżdżą w Bieszczady, na co dzień obserwują watahę, która żyje w ich sąsiedztwie. zdjęcia Piotr Furtak
Wilki o mały włos zagryzły psa. To terrier, który towarzyszył swojemu panu na polowaniu. Kamil Reszke jest myśliwym, sołtysem i radnym. - Pies wygonił z młodnika dwie sarny. Zauważyłem, że coś zbiegało z górki, myślę jenot, podejdę może uda mi się strzelić. Potem słyszę jakiś chlupot, bo tam rzeczka szła, patrzę, jakieś większe psy. Ale to nie psy, tylko cztery wilki.

Matka i trzy młode. Osaczyły psa w tej rzece. Te trzy młode nie atakowały psa, biegały wokół niego. Matka, czyli wadera stała obok i patrzyła na rozwój wypadków. Mój pies rozpaczliwym wzrokiem patrzył na mnie. W końcu ruszył w moją stronę. Momentalnie wilczyca go docisnęła do rzeki. I wtedy trzy pozostałe się na niego rzuciły, za matką. Przeładowałem broń, oddałem strzał w zagłębienie takie, w powietrze staramy się nie strzelać. Rozbiegły się w tym momencie. Pies dobiegł do mnie. Dwa wilki szły z jednej strony, dwa z drugiej, zaczęły mnie obchodzić. Znowu wystrzeliłem. I nic. Żadnej reakcji. Idą dalej w moją stronę. Były coraz bliżej. Byłem przerażony. Zostały mi dwie sztuki amunicji. W końcu były 15 metrów ode mnie. Zamykały koło. Wilczyca była najbardziej agresywna. Przeładowałem, strzeliłem jej pod nogi. Tym razem odskoczyła, wybiegła na górkę, za nią młode wilki i zniknęła mi z oczu.

Kamil Reszke uważa, że trzeba zacząć strzelać do wilków. Są niebezpieczne, nie boją się ludzi i wyrządzają szkody w lesie, polując na jelenie.

- Bzdury. To niemożliwe - bracia Krzysztof i Marek Patalasowie z Biernatki kwitują opowieść Kamila Reszkego. Od wielu lat tropią wilki, zarówno w Bieszczadach, jak i - od dziesięciu już lat, w okolicy swojego domu. Teraz mówią jeden przez drugiego, poruszeni:
- Z tego wynika, że wilki chciały zaatakować człowieka. Takiego przypadku nie znamy. Wilk się tak nie zachowuje.
Wielokrotnie spotykali wilki w lesie. Nigdy nie czuli zagrożenia z ich strony.

Dlaczego myśliwy z Bielska miałby kłamać?
Bracia Patalasowie w tej kwestii najpierw odmawiają komentarza.
Nie ulega jednak wątpliwości, że wilcze trofeum jest dla myśliwego bardzo cenne. Wyprawa na wilka na Białoruś kosztuje kilka tysięcy złotych i chętnych nie brakuje.
- Wilk jest drapieżcą. W głowach jest Czerwony Kapturek. Ustrzeliłem wilka, jestem bohater! - kpi jeden z leśniczych, który dawno już przestał polować. I dodaje: - A że taki "bohater" zrobił to za pomocą sztucera z lunetą, z dwustu metrów, to już inna sprawa.
Twierdzeniu o szczególnej chęci strzelania do wilków, która ma być typowa dla myśliwych, Krzysztof Patalas zdecydowanie zaprzecza.
- To nie dotyczy wszystkich, tylko mniejszości, poszczególnych ludzi. Mamy wielu przyjaciół, znajomych wśród myśliwych, którzy nie raz mieli wilka w lunecie, ale do głowy im nie przychodzi, żeby pociągać za spust. Najgorsze jest to, że kilka osób może zaważyć na tym, że potem obwinia się całe środowisko.
- Tak, to prawda - wtóruje mu Marek. - To, co się mówi o kłusowaniu wilków, dotyczy poszczególnych myśliwych.

Wataha liczy osiem wilków. Swój rewir ma na przestrzeni 250-300 km kwadratowych, w jego granicach znajdują się wsie Rzeczenica i Koczała z terenami przyległymi.
W watasze jest wadera (samica) alfa i basior (samiec) alfa. One mają decydujący głos. Jest wadera i basior beta, podporządkowane parze alfa. Pełnią rolę piastunów - zajmują się młodymi. Młodych jest czworo.
Nie sposób wytropić watahy, idąc pieszo. Wilki dziennie przemierzają odległość nawet kilkudziesięciu kilometrów. Las poszatkowany jest przecinkami, niemal wszędzie dojechać można terenówką. Szukanie świeżych tropów odbywa się z okien samochodu. Zatrzymujemy się, gdy na poboczu pojawią się odciski łap, bezbłędnie rozpoznawane przez Marka i Krzysztofa. Dochodzi siedemnasta, zapada zmrok.
- To stare tropy. Sprzed kilku dni. Jesteśmy na granicy rewiru.
Zdarta trawa. Znak samca alfa: oto jestem.

Młode z "naszej" watahy urodziły się w maju. Niedługo przyjdzie czas pożegnania. - Wataha znowu będzie liczyła cztery osobniki. Młode zostaną przepędzone z rewiru. Będą musiały znaleźć inną watahę lub skojarzyć się z innym wilkiem, do pary - i zająć wolny teren. W Bieszczadach wolnych terenów praktycznie nie ma, tu jest ich pod dostatkiem.
Dlatego nieprawdą jest, że wilki mogą się "rozplenić", tak że na danym terenie będzie ich na przykład kilkanaście. To zawsze będzie jedna wataha licząca do pięciu dorosłych wilków. Jeśli wadera się oszczeni, przez kilka miesięcy będzie ich więcej. Jeśli zabraknie pożywienia, nie będzie miotu (młodych). Jeśli pojawi się inna wataha, dojdzie do walki, która dla wielu skończy się śmiercią. Marek: - Natura reguluje to doskonale, żadna inna regulacja nie jest potrzebna. To nam, ludziom, wydaje się, że musimy grzebać, poprawiać, pilnować. Jeśli chodzi o wilki, to nic nie musimy robić. One same wiedzą najlepiej, jak regulować swoją populację.

Wilki są tu od dziesięciu lat, a od zeszłej jesieni mnożą się mrożące krew w żyłach opowieści. - Słyszałem, że wilki otoczyły dom jednego z mieszkańców Dzikowa. Zachowywały się tak, że gospodarz nie mógł wyjść z domu - relacjonuje Tomasz Ginda, sekretarz gminy Rzeczenica. Gospodarz to pan Andrzej Kleinszmid z Dzikowa - osady w środku rewiru.
Obok jego domu znajduje się weksel. Weksle to przejścia, których wilki najczęściej używają. Czasami zmieniają weksle, kiedy w danym miejscu zaczyna być niebezpiecznie.
- Było tak, że stałem o tu, tak jak teraz, przy furtce. A one były tam - pan Andrzej pokazuje na stary dąb, który stoi około sto metrów od furtki. - Osiem ich było. Popatrzyły na mnie i poszły. Trwało to dosłownie chwilę.

Tropów się nie ogląda, tropy się czyta, jak ikony. Odczytuje się z nich historie. Niektórzy znają te opowieści z książek Londona czy Curwooda. Tropy z okolic Człuchowa nie różnią się niczym od tych z dalekiej Północy.
Terenówka zatrzymuje się na skrzyżowaniu leśnych dróg. Zimą weksel łatwo zlokalizować. Wokół śnieg dziurawy jak szwajcarski ser, wilki biegały w koło. Po prostu się bawiły, czuły się tu bezpiecznie. Niektóre odciski łap mają trzynaście centymetrów długości. Wśród nich jeden ślad butów. Ktoś tu był, przechodził, tak jak my przyglądał się wilczym tropom.
- Jako myśliwy z trzydziestoletnim stażem, zaręczam, że w tym miejscu nie strzelisz ani sarny, ani jelenia, być może dzika, ale na dziki znam setki lepszych miejsc w okolicy. A jak sami widzicie, w zasadzie jedyną zwierzyną, jaka tu bywa, jest właśnie wilk.

Czemu Krzysztof nam to mówi?
- Obejrzyjcie się za siebie. To tak zwana myśliwska zwyżka.
Do drzewa przytwierdzona drabina, nad nią coś w rodzaju drewnianej platformy. Wszystko tuż nad miejscem, w którym aż roi się od wilczych tropów.

Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że pies cieszy się, kiedy samochód parkuje przed domem. Pierwszy z domowników wie, że zaraz do domu wejdzie jego pan. Wilki, podobnie jak psy, rozpoznają zapach konkretnego człowieka. Kilka kilometrów dalej jest leśna osada, do której wilki nigdy nie zachodzą, mimo że znajduje się na środku ich rewiru. - Musi być tak, że wilki kojarzą z tą osadą jakieś szczególne niebezpieczeństwo. Jest tam coś, co powoduje u nich szczególny lęk. Uczą się tego lęku z pokolenia na pokolenie.

Co to może być?

Ludzie się boją - bo wilki ponoć ludzi się nie boją. Leśniczy Marek Stanke, leśniczówka Pustowo: - Słyszałem, że wilk podszedł do samochodu, obwąchał go, potem poszedł do kanapek robotników leśnych i zaczął wąchać...
- Zjadł kanapkę robotnika leśnego?
- Tak, zjadł.
Widział to wszystko Janusz Dorawa, leśniczy z Żołny.
- To prawda, że wilk zjadł kanapkę?
- Nie, to przesada. Byłem z robotnikami na zrębie, odbierałem drewno akurat, kiedy go zobaczyłem. Podszedł do samochodu, potem odszedł w stronę, gdzie leżały torby z kanapkami, przeszedł obok nich i wolno odszedł do lasu.
W relacjach wszystkich świadków, z którymi rozmawialiśmy (około dziesięciu osób) powtarza się ten sam scenariusz: wilk popatrzył, odwrócił się i poszedł w swoją stronę.

Zaatakowały tuż za leśną drogą. Dopadły ją wśród młodych drzew. Zaciągnęły kilkadziesiąt metrów dalej. Kiedy Marek i Krzysztof podchodzili do miejsca posiłku, były tam już tylko myszołowy, wydziobywały mięso spomiędzy kości.
Od pięciu dni leży tu truchło starej łani. Do połowy jest zjedzona. Bieleją kości, łania nie ma jednej nogi, odgryziona jest jej głowa. Świeży śnieg przykrył czerwień krwi. Marek:
- Zjadły po kilka kilogramów mięsa. Resztę zostawiły. Ale wrócą, na pewno. Zostaną same kosteczki. Co do tego nie ma wątpliwości.
Wilki kalkulują - i polują głównie na łanie. Za sarną nabiegają się tyle samo, a mięsa będą miały mniej. Jeleń natomiast aktywnie broni się porożem. Taki atak jest ryzykowny.
Polują sposobem. Rozdzielają się na dwie, trzy grupy. Jedna goni chmarę (stado jeleni), kolejne - na przykład dwójki, zabiegają ją z prawej i z lewej, czasem od przodu. Robią to niespiesznie. W końcu któreś z gonionych zwierząt zostaje z tyłu, wtedy się rzucają.
Moment, i już po wszystkim.

Z wilkiem jest problem, trudno go upolować. Wyczuwa nie tylko człowieka, ale i zapach prochu. Poluje się więc na włóczkę. Kiedyś wyglądało to tak, że brało się na sanie świniaka, nakłuwało, żeby kwiczał i żeby krew leciała, i ciągnęło worek słomy za saniami. Wilki łapały zapach - i szły za nim. Atakowały worek. Uzbrojeni myśliwi jechali na saniach. Była adrenalina... Przynajmniej tak opisywało się to w literaturze.
W jednej ze wsi, od miejscowych i w zaufaniu, słyszymy, że ostatnio przez las jechał jeep, a za nim na linie ciągnięty był ubity dzik.
- Jak myślą panowie, po co to ktoś robił?
Pojechaliśmy w miejsce, gdzie widziany był jeep. Wzdłuż drogi, którą był ciągnięty dzik, stoją myśliwskie ambony.

Ludzie (w kilku wsiach, zazwyczaj na wieść o tym, że przyjechali dziennikarze zainteresowani wilkami) gadają:
- Wchodzę do garbarni, widzę, dwie skórki wilka wiszą... Jeden taki, nie powiem nazwiska, po pijaku się chwalił, że ubił wilka... Zawsze w tym samym miejscu siedział w terenówce. A potem wilki znikły, i jego już nie było... Skórka wilka chodzi teraz od tysiąca złotych wzwyż.
- To w sumie tanio, w Bieszczadach skórka chodzi za trójkę - komentuje Maciej Łogin, myśliwy i dziennikarz "Łowcy Polskiego".
Marek i Krzysztof, słysząc te wiejskie plotki, wzruszają ramionami. Nie zaprzeczą, potwierdzić też nie mogą, bo nikogo za rękę nie złapali. Ale szacują, że w ciągu dziesięciu lat skłusowano nie mniej niż dziesięć wilków.

Czwarta godzina tropienia.
- Zatrzymaj samochód!
Wyskakują z auta. Są wyraźnie podnieceni. Tropy są bardzo świeże. Wilki były tu przed godziną, może dwiema.
Skąd to wiadomo? Bo mróz ścisnął po zmroku, wcześniej była odwilż, śnieg przestał prószyć... Czytanie tropów nie jest łatwe, ale powoli zaczynamy rozumieć, o co w tym chodzi.
- Jesteśmy poza ich rewirem.
Wilki poza swój rewir nie wychodzą.
- Pierwszy raz spotykamy się z sytuacją, w której ta wataha wyszła poza rewir.
Tłumaczą: jeszcze w zeszłym roku na sąsiednim rewirze była druga wataha, która liczyła trzy albo cztery wilki. Ale znikła. Co mogło się z nią stać - można się tylko domyślać (nikogo za rękę nie złapali). Tak czy inaczej, rewir pozostał niezagospodarowany. Najwyraźniej teraz wilki z "naszej" watahy postanowiły go zająć. Pochyleni czytają tropy. Liczą: raz, dwa, trzy... osiem. Dziewięć!
Wataha się powiększyła. Jest nowy wilk. Nie wiadomo jeszcze, czy już razem z watahą, czy idzie w pewnym oddaleniu, za nimi.
Może być tak, że to samotny wilk, kręcił się w okolicy. Albo z watahy, która wcześniej miała trzy lub cztery osobniki (tej, która "wyparowała") przetrwał jeden i teraz postanowił dołączyć do "naszej" watahy, która zresztą zajęła jego stary rewir. Niewykluczone jednak, że to zupełnie inny, obcy, samotny wilk, który przywędrował, na przykład z okolic Warmii i Mazur albo z Puszczy Białowieskiej.

Czego szuka? Jakie są jego zamiary?
Dolew krwi - tak to się nazywa. Wilki spokrewnione nigdy się nie parzą. A wadera teraz akurat ma cieczkę. Być może samotny wilk zostanie do niej dopuszczony, żeby pozostawić tu swoje geny. Co dalej? Być może stanie do walki z basiorem alfa. Przegrany w tej walce - o ile ją przeżyje, będzie musiał opuścić watahę albo spadnie na samo dno hierarchii. Być może nie dojdzie do walki, bo po pokryciu wadery zostanie przez całą watahę przepędzony. Może się zdarzyć tak, że zajmie miejsce podległe wobec basiora i wadery alfa - o ile zostanie to przez nich zaakceptowane. Wszystko rozegra się gdzieś w tajemnicy, w głębi boru, z dala od ludzkiego wzroku. Nam pozostaną tylko tropy.

Ciarki po plecach.
Z wyciem wilków to też jest niewyjaśniona sprawa. Wyją nie tyle do księżyca, co do siebie. Z pewnością się w ten sposób nawołują. Ale jak wytłumaczyć fakt - o którym wspomina Marek i Krzysztof, że najpierw wyciem się nawołują w jednym miejscu, a zbierają się w innym, jakby umówionym, na przykład pięć kilometrów dalej?
Najpierw wabi je Krzysztof, pochyla się nieco do przodu. Dźwięk nie przypomina "auuu!", jest bardziej gardłowy, na niższym tonie, wydobywa się z trzewi, nie z gardła. Jest jakby nieludzki.

Odpowiada mu mroźna cisza. Wstrzymujemy oddech... Czasem odpowiadają, czasem nie. Nie wiadomo, od czego to zależy. Czy wiedzą, że to człowiek je w ten sposób wabi? Gdyby tak było, nie odezwałyby się nigdy. A kiedyś w Bieszczadach, przy suto zakrapianej posiadówie, Marek z Krzysztofem wyszli za potrzebą przed leśniczówkę. Zawyli, tak dla zgrywy. Odezwała się wataha.

Zresztą teraz - być może, słyszą nas i nam odpowiadają, choć o tym nie wiemy. Wilk słyszy na odległość 10 km, człowiek - najwyżej dwóch.
Dalej cisza. Przed nami czarna gęstwina, ściana boru. Pod stopami świeże tropy. Gdzieś tu są? Tym razem Marek pochyla się do przodu... Cisza.
Księżyc w nowiu daje trochę bladego światła, dalej ciemność.
Znowu: ciarki na plecach. Ale to nie jest strach. To coś innego. To jakby zbliżyć się do tajemnicy, której nie sposób zrozumieć.

Zbigniew Wełmiński, nadleśniczy z Nadleśnictwa Czarne: Jeżeli w danym miejscu wilki się rozmnożą, to "wytną" wszystko, i tak właśnie jest na dzień dzisiejszy. Nastąpi przegęszczenie wilków, nie będzie już żadnego jelenia ani sarny. Ingerencja człowieka jest konieczna już teraz. Ludzie boją się iść do sklepu czy wysłać dzieci do szkoły. Trzeba zacząć myśleć o odstrzelaniu wilków.

Szkody wyrządzone przez wilki w województwie pomorskim w l. 2012-13 (wg danych RDOŚ): 1 jeleń europejski (gatunek hodowlany), 7 danieli, 17 owiec, 1 cielak. Suma odszkodowań wypłaconych za ww. straty wyniosła 21 tys. zł.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki