Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Piasecki o ślubie księcia Williama i Kate Middleton

Redakcja
Krzysztof Piasecki: Człowiek włączy sobie telewizor, obejrzy relację ze ślubu i ma rodzaj odjazdu. Bez użycia środków halucynogennych...
Krzysztof Piasecki: Człowiek włączy sobie telewizor, obejrzy relację ze ślubu i ma rodzaj odjazdu. Bez użycia środków halucynogennych... Archiwum
O tym, jak satyryk patrzy na kabaret związany ze ślubem księcia Williama i Kate Middleton i co ma do tego wszystkiego Berlusconi, z Krzysztofem Piaseckim rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Śledzi Pan gorączkę wywołaną ślubem księcia Williama i Kate Middleton?
Nie śledzę dlatego, że sam ślub nie jest dla mnie niczym dziwnym.

Pan ma to już za sobą.
Można powiedzieć, że nawet nie raz. Konkretnie mam za sobą dwa razy (śmiech). Co nie jest jakimś specjalnym wyczynem. Ale zauważyłem w ostatnich dniach pewną dwubiegunowość. Z jednej strony będziemy mieli o jednego świętego więcej, bo beatyfikacja nastąpi jakoś w tych dniach. A z drugiej strony mamy szalone otwarcie również na wyższe sfery, ale już całkiem ziemskie. Myślę, że dopiero w tym rozkroku tkwi cała idea tej gorączki. Podejrzewam, że dziennikarze, czyli pani koledzy po piórze i po kamerze, zorientowali się, że ludzie już polityki mają po dziurki w nosie. I nagle trafiła im się taka gratka...

Ślub stulecia, a Pan nic, chciałoby się powiedzieć.
Mówiąc o gratce, miałem na myśli to, że ci, którzy nie interesują się ślubem, mają Rzym i beatyfikację. Jak długo można bić polityczną pianę? Teraz możemy wreszcie od tego odpocząć. Dziennikarze mogą odpocząć, czytelnicy. Może tylko zmęczy się książę William, no i Kate.

Pytam Pana o ten ślub, bo wydaje mi się, że to temat również dla satyryka. Czy to normalne, że świat parę tygodni żyje pytaniem - jaką suknię będzie miała na sobie panna młoda? To nie jest do obśmiania?
Ja wiem? Czy mogę obśmiewać tęsknotę nas maluczkich do baśni? Przecież ten ślub to taka baśń z nadzieją na finał, że żyli długo i szczęśliwie. Tak jak to miało miejsce w przypadku ślubu księcia Karola i księżnej Diany, która prawdopodobnie była bardzo poczciwą, zwyczajną osobą, ale uwielbianą przez tłumy właśnie dlatego, że pasowała do baśni. Do tej samej baśni pasują również ludzie, którzy są meganegatywnymi bohaterami. Ale o nich łatwiej, więc się co chwila w mediach pokazują. A nasze społeczeństwo i nie tylko nasze, bo światowe, marzy o tym, że wreszcie spełni się jakaś baśń. Wie pani jak to jest, całe pokolenia czytają bajki i jak dorastają, uznają, że nie warto w nie wierzyć. Ale gdzieś tam w środku nas, drzemie tęsknota za tym, żeby to wreszcie, o czym piszą w tych bajkach, się spełniło.

I dlatego dwa miliardy ludzi będzie oglądać na żywo ceremonię zaślubin książęcych?
Wie pani, przy okazji parę osób zarobi jakieś parę złotych (śmiech). Trzeba wziąć pod uwagę, że te dwa miliardy widzów przekłada się na całkiem konkretną kwotę dla tych, którzy, na przykład, sprzedają reklamy. Ten ślub to też rodzaj igrzysk. Można choćby robić zakłady z pytaniem - czy to małżeństwo się uda? Jak długo potrwa?
Ale to już wiemy bez zakładów. Jeden z naszych tabloidów podał, że boliwijski szaman wywróżył parze książęcej z liści koki długie, małżeńskie pożycie i... dwoje dzieci.
No jeżeli z liści koki wróżył, to ja się nie dziwię.

Więc widzi Pan, jak się ten przedślubny kabaret kręci.
Ale to cały czas ta nasza skłonność do bajek.

Ten szaman też?
Też. Pamięta pani jak było z ośmiornicą o wdzięcznym imieniu Paul, która wskazywała bezbłędnie zwycięzców piłkarskich meczów? Czym to się różni od szamana i jego wróżb z liści koki? Tak bardzo chcemy, żeby żyli długo i szczęśliwie, żeby źródełko trysnęło, bo ktoś kogoś pokochał. Sami byśmy tak chcieli, ale nie robimy nic w tym kierunku, żeby tak było. No, jakby ktoś za nas to załatwił, byłoby super. Więc oni, czyli książę William i Kate, niosą te marzenia całego świata na swoich plecach. Podobnie jak nasz nieszczęsny Adam Małysz, który musiał nosić cały naród i wszystkie jego kompleksy na swoich wątłych barkach.

Można odnieść wrażenie jakby większość ludzi na świecie o niczym innym nie myślała tylko o ślubie księcia Williama. I żeby ten ślub był piękny.
Tak jakby piękny, królewski ślub był gwarancją udanego małżeństwa. Zabawne.

Podobnie jak zakłady w firmach bukmacherskich z pytaniem - co będzie miała na głowie podczas ślubu Kate Middleton. Co jeszcze można wymyślić?
Na przykład to, czy Kate powie "tak". Ale tam się chyba tak nie mówi, tylko zdaje się, że jak na amerykańskich filmach odpowiada się: "I do". Mam wrażenie, że te wszystkie informacje o ślubie są odwróceniem uwagi od tego, co nas tutaj boli. I to jest piękne. Chleb podrożał, benzyna też. Idzie się do sklepu i za te same pieniądze dostaje się mniej, nawet w takim supermarkecie, który jest, jak wiadomo, dla ubogich ludzi. A tak człowiek włączy sobie telewizor, który nie podrożał, i patrzy na zdjęcia i wiadomości o ślubie. I ma rodzaj odjazdu. Bez użycia środków halucynogennych, proszę pani.

I bez liści koki...

Nawet bez alkoholu. Bo już przy meczach mężczyźni poziom emocji podnoszą sobie piwem. A tutaj patrzymy i tak się nam błogo na duszy robi. To jest trochę tak jak z tymi bajarzami, którzy kiedyś chodzili od wsi do wsi i opowiadali, co się wydarzyło za górami, za lasami. I wszyscy jak zahipnotyzowani słuchali z otwartymi ustami.

Czyli ta skłonność do bajek nie zmienia się w nas?
Człowiek się w ogóle nie zmienia. Mówi się, że Szekspir był genialny, bo parę wieków temu pisał o emocjach i namiętnościach, które i dziś nami targają. A on tylko opisywał współczesnych sobie ludzi, którzy byli tacy jak my dzisiaj. Tyle że nie chodzimy w łapciach z lipowego łyka, ale w adidasach.
Pana jakiś ślub poza własnym interesował?
Poza własnym, żaden.

A ślubu księcia Karola i Diany też Pan nie oglądał?
Tu zdziwię panią, ale... nie. I teraz też nie dam się wciągnąć. Mnie również nie wciąga piłka nożna. Jakiś taki chory jestem, mało przystosowany element ze mnie. Ale ponieważ, jak pani zauważyła, jestem satyrykiem, dążę przede wszystkim do puenty. Więc mnie te wszystkie ceremonie śmiertelnie nudzą. I nic na to nie poradzę...

To znaczy, że Pan nie lubi bajek.
Lubię bajki, ale krótkie, a ta już strasznie długo trwa. Kiedyś był wyraźny podział na klasy - arystokracja, szlachta, mieszczaństwo, chłopi. I w ludziach drzemała tęsknota, żeby przeskoczyć ze swojej klasy do wyższej. Teraz mamy równość międzyludzką, którą widać na każdym kroku. Kiedyś tylko bogaci latali samolotami. Teraz wszyscy mogą latać. Samochody mieli bogacze, teraz auta są w zasięgu każdych rąk. I nie ma w tym nic złego. Więc muszą być jakieś enklawy nie do zdobycia, żeby życie nie było dla nas takie nudne. A rodzina królewska to chyba już ostatni bastion nie do zdobycia dla innych. No, chyba że dla księżnej Diany czy dla Kate. I to też może być źródełko powodzenia tej ceremonii.

Nie ma więc szansy na to, żebym Pana namówiła na oglądanie tego ślubu?
Wystarczy, że pani do mnie zadzwoni i mi opowie. W czterech zdaniach wystarczy.

Ale czy Pan wyobraża sobie ślub z prawie dwoma tysiącami gości?
Jak pani wie, wróciłem właśnie z Włoch. Mieszkaliśmy w hotelu znajdującym się około 200 metrów od pałacu, w którym urzęduje premier Sylvio Berlusconi. I tak sobie myślałem, że ten Berlusconi to taki pajac. I że to berlusconizm powoduje, iż drzemie w nas tęsknota do rzeczy nieosiągalnych i wielkich.

Co ma do tego Berlusconi?
Bo jak taki facet spotyka się z panią kanclerz Angelą Merkel, bądź co bądź głową wielkiego państwa, i zamiast do niej podejść, rozmawia sobie przez telefon, albo jak nasz prezydent nieszczęsny, przyjmując Angelę Merkel i Sarkozy'ego, siada jako pierwszy, to oni są nam tak strasznie bliscy. Bez znajomości etykiety, e tam, etykiety, bez znajomości podstawowych zasad grzeczności! Człowiek widzi, że oni też tego nie znają, nie mają. Więc wszyscy jesteśmy równi. A w przypadku dworu królewskiego jest coś takiego, że tam, cholera, by mnie nie wpuścili.

W Rzymie Włosi też tak szaleją na punkcie tego ślubu?
Ja się od tych informacji odciąłem. Ale muszę przyznać, że plakaty z naszym Papieżem wiszą wszędzie, co dwa kroki. Mało tego, Włosi słysząc, że jesteśmy Polakami, natychmiast mówią o naszym Papieżu. Uważam Włochów za bardzo sympatycznych ludzi. Otwarci, mili, nie ma w nich śladów tej naszej słowiańskiej agresji. I oni żyją tą beatyfikacją. Byłem na placu Świętego Piotra. Tam już są nawet krzesła przygotowane. Widziałem paru siedzących tam Polaków! Nie wiem, czy oni już przypadkiem nie pilnowali sobie tych miejsc. O ślubie słowa nie słyszałem, bo od telewizora odłączyłem się z premedytacją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki