Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Książki z zakurzonej półki. Horst Bienek, „Czas bez dzwonów”. Wielki Piątek w Gliwicach

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Horst Bienek, „Czas bez dzwonów”, Wyd. „Wokół nas”, Gliwice 1999, str.: 354
Horst Bienek, „Czas bez dzwonów”, Wyd. „Wokół nas”, Gliwice 1999, str.: 354 fot. archiwum
Powieść „Czas bez dzwonów” jest trzecią z kolei częścią słynnej gliwickiej tetralogii Horsta Bienka. Książkę powinni przede wszystkim przeczytać dzisiejsi mieszkańcy Śląska. Ale także ci, którzy Śląskiem się interesują. Którzy chcą zrozumieć jego pogmatwaną historię i fenomen śląskości.

Książka „Czas bez dzwonów” w oryginale nosi tytuł „Zeit ohne Glocken”. Wyszła w roku 1979 nakładem monachijskiego wydawnictwa Carl Hanser Verlag. Polska edycja powieści ukazała się dwadzieścia lat później w oficynie „Wokół nas” dzięki wsparciu finansowemu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Świadczy to, niestety, o słabości rynku księgarskiego w Polsce. Powieść tej klasy co „Czas bez dzwonów” powinna bowiem być bestsellerem. Nie chcę tu użyć słowa „czytadło”, bo niektórym kojarzy się to ze szmirą, zaś powieść Bienka to poważna lektura, tyle że czyta się ją gładko i z przyjemnością.

Horst Bienek uważał się za niemieckojęzycznego Ślązaka. Urodził się w 1930 roku w Gliwicach. Zmarł 7 grudnia 1990 roku w Monachium. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku stworzył serię książek poświęconych rodzinnemu miastu. „Tetralogia gliwicka” jest bezsprzecznie jednym z najwybitniejszych dzieł literackich opisujących Śląsk czasów wojny. Bienek rozpoczyna swój cykl powieścią „Pierwsza polka”. Drugi tom nosi tytuł „Wrześniowe światło”. Trzeci to prezentowany tu „Czas bez dzwonów”, zaś czwarty to „Ziemia i ogień”.

Autor w wieku 15 lat musiał opuścić swój „Heimat”. Nim po wojnie znalazł bezpieczne schronienie w Niemczech Zachodnich, zaliczył jeszcze sowieckie więzienie i 25-letni wyrok zesłania na „białe niedźwiedzie”. Z Workuty udało mu się wrócić w roku 1955 na mocy amnestii po śmierci Stalina. W Niemczech znalazł pracę jako redaktor radiowy, lektor i reżyser teatralny. Potem przyszła kolej na twórczość literacką. W pierwszych powieściach opisywał swoje doświadczenia ze zsyłki. Później wspomnienia z Gliwic i ukochanego Górnego Śląska.

Akcja „Czasu bez dzwonów" obejmuje jeden dzień - Wielki Piątek 1943 roku. I rozgrywa się w Gliwicach. Wtedy jeszcze niemieckich, zamieszkanych przez ludzi, którzy najczęściej noszą polskie nazwiska, ale mówią i czują po niemiecku. Choć na ogół znają język polski.

Jest czwarty rok wojny, która nie wkroczyła jeszcze na Śląsk, ale jest wszechobecna w świadomości mieszkańców, dociera za pośrednictwem depesz zawiadamiających żony i matki, że ich mąż lub syn poległ „za ojczyznę i Führera”. Daje o sobie znać coraz dotkliwszymi brakami w zaopatrzeniu, najazdem niemieckich rodzin z zachodnich i północnych regionów kraju - uciekinierów z bombardowanych miast.

W ten poprzedzający Wielkanoc dzień jakże wiele dzieje się w ustabilizowanym do tej pory i trochę sennym świecie rodzin Ossadników i Piontków - głównych bohaterów powieści. Przede wszystkim z wieży parafialnego kościoła Piotra i Pawła zdejmowane są dzwony. Będą przetopione na potrzeby przemysłu wojennego. To wydarzenie zaprząta umysły wiernych. Przez cały dzień tłum stoi na placu, obserwując poczynania robotników opuszczających dzwony, i czeka nie wiadomo na co. Na cud? Na bunt? Buntu oczywiście nie ma, zabór dzwonów to rozporządzenie państwowe, któremu trzeba się podporządkować.

Tego samego dnia z katowickiego więzienia wymaszerowują na dworzec ostatni gliwiccy Żydzi. Spodziewają się, że pojadą do Rygi, gdzie zostaną wymienieni na amerykańskie ciężarówki. Podróż kończy się już po paru godzinach. Pociąg staje na małej stacji, gdzie czekają esesmani z psami, a z głośników płynie głos: „Witamy w Birkenau”.

Bohaterowie powieści nie mają pojęcia, jaki los czeka ich dawnych sąsiadów, prawdę przeczuwa tylko Franz Ossadnik, maszynista kolejowy, który od pewnego czasu prowadzi parowozy wiozące Żydów do Oświęcimia. Nie chcąc uczestniczyć w domniemanej zbrodni, podejmuje desperacką decyzję, zgłasza się na ochotnika do wojska. Żołnierzem Wehrmachtu zostanie wkrótce także Josel Piontek - to jego ostatnie dni w cywilu, właśnie dostał powołanie do wojska, nie dano mu nawet ukończyć szkoły. Dzień upływa Joselowi na poszukiwaniach przyjaciółki lat dziecięcych, Ulli Ossadnik, wyrastającej na gwiazdkę młodziutkiej uczennicy konserwatorium w Bytomiu. Chce wyznać jej miłość, prosić, aby czekała na niego do końca wojny. Na urlop powrócił z frontu brat Ulli, Tonik. On też szuka. Szuka jakiej bądź dziewczyny, bo każdy żołnierz powinien, wracając na front, zabrać ze sobą pamięć nocy spędzonej z dziewczyną.

Valeska Piontek utraciła właśnie służącą. Halina została aresztowana przez gestapo za utrzymywanie intymnych związków z jednym z „podludzi” ze Wschodu. Valeska współczuje jej, ma nadzieję, że brat, Willi Wondrak, który jest adwokatem, pomoże wydobyć dziewczynę z opresji. Ale Willi też ma kłopot. Z Katowic przybył Polak, syn przyjaciela z lat przedwojennych, zawiadamiając, że ojciec siedzi w więzieniu. Willi postanawia przenocować Bielskiego w domu, a to akt wielkiej odwagi, dookoła pełno szpiclów, Gliwice to już nie to samo miasto, gdzie wszyscy się znali i byli sobie życzliwi.

W pierwszej połowie lat 60. XX wieku istniał w polskiej literaturze nurt zwany małym realizmem. Polegał na drążeniu ważnych, ale przecież codziennych spraw zwykłych, szarych ludzi. Horst Bienek w jakiś sposób nawiązuje do tego nurtu. Zwykli ludzie, zwykłe sprawy, nawet dramat, śmierć czy odejście człowieka zostaje pokazany w sposób wyciszony, kameralny. Różnica polega na tym, że mały realizm opowiadał o czasie teraźniejszym, a w „Czasie bez dzwonów” mamy czas przeszły, nieistniejący. Powieść równie dobrze mogłaby nosić tytuł: „Przed zagładą”. Bohaterowie książki wciąż używają słów: „po wojnie”. Czekają na koniec wojny, nie zdając sobie sprawy, co ich jeszcze przed kapitulacją czeka.

Ale my wiemy. W półtora roku po opisanych przez Bienka wypadkach prowincja „Oberschlessien” przestała istnieć. Na zawsze odszedł świat, w którym podstawowymi wartościami był Kościół, praca, dzieci… Dzisiejsze Gliwice zaludnione potomkami mieszkańców dawnych polskich Kresów Wschodnich nie mają z tym światem wiele wspólnego. Ten świat od zapomnienia ocalił Horst Bienek. Gorąco polecam jego powieść.

Polecjaka Google News - Dziennik Bałtycki
od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki