Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Mielewczyk - Mąż pani senator

Ryszarda Wojciechowska
Krzysztof Mielewczyk: - Mamy w Polsce piękny puch, piękne kobiety i byle jakich facetów
Krzysztof Mielewczyk: - Mamy w Polsce piękny puch, piękne kobiety i byle jakich facetów Piotr Manasterski
Lubi powtarzać: - Jestem tylko biednym żuczkiem, który od losu bierze to, co los mu daje. Ten biedny żuczek znany był do niedawna głównie jako król puchu i pierza oraz mąż swojej żony, senator PiS Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk. Wcześniej robił interesy w myśl porzekadła "tisze jediesz, dalsze budiesz". Teraz stanął przed kamerami. Wyszedł z cienia... przez wódkę.

O Mielewczyku zrobiło się głośno przed kilkunastoma dniami, kiedy z dumą zaprezentował dziennikarzom swój najnowszy biznesowy pomysł. Opowiadał, jak to w wydzierżawionym od syndyka toruńskim Polmosie zamierza produkować wódkę. Pokazał nawet dwie butelki. Jedną z kotem palącym fajkę i napisem "Pali Vodka". I drugą, której etykietę wypełniał wizerunek mężczyzny o bujnej fryzurze, jako żywo przypominający posła Palikota. Mielewczyk zapewniał oczywiście, że to przypadkowa zbieżność. I że jego przyjaciołom ten gość z butelki przypomina raczej Slobodana Miloševicia niż polityka PO. Ale jakoś nikt mu nie wierzył.

Zobacz także: Wypadek helikoptera w Wygoninie (gm. Stara Kiszewa). Krzysztof Mielewczyk nie żyje?

Sam Janusz Palikot, w końcu spec od alkoholu i autopromocji, stwierdził tylko, że jeżeli wódka będzie złej jakości, to pójdzie z tym do sądu.

Przyjaciele Mielewczyka podzielili się. Jedni chwalili go za autopromocję, mówiąc, że wódka lubi rozgłos. Ale byli też tacy, którzy mu odradzali prowokację z Palikotem i alkoholem, tłumacząc, że to mieszanka wybuchowa. I na dobre mu nie wyjdzie.

Pomysł na autopromocję więc może ciekawy. Ale ciekawszy od niego jest sam biznesmen. I równie jak etykieta na wódce, kontrowersyjny.

Dla jednych to człowiek o zwierzęcym instynkcie do robienia pieniędzy. Dla innych gość bez zahamowań, który w kinie, podczas sceny erotycznej, potrafi głośno krzyknąć w stronę ekranu: dawaj, dawaj! To także biznesmen, który wali wprost, że serce ma wprawdzie w PiS, ale najlepszym dla niego premierem był Leszek Miller - komuch, lecz patriota, jak się o nim wyraża. Wreszcie dla wielu to twardy kapitalista, bez skrupułów.

Mielewczyk już na początku rozmowy poprawia, że to kamery ostatnio do niego przychodziły, a nie on do kamer. Jednak z poczuciem pewnego sukcesu dodaje: - Mam 44 lata. Dostałem nie raz po tyłku. Ale teraz wchodzę na wyższy szczebel biznesu.

Tomasz Gawiński, dziennikarz i dobry kolega biznesmena mówi, że sukces Mielewczyka przypomina amerykański sen.

- On do wszystkiego doszedł sam. Ma szczęście i intuicję do biznesu - twierdzi.
- Życiorys mam taki, jaki mam - powiada sam Mielewczyk.

Nie wstydzi się tego, że pochodzi z bardzo biednej rodziny.
- Ja bym nie mógł patrzeć w lustro, gdybym sobie podrasował trochę pochodzenie. Co tu udawać szlachcica? Jestem, kim jestem. Nie będę rżnął głupa, jak mówił Korwin-Mikke - śmieje się.
To wszystko wyrzuca z siebie prawie jednym tchem. Trudno powiedzieć, gdzie jest nadal żartobliwie, a gdzie już na poważnie u niego. Kiedy pytam o wykształcenie, odpowiada: - Podstawowe. Dopiero po dobrej chwili dodaje, że było też technikum elektryczne, a w Szwecji studiował skandynawistykę.
Opowiada, że jego ojciec zmarł, kiedy on miał 10 lat. Matka zajmowała się sprzątaniem klatek. Na wiele rzeczy nie było w domu pieniędzy.

- Mieszkaliśmy kilometr jeszcze za wsią Bącka Huta, na Kaszubach. Nawet nie we wsi, tylko w lesie. Marzeniem mamy było się stamtąd wyrwać. To było też moje marzenie.

Pierwsze pieniądze zarobił na "Przybieżeli do Betlejem". Jako kolędnik chodził po domach i śpiewał. Przez dwa tygodnie uciułał więcej niż jego mama sprzątaniem przez rok. Od tamtej pory ma zawsze przy sobie plik pieniędzy w kieszeni.

W 1988 roku wyjechał do Szwecji. Mówi, że musiał. Bo uciekał przed SB. Tam się uczył i pracował. Gdzie się dało. Głównie na budowach, ale też przy truskawkach.

W Szwecji zarobił tyle, że dwa lata później, w kraju założył firmę Polskie Pierze i Puch, która prosperuje do dziś. Niektórzy, podsumowując ten biznes Mielewczyka, żartują, że posłał sobie nieźle.
On na wspomnienie o puchu i pierzu odpowiada: - Kocham ten biznes. Mamy piękny puch, piękne kobiety i byle jakich facetów.

Krąży plotka, że Mielewczyk był cinkciarzem w czasach komuny.
Odpowiada, że nie był. Ale wie, skąd się ta plotka mogła wziąć. W 1993 roku z kolegą założyli kantor w Gdyni.

- Kolega trochę za komuny cinkciował. To fakt. Ale to był drobny cinkciarz. I dobry człowiek. Potem się rozpił. I trzeba było się rozstać z kolegą i z kantorem - wyjaśnia.

W tamtym czasie Mielewczyk miał już słabość do luksusowych aut i ostentacyjnych ciuchów.
Jedna z dziennikarek pamięta, jak podjechał dobrym samochodem na ulicę Abrahama w Gdyni. Rzucał się w oczy. Zatrzymał się przed kantorem. Ale nie wysiadł. Otworzył tylko okno. Wychylił się i coś głośno mówił do ludzi w kantorze.

- Zapamiętałam jego koszulę z ogromnym napisem Versace. Napis był olbrzymi na plecach, od łopatki do łopatki - wspomina.

Słabość do luksusowych aut mu została. Obecnie ma dwa bentleye. Dlaczego aż dwa tej samej marki? - Los tak chciał - odpowiada ze śmiechem.

Teraz na co dzień chodzi w garniturach. Okulary dodają mu wyrazu. Ale nadal lubi zwracać na siebie uwagę swoim rubasznym zachowaniem. Uwielbia grube żarty. Nie owija niczego w bawełnę. - Mówi to, co myśli - twierdzą jego znajomi.
Przed prawie trzema laty rozmawiałam z Krzysztofem Mielewczykiem i jego żoną, w mieszkaniu na Kamiennej Górze w Gdyni. Kamienica była własnością pani senator. Potem ją sprzedała. Teraz wynajmują mieszkanie na parterze tego budynku. I czekają na koniec budowy swojego nowego domu, położonego 50 metrów dalej.

Wtedy pytałam, kto u nich rządzi. Gospodarz odparł z głośnym śmiechem, że rządzi Leon i jego dzieci.

- W domu rządzi mąż - mówiła pani senator. I dodała: - A co mam się tego wstydzić, skoro dobrze mi z tym.

Oboje wówczas przyznawali, że prowadzą takie trochę cygańskie życie.
- Ale to dobrze wpływa na rodzinę. Nieco rozłąki nie zaszkodzi. Nie ma powodów do rozwodu - twierdził Mielewczyk.

Kiedy teraz pytam o krążące plotki na temat ich rozwodu, biznesmen macha tylko ręką.
- Tak już nas rozwodzą od 10 lat. Wszystko przez to, że w Toruniu mam sporo roboty i biznesów. I tam częściej bywam - tłumaczy.

W latach 1994 - 1998 Krzysztof Mielewczyk był radnym Gdyni. Jarosław Duszewski, też już były radny, mówi, że to była raczej dla biznesmena przygoda.

- Wszyscy się wtedy z niego śmiali, że on w puchu robi. Ale trzeba przyznać, że tym puchem i pierzem trafił w dobry moment. I do dziś ma z tego duże pieniądze.

Mielewczyk nie dał się jakoś szczególnie jako działacz społeczny zapamiętać. Obserwatorka sceny samorządowej w Gdyni przypomina sobie pewną historię z tamtej kadencji. Rada rozważała, żeby część parku w Kolibkach oddać pod opiekę naukową Uniwersytetowi Gdańskiemu. I kiedy już doszło do dyskusji nad uchwałą wyrażającą wolę oddania terenu pod opiekę UG, radny Mielewczyk przemówił, że byłby to piękny teren dla deweloperów. Następnie głośno przeliczył, ile ta ziemia by kosztowała. - On zupełnie nie rozumiał publicznych spraw. Wszystko miało dla niego wymiar brzęczącej monety - kończy obserwatorka.

Ale też niektórzy radni pamiętają, że to Mielewczyk był sponsorem ciasta, które się pojawiało na każdej sesji. Piekła radna pani Kazia Cegłowska. Ale ciasto zamawiał on i za nie płacił. Przestał być radnym i przestało być słodko - słychać żarty.

On sam mówi, że odszedł z polityki bez żalu. - Wystarczy, że jeden polityk jest w domu. A żona w polityce to kosztowna sprawa. I nie dlatego że dużo pieniędzy na nią wydaję. Tylko jak się zorientują w urzędach, że jestem mężem tej pani, zaczynają się problemy. To, co inni potrafią załatwić w trzy miesiące, u mnie się ślimaczy pół roku albo i dłużej.
Ale ten medal ma też drugą stronę. To pani senator musi się tłumaczyć w mediach, kiedy ludzie skarżą się na biznesy jej męża. Musi. Ale nie zawsze jej się chce. Przed rokiem przetoczyła się przez media bulwersująca sprawa, związana z firmą Mielewczyka. Dotyczyła nieruchomości przy ulicy Grunwaldzkiej 535 - 537, budynków wpisanych do rejestru zabytków. Teraz wyglądają one koszmarnie (chociaż niektóre mieszkania w środku są naprawdę zadbane), ale ich walorem jest położenie w niezwykle atrakcyjnym miejscu. Wymarzony teren na hotel...

Ale są przecież ludzie. Rodziny, które tu mieszkają od lat. I które miasto najpierw sprzedało razem z ich lokalami Fundacji Edukacji Gospodarczej i Ekonomicznej Pro Publico Bono, z założeniem że w ciągu trzech lat fundacja przeprowadzi modernizację i adaptację tych budynków. Fundacja, zamiast modernizacji, z zyskiem odsprzedała te budynki, razem z mieszkańcami, spółce Easy. pl, z siedzibą w Borczu. Współwłaścicielem spółki jest Krzysztof Mielewczyk. W tych pożałowania godnych obiektach na dzień dobry Easy próbowała podnieść czynsz o... 285 proc. Na przykładzie jednej rodziny, państwa Marszałków - z 281,5 zł podskoczyłby on do 803, 37 zł.

Jesienią 2007 roku siedem rodzin wystąpiło do sądu z powództwami o ustalenie, że wypowiedzenie czynszu najmu lokali przez Easy. pl jest niezasadne. Czekając na wyrok, mieszkańcy Grunwaldzkiej 535 - 537 usłyszeli, jak senator Arciszewska-Mielewczyk głośno się wstawiała za lokatorami budynku przy ulicy Polanki w Gdańsku, o który upomnieli się niemieccy spadkobiercy. Pani senator tak się zaangażowała w walkę o Polanki, że władze Gdańska obiecały, iż "w razie Niemca" wszyscy lokatorzy dostaną lokale komunalne poza kolejnością.

Wtedy mieszkańców z Grunwaldzkiej poniosło. I publicznie zaczęli mówić:

- Niech nas pani Arciszewska obroni przed mężem, jak broni przed Niemcem.
Ale pani senator do nich już nie przyjechała. Nie wstawiła się za nimi. W mediach zaś twierdziła, że to zupełnie inna sprawa.

Katarzyna i Janusz Marszałkowie otrzymali już wyrok w sprawie czynszu. Sąd Rejonowy zdecydował, że czynsz w przypadku ich mieszkania ma wynosić 380, a nie 803 zł, jak chciała spółka Easy. Spółka wniosła apelację, ale sąd ją odrzucił. Na tym nie koniec tej historii. Tuż po uprawomocnieniu się wyroku przyszła kolejna podwyżka czynszu. Tym razem na 9,92 zł za metr. Mieszkańcy wracają więc do punktu wyjścia. I znowu pewnie do... sądu.
Marszałkowie nie mają wątpliwości, do czego Easy zmierza.

- Wykończyć nas chcą. Tak żebyśmy się spakowali i stąd sobie poszli. Spółka nic nie robi. Przeżyliśmy pożar w październiku ubiegłego roku. I tylko dzięki ludziom z ulicy, którzy zobaczyli ogień w oknie, nie spaliliśmy się, jak mieszkańcy w Kamieniu Pomorskim. Spółka tylko zabiła potem drzwi od spalonego mieszkania, zaślepiła folią. I tak zostawiła. A my, zalani po gaszeniu przez straż, zostaliśmy sami z tym wszystkim.

Krzysztof Mielewczyk pytany, czy nie widzi bezduszności w tej sprawie, odpowiada twardo:

- Ja takich ludzi znam. W Toruniu kupiłem od miasta dwie kamienice. Dałem za nie miastu 16 mieszkań dla wszystkich lokatorów. Tam ci ludzie siedzieli wcześniej w zagrzybiałych pomieszczeniach, srali do wiadra. A potem narzekali, że ten czy tamten lokal im nie pasuje. Chcieliby mieć większe łazienki i to pewnie z jacuzzi. Ja się w Toruniu wywiązałem z umowy. Ale miasto, przez to wybrzydzanie mieszkańców, opóźniło przekazanie kamienic.

Kiedy wracam jeszcze do Grunwaldzkiej, odpowiada, że on jest tylko współudziałowcem w Easy. I właściwie tą sprawą zajmuje się już kancelaria prawna. I tyle.

Dużo chętniej i szerzej chwali się tym, jak się jego biznesy rozrastają. Przyznaje, że przeniósł się już po trochu z interesami do Torunia. Bo tam się je dobrze robi. Wylicza, że w tym mieście ma już dwa hotele, dwie restauracje i night club. Dwa następne hotele i night club są w budowie. Buduje też hotel w Grudziądzu. A w Borczu największą restaurację w Pomorskiem.

- To będzie prawdziwy unikat - zapowiada. I dodaje: - No i mam jeszcze wódkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki