Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Piasecki: Nowe polityczne twarze są bardziej wyraziste niż poprzedników [ROZMOWA]

Ryszarda Wojciechowska
Krzysztof Piasecki
Krzysztof Piasecki Archiwum
Z satyrykiem Krzysztofem Piaseckim o politycznym humorze rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

Mam wrażenie, że dowcip polityczny wyszedł ostatnio na ulicę albo rozwija się w internetowej fabryce memów. Tymczasem kabaret politycznie chyba się jeszcze nie obudził.

Nie mogę pani przyznać racji, bo to godzi w moje interesy. Ale, rzeczywiście, trudno nie zauważyć, że dowcip, nie tylko ten polityczny, zaczyna się rozwijać poza środowiskiem kabaretowym, które do tej pory było kolebką humoru.

Jak to wytłumaczyć?

Zaryzykowałbym tezę, że mamy zmierzch artystów. Artur Rubinstein, żeby zostać wielkim pianistą, musiał ćwiczyć latami, wiele godzin dziennie. A dzisiaj naprawdę niewiele trzeba, żeby umieścić w internecie swoją piosenkę, która ma potem dwa miliony albo i więcej wejść. Nie wiem, czy Rubinsteina kiedykolwiek słuchało tylu ludzi. Więc dziś artystą może być każdy.

To się przenosi dzisiaj także na dowcip?

Oczywiście, ludzie są dowcipni. A internet pozwala na prezentację dowcipu. Stąd wysyp memów. Kiedyś satyryk musiał przejść pewną drogę, żeby się zaprezentować publicznie. W moim przypadku zaczęło się od kabaretów studenckich, potem były kabaretowe festiwale, aż wreszcie pojawiły się występy w telewizji. Teraz idzie się na skróty. Kiedyś stwierdziłem, że satyryk to trudny zawód, bo nie ma żadnych szkół, które uczyłyby satyry. I tylko czas oraz publiczność może nas zweryfikować. A dziś nikt nie ma czasu, a internet jest. I anonimowość.

Mamy więc w internecie dziesiątki samorodnych satyryków na własnych zasadach.

To wynika także z tego, że kabaret rzeczywiście nie zajmuje się teraz bieżącą polityką. 90 proc. kabaretowych dowcipów nawet nie trąci o politykę. A przecież kabaret polityczny istniał w Polsce przez wiele lat i ma świetną tradycję.

W PRL był niezwykle silny.

Przede wszystkim w PRL. W tamtym ustroju mieliśmy takie sytuacje, że jeśli jakaś grupa nazywała się kabaretem, a w swoim programie nie miała politycznych aluzji, to po występie widzowie zwracali uwagę, że taki dobry kabaret powinien się polityką zajmować, a nie opowiadać o tym, jak żona zdradza męża. Kabaret PRL był misyjny.

Dzisiaj taki nie jest?

Bo zrobiło się tak, że wszystko, o czym mówiono w kabarecie, można było przeczytać w gazetach. Więc polityczny dowcip przestał być owocem zakazanym i smakującym inaczej. Do tego wszystkiego doszło jeszcze to, że młodzież studencka, główny konsument kabaretów, przestała się polityką zajmować. I tak gdzieś wsiąkła nam ta satyra polityczna. Poza tym za czasów Platformy nie było łatwo żartować.

Dlaczego?

Bo to był rząd ciepłej wody i nie miał takich spektakularnych wpadek, pomijam „Sowę i przyjaciół”. Ale przez długi czas to wszystko było jakieś takie gładkie, letnie i trudno było znaleźć kogoś do żartów. Właściwie poza Robertem Górskim, który w kabarecie był premierem własnego rządu, nie słyszałem, żeby ktoś z PO żartował. Ale nastąpiła zmiana. Mamy nowy rząd i polityczne twarze dużo bardziej wyraziste niż twarze poprzedników. Stąd pewnie te polityczne memy. A wie pani, że jest taka teoria, że dowcipy polityczne wymyślają służby, żeby kogoś obrzydzić (śmiech)? Ale ja w to jednak nie wierzę.

Jest jeszcze humor uliczny, który pojawił się w ostatnim czasie - na transparentach podczas manifestacji KOD.

Bo humor to coś, co jednoczy ludzi.

A może śmiech ma oswajać strach, jak w PRL? Tam satyra była taką barierą obronną przed tym, co złe...

Ludzie odczuwają ogromną potrzebę identyfikowania się z jakąś grupą. I jeżeli razem śmiejemy się z tych samych rzeczy, to czujemy zjednoczenie. A jeżeli nas zjednoczonych jest dużo, to mamy poczucie bezpieczeństwa.

Na tych manifestacjach KOD pojawiają się dowcipne hasła w stylu: „Antoni, klucze pod wycieraczką” albo „Ciemna strona mocy atakuje w nocy” czy „Mamy twojego kota, oddaj demokrację”...

To ważne, że nie ma raczej nienawistnych napisów na transparentach, tylko są zabawne.

Aczkolwiek zdarzają się wpadki, jak ta z dziećmi, które niosły transparent z narysowanym kaczorem i wymierzoną w niego strzelbą.

Nie widziałem tego. Ale mnie i tak najbardziej rozbawił transparent w Szczecinie dla prezydenta Dudy z napisem: „Błogosławione łono, które cię wydało i piersi, które ssałeś”. Zwłaszcza te piersi. Od razu coś dla Pawła Kukiza.

To był jednak bardzo poważny transparent.

Jeśli ktoś tak mocno przegina w drugą stronę, to robi się śmiesznie.

Zauważył Pan jakiś nowy rodzaj komizmu w polskiej polityce?

Jeszcze nie zauważyłem nowego sposobu żartowania. Ale ten rodzaj manifestowania z transparentami zahaczającymi o humor to na pewno coś nowego.

Może to jakoś oddziaływać na rzeczywistość?

Kiedyś Janusz Rewiński powiedział mi, a ja na początku w to nie wierzyłem, że politycy boją się śmieszności. Że obśmiewanie kogoś może być silnym orężem. Ale ten strach przed śmiechem jest silny w naszej polityce. Bo politycy amerykańscy nie boją się dowcipów nawet na swój temat. Kiedy tam prezydent przemawia, to ma nawet przygotowane żarty, mające ubarwić jego przemówienie.

U nas trudne do wyobrażenia.

Jesteśmy trochę tacy nadęci. I obśmianie kogoś powoduje, że spada mu korona z głowy, którą - jak sądzi - tam ma. Osobiście uważam, że to, co obśmiewamy, przestaje być takie groźne. Kiedy po 11 września, po World Trade Center, pojawiły się pierwsze dowcipy na ten temat, to był znak, że ludzie to już jakoś przełknęli. W Polsce słyszałem żarty młodych kabaretów o Smoleńsku. Jeden mi się nawet podobał, był o brzozie. Dowodził przy okazji, że mamy to już jakoś skonsumowane. Chociaż Smoleńsk nadal u nas trudno skonsumować, bo to rana, w którą cały czas ktoś uderza młotkiem, tak żeby bolało.

Obudzi się politycznie polski kabaret?
Na razie jest w fazie szoku. Bo władza się zmieniła. I ma taką chwilę zastanowienia.

Z ciepłej wody wpadliśmy pod wrzątek?
Albo do lodowatej wody. Ale kabaret polityczny się pojawi. Sytuacja jednak jest skomplikowana. Występowałem niedawno w Poznaniu. Mam taki monolog, w którym zaczynam od anegdoty żydowskiej. Od tego, że dwóch starych Żydów spotyka się w wypożyczalni DVD. Jeden z nich pożyczył film pornograficzny, a drugi pyta: - Film pornograficzny, w twoim wieku? I wtedy słyszy: - Tak, bo zawsze go sobie puszczam od tyłu, ponieważ uwielbiam patrzeć, jak ona oddaje mu pieniądze. Opowiadam tę anegdotę, po czym dodaję, że takie oglądanie od tyłu to świetna metoda. Jeśli ktoś jest niezadowolony ze swojego małżeństwa, to puszcza sobie film ze ślubu od tyłu i widzi, jak się małżonkowie odpychają, jak ściągają sobie obrączki.

Na problemy polityczne też by to pomogło?

Właśnie - potem mówię, że jeśli jakaś partia przegrywa wybory, to zamiast płakać w telewizji, powinna siąść i puścić sobie film z wyborów od tyłu i zobaczyć, jak durnowaty elektorat wyciąga głosy z urn. I po tych słowach, nagle z pewnej części sali rozległy się oklaski. Bardzo intensywne. Szczerze mówiąc, zgłupiałem. Lubię oklaski, ale zorientowałem się, że brawo bili najprawdopodobniej zwolennicy PiS.

W tych gorących czasach kabarety muszą się liczyć z gorącymi reakcjami widowni.

Nie wiem, czy kabarety nie będą się bały ryzykować, żartując z władzy. Bo nie wiadomo, kto się znajduje na widowni. Ja już to raz poczułem na własnej skórze. Występowałem w Stalowej Woli i mocno żartowałem z Samoobrony. Nagle na sali zrobił się tak wielki mróz, że aż poczułem go w kościach. Dyrektor Domu Kultury powiedział mi potem: - Proszę pana, co pan robi, przecież tutaj wszyscy głosowali na Samoobronę (śmiech).

I teraz może być podobnie?

Te oklaski z występu w Poznaniu skłaniają do takiego przypuszczenia. Ale to taki zawód, że się ryzykuje. Za komuny było łatwiej. Bo wszyscy byli przeciw. Nawet ci, którzy należeli do partii, też byli przeciw. Jest jeszcze jeden problem. Satyra odwołuje się zawsze do tego, co ludzie znają.

A dzisiaj nie jest to już takie proste?

Jeżeli trzeba widowni najpierw objaśnić, że jest coś takiego jak Trybunał Konstytucyjny, to wtedy trudno z tego żartować. Kilka lat temu występowałem przed studentami. Zaprosili starszego pana, żeby ich rozbawił. I okazało się to niełatwe, bo oni w ogóle nie interesowali się polityką. Jak tylko zahaczałem o politykę , od razu widziałem, że nie rozumieją, co do nich mówię.

Czyli rozwój kabaretu potrzebuje rozwoju edukacji.

Trzeba wiedzieć, czym jest trybunał albo co znaczy Schengen. Tamci studenci tego nie wiedzieli. Dlatego nie ma kabaretu politycznego dla młodzieży do tej pory. Może teraz będzie inaczej. Po reformie szkolnictwa, reformie kanonu lektur, no i po 500 złotych miesięcznie. Wie pani, ile za to można kupić książek?

Rozmawiała Ryszarda Wojciechowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki