Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof „Jary” Jaryczewski: Mam pomysł na formułę dla świata [ROZMOWA]

rozm. Dariusz Szreter
Jaryczewski: - Moje najlepsze piosenki powstały w przerwach między mocno rozrywkowym życiem. Jak umysł jest zamulony, to nie ma miejsca na nic fajnego
Jaryczewski: - Moje najlepsze piosenki powstały w przerwach między mocno rozrywkowym życiem. Jak umysł jest zamulony, to nie ma miejsca na nic fajnego Przemyslaw Swiderski
Krzysztof Jaryczewski przeprowadził się do Gdańska, nagrał nową płytę, pisze książkę, opowiada młodzieży, jak używki niszczą życie i walczy o prawo do korzystania z nazwy Oddział Zamknięty.

Twoją karierę w połowie lat 80. przerwał paraliż strun głosowych. Od kilkunastu lat nagrywasz jednak płyty i sporadycznie występujesz. Teraz szykujesz się do pierwszej od 30 lat trasy koncertowej. Czyli z Twoim głosem już wszystko dobrze?
Jak na moje lata i moje przeżycia, to myślę, że nie jest źle (śmiech). Na nowej płycie śpiewam parę starych kawałków, wspomaga mnie Zbyszek Bieniak, bo ten głos nie jest taki, jak kiedyś. Nie ma co ściemniać, ani tego ukrywać. To zresztą nie tylko kwestia mojej choroby. Nawet jak ktoś ma zdrowe gardło, to głos mu się z wiekiem zmienia, bo wszystko się zmienia. Poza tym ja nigdy nie miałem ciśnienia, żeby śpiewać. Właściwie to chciałem tylko grać na gitarze. Szukaliśmy nawet wokalisty do Oddziału, ale nie udało się znaleźć nikogo odpowiedniego i tylko dlatego zacząłem śpiewać. Utrata głosu paradoksalnie pozwoliła mi powrócić do instrumentu. Później, w innych projektach, parę razy próbowałem z wokalistami i proszę mi wierzyć, nie mogłem znaleźć kogoś, kto oddałby w tekście, w emocjach, to, co ja chciałbym wyrazić w tych piosenkach. Dlatego lepiej chyba, żebym ja to zaśpiewał, nawet z moimi ograniczeniami.

Rock akurat jest takim gatunkiem, w którym feeling jest ważniejszy od bel canto. Nawet Keith Richards może śpiewać (śmiech).
Dokładne. Ważne jest, żeby był przekaz, emocje i to, co w rocku jest najważniejsze, czyli autentyczność i energia, którą emanuje twórca i która pozwala na sprzężenie zwrotne z odbiorcą. A cała reszta jest kwestią gustu. Co nie znaczy, że mi nie przeszkadza czasem to, że nie mam już takich możliwości, jak kiedyś. Chciałbym inaczej, ale się nie da. To kwestia akceptacji ograniczeń. Jak we wszystkim. Każdy ma jakieś ograniczenia i trzeba się z tym pogodzić.

A łatwo się pogodzić z tym, że rock nie jest już tym, czym był w czasach, kiedy zaczynałeś? Wasi fani potrafili zablokować ruch samochodowy na Marszałkowskiej w Warszawie, kiedy podpisywaliście nową płytę w EMPiK-u. Dziś to nie do pomyślenia, chyba że chodziłoby o jakiś boysband...
Byłem nie tak dawno na koncercie AC/DC na Stadionie Narodowym i było tam całkiem sporo ludzi, więc z tą masowością nie jest tak źle (śmiech). Faktem jest, że zarówno komercjalizacja, jak i dostępność muzyki, właściwie każdej muzyki, w internecie sprawia, że spotkanie z zespołem to już nie jest takie wydarzenie, jak było kiedyś. To spłyciło legendy. Poza tym współczesny słuchacz otoczony jest takim mnóstwem informacji, że siłą rzeczy przekaz, jaki niesie rock, jest słabszy. Ale nie ma co biadolić, takie są czasy i trzeba się umieć w nich znaleźć.

A we wczesnych latach 80. wierzyłeś, ze siłą swojej muzyki możesz zmienić świat?
Aż takich ambicji nie miałem, ale wierzyłem, że znajdę porozumienie z odbiorcą, wspólną płaszczyznę, żeby zrobić coś fajnego. Nie tkwić tylko na poziomie tamtej rzeczywistości, która była jeszcze bardziej schizofreniczna, niż ta obecna. Z powodu mojej nieśmiałości, introwertycznego raczej nastawienia, miałem trudności w komunikowaniu, w przekazywaniu tego, co chcę powiedzieć. Sztuka w ogóle, a piosenka w szczególności, to była dla mnie świetna metoda. Mogłem się ukryć za mitycznym „podmiotem lirycznym”, a jednocześnie wyrazić siebie - mój bunt, niezgodę, ale też i podziw. To była świetna szansa na podzielenie się tym z szerszym audytorium. Tak to działało wtedy, i tak też działa do dzisiaj.

Mówisz o buncie, ale w tamtych czasach, krótko po stanie wojennym, Oddział Zamknięty unikał raczej politycznego zaangażowania. Choć z drugiej strony słyszałem, że jeździł z wami cenzor.
Tak, gość w szarym prochowcu. Dwa razy był w z nami w trasie. W końcu technika go upiła i skruszony wyrzucił notes, w którym spisywał swoje uwagi i wrócił do Warszawy.

A miał co notować?
Faktycznie nigdy się nie angażowałem, ale parę razy zdarzyło mi się powiedzieć rzeczy kontrowersyjne. Na przykład w Stalowej Woli graliśmy w dużej sportowej hali, przed którą na postumencie stał czołg, taki Rudy, T-34. Wcześniej chyba przez tydzień bezskutecznie polowałem tam na południu Polski na żyletki, żeby się ogolić. No i wyszedłem wkurzony, przeprosiłem, że jestem nieogolony i nawoływałem ludzi, żeby przetopili ten czołg na żyletki. „Żyjecie w Stalowej nie-Woli!” - wołałem.

A co teraz Cię wkurza?
To nawet nie chodzi o to, że wkurza, ale widzę (nie tylko zresztą ja to widzę), że formuła, wedle której funkcjonował do tej pory świat, się wyczerpuje. Mam na myśli ten cały system bankowo-finansowo-polityczny, który rządzi światem. Rządzi pieniądz. Oczywiście kiedyś też rządził, ale były zachowane pozory jakiejś ideologii. I ta formuła ludzkości na naszych oczach się wyczerpuje. Nie wiem, co może być w tym miejscu. Mam różne pomysły, ale nie chce się zajmować polityką i wchodzić w takie rzeczy.

To co będzie z tymi Twoimi pomysłami?
Piszę książkę i tam będzie o tej nowej formule dla ludzkości.

Powieść o przyszłości?
Tak. Zawsze lubiłem science fiction. Lema przeczytałem od deski do deski.

Kiedy dowiemy się, jaką formułę dla ludzkości proponuje Krzysztof Jaryczewski?
Nie wiem, to będzie pierwsza moja książka. Rok, dwa mi to pewnie zajmie. Kiedyś zacząłem pisać, ale to było kilkanaście lat temu, w czasach nietrzeźwości. Ze 40, 50 kartek napisałem, jeszcze na maszynie, ale jak przeczytałem na trzeźwo, to za cholerę nie mogłem dojść, o co tam chodziło. Musiałem więc znowu wprowadzić się w stan, żeby dotrzeć do istoty. I stwierdziłem, że tak nie mogę jej pisać.

Od tematu trzeźwości i nietrzeźwości chyba nie uciekniemy, choć nie chciałbym drążyć wszystkich Twoich dramatycznych przeżyć z tym związanych. Zapytam natomiast o największe hity Oddziału Zamkniętego. Pisałeś je po pijaku czy na trzeźwo?
To wszystko powstawało w przerwach między mocno rozrywkowym życiem, kiedy w mojej duszy, w moim umyśle pojawiało się na to miejsce. Teraz zresztą to już rozumiem: jak umysł jest zamulony, zaśmiecony, zdeformowany, to nie ma miejsca na nic fajnego. Wszystko się międli. Kiedyś dotarłem do nagrań, które robiłem w takim stanie na podręcznym czterośladowym magnetofonie kasetowym. Kiedy nagrywałem, wydawało mi się to genialne. A jak odsłuchiwałem - to było straszne. Stwierdziłem już wtedy, że nie biorę się za pisanie „pod wpływem”, bo wtedy i tak nic z tego nie będzie.

Od kilkunastu lat nie pijesz ani nie używasz narkotyków. Co więcej, jesteś zaangażowany w działalność edukacyjno-profilaktyczną dla młodzieży.
Teraz, kiedy wróciłem do intensywniejszego grania, mam na to niewiele czasu, ale jeszcze się zdarza. Ładnych parę lat temu opracowałem taki program: „Twoje życie, twój wybór”. Jego przekaz skierowany do młodzieży jest taki: wszystko wam wolno, bo nie ma szans, żeby wam czegoś skutecznie zabronić, ale to jest wasze życie i to, czy będziecie wchodzić w te rzeczy, czy nie - zależy od was. A ja pokazuję, jakie to może mieć konsekwencje, jeżeli ktoś bezkrytycznie wchodzi w alkohol czy narkotyki. Z tym że moja z nimi rozmowa koncentruje się nie na substancjach chemicznych, ale na miłości, wolności, wolnym wyborze i tym, jak te wartości mogą ulec deformacji. Przeplatam to z piosenkami, zapraszam na scenę, dyskutujemy.

Na ile ta młodzież, z którą się dziś spotykasz, jest inna od Twoich fanów z lat 80.?
Jest inna, bo czasy są inne. Ten intensywny przepływ informacji, o którym mówiliśmy, kształtuje też w jakimś sensie ich osobowość. Natomiast w samym „jądrze”, czyli na tym głębokim poziomie, to jest to samo. W wieku lat kilkunastu szuka się tożsamości, co wiąże się z idealizmem, buntem, polaryzacją poglądów, widzeniem świata w kategoriach czarno-białych, przekraczaniem granic, próbowaniem różnych rzeczy. To się nie zmieni.

Myślisz, że Twoje życie mogłoby ułożyć się inaczej, gdyby ktoś taki jak Ty teraz dotarł do Ciebie w odpowiednim momencie?
To jest oczywiście „gdybologia”, ale gdyby ktoś mi wtedy w paru prostych zdaniach powiedział, jak to wygląda, na czym to polega, to myślę, że byłaby szansa, żebym się wówczas zastanowił nad sobą i postępował inaczej.

Z drugiej strony współczesna nauka sugeruje, że skłonność do uzależnień to raczej sprawa genów niż wychowania.
Słyszałem takie teorie, że wyodrębniono pewien gen, który odpowiada za uzależnienia i próbuje się go modyfikować. Natomiast myślę, że nie dotyczy to uzależnienia psychicznego. Tu raczej w grę wchodzi coś, co Wiktor Osiatyński, który był dla mnie mentorem w tych kwestiach, nazwał skażeniem pierwotnym.

Wróćmy do współczesności. Niedawno przeprowadziłeś się do Gdańska. Skąd taka decyzja?
Odkąd pamiętam zawsze dobrze się czułem w Trójmieście. I nie chodzi tu o samo miejsce, architekturę i tak dalej, ale głównie o ludzi. Mam tu sporo znajomych. Zawsze podobały mi się gdańszczanki (śmiech). Siedzimy tuż obok miejsca, gdzie mieścił się klub Rudy Kot, w którym funkcjonował jeden z najbardziej prężnych fanklubów Oddziału Zamkniętego. Kiedy więc moja córka wybrała liceum w Trójmieście, postanowiłem, że tu zamieszkam. Tym bardziej że zacząłem tu nagrywać swoją kolejną płytę.

Czy w polskim show-biznesie da się funkcjonować, mieszkając poza Warszawą? Tomek Lipiński dwukrotnie próbował się zakorzenić w Sopocie, ale ostatecznie wrócił do stolicy.
Czasy się zmieniają, żyjemy w dobie internetu. Nie wiem, co konkretnie zadecydowało w przypadku Tomka. Ja przez ostatnie 10 lat mieszkałem przy granicy polsko-niemieckiej koło Gubina. Wiadomo oczywiście, że nie byłem w stanie przyjechać na każde wezwanie do „Śniadania mistrzów” czy innych programów telewizyjnych. To zresztą może i lepiej (śmiech). A żeby coś załatwić, wsiadałem w pociąg do Frankfurtu, tam przesiadałem się na ekspres eurocity z Berlina i po czterech godzinach byłem w Warszawie, załatwiałem, co miałem do załatwienia i wracałem na swoją wiochę. Chodziło mi nawet po głowie, żeby się przeprowadzić do Toskanii albo Prowansji, a tu przyjeżdżać tylko na lato, jak jest sezon na granie. To wszystko jest kwestią odpowiedniej organizacji. Ale na razie wybrałem Trójmiasto i może tutaj doczekam godziwej emerytury (śmiech).

Wiesz, ile to będzie? Niedawno któryś z portali napisał, że Maryla Rodowicz dostaje tysiąc złotych. Sama zainteresowana prostowała, że to nieprawda, bo dostaje trochę więcej.
W kwestii emerytury na państwo nie liczę. Nie chcę wchodzić w tematy polityczne, ale powiem, że dwa lata temu pytałem w Ministerstwie Kultury, jak wygląda sprawa z emeryturami. Okazało się, że w całym resorcie nie ma nikogo, kto by się tym zajmował. To znaczy, jest jedna pani, która robi to na jedną trzecią etatu, ale akurat jej nie było - pojechała na szkolenie. Uważam, że to jest skandal. Już nie chodzi o to, czy coś mi się należy, czy nie, bo wiem przecież, że to zależy od płacenia składek, ale sam fakt, że w ministerstwie, gdzie na ścianach wiszą Kossaki, a pan Zdrojewski podjeżdżał limuzyną z całą świtą, nie ma nikogo, kto się tym zajmuje... To po co jest to ministerstwo?

W USA radzą sobie bez ministerstwa kultury.
Może tak byłoby lepiej?

Wróćmy do milszych tematów, do muzyki. Mówisz, że nowa płyta powstała w Gdańsku.
Tak, w studiu Custom34 Piotra Łukaszewskiego i Sławomira Mroczka na Osowej. To piękne studio, z duszą, atmosferą przypominające studio w Szczecinie, gdzie powstały dwie pierwsze płyty Oddziału Zamkniętego. Tym bardziej że nagrywaliśmy na taśmę Studera, a miksowaliśmy na analogowym stole... Takie bardzo klasyczne nagrywanie. Ścisłe nawiązanie do pierwszej płyty Oddziału. Zresztą w części akustycznej większość utworów pochodzi właśnie z niej. A część elektryczna to już materiał premierowy.

Zapowiadający płytę singiel „Złote Wrota” rzeczywiście brzmi jak Twoje stare kawałki.
Specjalnie nawet na głos nałożyłem taki pogłos, żeby to powstała „wintydżowa” przestrzeń. I „Złote Wrota”... (śmiech)

Po rozstaniu z Oddziałem nagrywałeś pod szyldami Jary Band i Jaryczewski Band. Teraz masz nowy zespół - Jary OZ.
Nowy, stary... Nazwa nawiązuje do Oddziału Zamkniętego, bo i skład jest bliższy. Na gitarze - Krzyś Zawadka, z którym wtedy graliśmy co najmniej dwa lata, jest i drugi „oddziałowiec” - Zbyszek Bieniek, który śpiewał po mnie i po Robercie Janowskim. Klimat pierwszego Oddziału jest na tej płycie mocno wyczuwalny. Niektórzy nawet mówią, że nasz perkusista, Michał Kłopocki, zarówno stylem gry, jak i wyglądem kojarzy im się z Jarkiem Szlagowskim, pierwszym perkusistą Oddziału.

Nie będzie z tego awantury? Bo przecież Oddział Zamknięty nadal istnieje, kierowany przez Wojciecha Łuczaj-Pogorzelskiego.
Z Wojtkiem i tak jest „awantura”. W sądzie toczy się sprawa o znak towarowy. Uważam, że marka Oddział Zamknięty została ukształtowana i nabrała swojej wartości za czasów, gdy ja występowałem z zespołem i kiedy powstały dwie pierwsze płyty, szczególnie pierwsza. Później to już wszystko szło siłą rozpędu. Dlatego nie widzę powodu, żeby korzystał z tego tylko jeden człowiek. Próbowałem porozumieć się z Wojtkiem przez ostatnie 15 lat, odkąd przetrzeźwiałem, ale niestety dwa lata temu stwierdziłem, że się nie da. Do tanga trzeba dwojga...

Ale przecież nagrywaliście razem już po Twoim odejściu z Oddziału.
Tak, utrzymywaliśmy w miarę dobre relacje, ale jak rozmowa schodziła na sprawy drażliwe, temat się kończył. Kocham go jak brata i życzę mu jak najlepiej, ale postanowiłem też zadbać o swoje interesy. W paru innych zespołach jest podobna sytuacja.

Czy ten zespół zostanie przy Tobie na dłużej?

Nie wiem. Życie mnie nauczyło nie robić wielkich planów. Chciałbym zachować ten zespół, no i bardzo chciałbym nagrać coś z Wojtkiem. Brakuje mi tej jego gitary, tych smaczków, jego słynnych „pajączków”, ale najpierw musi być uregulowana sprawa praw do nazwy. Może następna płyta będzie już z nim? Mam pełno gotowych utworów i cały czas powstają nowe. Odkąd odstawiłem używki, jestem bardzo płodny jako twórca i nie tylko (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki