Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Królewskie marzenia o flocie

Kmdr Eugeniusz Koczorowski
rys. Eugeniusz Koczorowski
Zachodzące w Europie na przełomie XVI i XVII w. zmiany ekonomiczne i polityczne nie ominęły Rzeczypospolitej. I tutaj pojawiła się potrzeba stworzenia stałej, regularnej floty.

Zrealizowanie pomysłu budowy własnych sił morskich nie było łatwe. Pojawiły się trudności zarówno ze strony Szwecji, z którą w roku 1600 Polska znalazła się w stanie wojny o Inflanty, jak i gdańszczan, egoistycznie dbających o własne interesy handlowe. Co gorsza, nieprzychylnym okiem patrzyła też szlachta i magnateria tradycyjnie nieufne wobec poczynań monarchy. Nie rozumiano spraw dotyczących polityki morskiej, ale też znaczenia floty dla obrony północnych rubieży Rzeczypospolitej, pokładając nadzieję wyłącznie w wojskach lądowych. Flotę, którą dysponowały przecież państwa ościenne, traktowano jako rodzaj oręża spoczywający w gestii monarchy.

Co bardziej światli przedstawiciele warstw rządzących, wraz z owdowiałą żoną Batorego, Anną Jagiellonką, dostrzegali możliwość zorganizowania marynarki w przymierzu ze Szwecją, zwłaszcza że w 1587 r. królem Polski został Zygmunt III Waza. Młody król nie kwapił się jednak do zorganizowania floty, mimo że obligowały go do tego pacta conventa, które osobiście sygnował. Dopiero śmierć króla Szwecji Jana III Wazy i rozpoczęcie walki o schedę po nim z konkurentem w osobie księcia Sudermańskiego, późniejszym królem Karolem IX oraz z jego synem Gustawem II Adolfem obudziło w Zygmuncie potrzebę utworzenia floty; miała ona pomóc w walce o tron szwedzki.

Ów dynastyczny zatarg doprowadził do wieloletnich działań wojennych pomiędzy Polską i Szwecją (Zygmunt III nie przestał się tytułować królem Polski i Szwecji, podejmując niefortunne wyprawy po koronę szwedzką). Czynnikiem przemawiającym za utworzeniem przez Rzeczpospolitą sił morskich była również agresywna polityka nowych władców Szwecji. Realizowali oni doktrynę, w myśl której: "Bałtyk należy traktować jako jezioro szwedzkie". Tym samym Szwedzi dążyli do opanowania wszystkich ujść rzek do Bałtyku i znajdujących się przy nich portów. Dotyczyło to, rzecz jasna, również ujścia Wisły wraz z pobliskim Gdańskiem.

Niechęć gdańszczan

Istotne znaczenie dla budowy królewskiej floty miało stanowisko Rady Miejskiej Gdańska. Obawiając się represji ze strony Szwedów, gdańszczanie starali się trzymać na uboczu konfliktu przynajmniej tak długo, jak długo agresja szwedzka nie zaczęła zagrażać bezpośrednio Gdańskowi i jego kupieckim interesom. Gdańsk mógł umożliwić na swych stoczniach budowę okrętów, wyposażyć je, a co najważniejsze, mógł dostarczyć fachowców od żeglugi: kapitanów i szyprów.

Szlachta, bowiem nie garnęła się do służby na morzu, uważając ją za zajęcie zdecydowanie mieszczańskie. Tymczasem Rada Miasta Gdańska odmówiła - pod presją Gustawa II Adolfa - królowi Polski prawa budowy i tworzenia okrętów królewskich w porcie, a nawet ich wyposażania. Członkowie rady tłumaczyli odmowę stanowiskiem trzech ordynków (rady, ławy i trzeciego ordynku), co było nieprawdą. O ile reprezentujące patrycjat dwa pierwsze ordynki były przeciwne planom królewskim w obawie o swoje kupieckie interesy, o tyle trzeci ordynek złożony m.in. z przedstawicieli rzemieślników i stoczniowców, optował za udziałem w budowie i wyposażeniu okrętów. Dopiero gdy Szwedzi zaczęli przygotowywać się do ataku na Gdańsk, rada i ława zmieniły stanowisko, opowiadając się po stronie króla Polski i wspierając budowę okrętów.

W obliczu zagrożenia zmienił się również stosunek szlachty i magnaterii do planu sformowania floty królewskiej. Przykładem może być kanclerz Jan Zamoyski, który z przeciwnika floty stał się jej gorącym propagatorem po kampanii inflanckiej z 1601-1602 r. Podobna zmiana stanowiska nastąpiła u naczelnego wodza w tejże kampanii Krzysztofa Radziwiłła. Posiadanie floty, nawet tylko jako siły posiłkowej w działaniach lądowych (na wybrzeżach), miało istotne znaczenie dla powodzenia całej operacji. Zrozumiano wreszcie, że - niezależnie od motywacji, jaką kierował się monarcha - bez silnej floty interesy Polski na morzu oraz jej obronność ciągle będą zagrożone.

Zdawać by się mogło, że król Zygmunt znalazł wreszcie sojusznika w realizacji planów budowy floty, ale nic podobnego! Polski szlachcic, nawet jeśli zmienił zdanie w kwestii posiadania floty wojennej, nie czuł się zobowiązany do finansowania jej budowy. Jak tylko mógł, unikał uchwalenia nowych podatków na wojsko, a zwłaszcza na marynarkę, upatrując, że jej finansowanie jest powinnością króla. Również magnateria stanęła w opozycji, gdy chodziło o uchwalenie nowych podatków, obawiając się zwiększenia roli wojsk królewskich; obecność floty królewskiej mogłaby zagrozić jej pozycji. Z drugiej strony wojna z Turcją i Tatarami i tak już pochłania olbrzymie kwoty.

Niekiedy cudzoziemcy odwiedzający Polskę, w tym również Gdańsk, dziwili się, że państwo, dysponując takimi zasobami budulca okrętowego, przedniej masztowiny, eksportuje go do obcych krajów, sama zaś nie buduje własnych okrętów, zważywszy że warunki ku temu istniały! Gdańsk posiadał stocznie na nabrzeżach Lastadii, zaś remonty statków przeprowadzał na Brabanku niedaleko ujścia Motławy. Oprócz tego istniała w Gdańsku rzesza rzemieślników: cieśli okrętowych, kowali, kotwiczników, powroźników, tkaczy płótna żaglowego, żaglowników zrzeszonych w cechach, którym przemysł okrętowy mógł dać pełne zatrudnienie. Takich warunków nie stwarzały portowe miasta - Elbląg i Puck.

Ciekawostką jest, że mimo obowiązujących zakazów Rady Miejskiej niekiedy potajemnie zakupywano w Gdańsku działa oraz wyposażenie okrętowe. Dopiero w 1623 r. nastąpiły wyraźne przemiany umożliwiające budowę jednostek i ich wyposażanie.

Komisja Okrętów Królewskich

W zamierzeniach Zygmunta III Wazy, Gdańsk miał pełnić ważną rolę administracyjną. Właśnie to miasto wyznaczono jako siedzibę utworzonej w 1626 r. Komisji Okrętów Królewskich, o czym monarcha nie omieszkał powiadomić, poprzez swojego sekretarza, Radę Miejską Gdańska. Od tej pory stosunki Gdańska z królem miały ulec zacieśnieniu, tym bardziej że w skład komisji weszli gdańszczanie. Ich obecność była o tyle ważna, że ułatwiała załatwienie wielu spraw z Radą Miejską. Szczególne znaczenie miał udział trzeciego ordynku. Pozwalało to bowiem nawiązać bezpośredni kontakt z rzemieślnikami, kowalami, żaglownikami i przedstawicielami innych zawodów niezbędnych w okrętownictwie; wszyscy byli zainteresowani budową i wyposażaniem królewskich galeonów.

Znamienny jest fakt, że wśród wybranych komisarzy nie znalazł się ani jeden wojskowy. Czyż można więc nazywać Komisję Okrętów Królewskich admiralicją? Zapewne nie, chociaż komisja wypełniała szereg zadań przynależnych właśnie admiralicji, jak choćby ustalanie planów walki, formowania szyków okrętów do walki itp. Jednak główne działania komisji obejmowały nadzór nad budową okrętów i ich zaopatrzenie oraz sprawy administracyjne.

Na przewodniczącego komisji król powołał Gabriela Possego, syna szwedzkiego senatora, który przybył do Polski wraz z Zygmuntem Wazą; ze znawstwem nadzorował on budowę okrętów. Ponadto w skład komisji weszli: przybyły z Prus Książęcych i pozostający na służbie królewskiej od roku 1617 dworzanin Wolfgang Oelsnitz oraz gdańszczanie w osobach sekretarza królewskiego Wojciecha Giesego, rajcy Hermana von der Becke, ławnika Henryka Kemerera, przedstawiciele trzeciego ordynku - Krystian Stroband i Daniel Riediger oraz wcześniejsi komisarze królewscy Jan Wendt i Piotr Nielsen. Na wyborze takiego właśnie składu komisji w pierwszym okresie jej działania zaważyła konieczność podejmowania spraw natury finansowej i administracyjnej; bez pieniędzy trudno było się pokusić o wystawianie stałej regularnej floty.

Zgodnie z zaleceniami królewskimi większość spraw i związanych z nimi decyzji komisja podejmowała kolegialnie. Rodzaj funkcji, jakie mieli pełnić poszczególni komisarze, określała specjalna instrukcja. Do zadań komisji należało także werbowanie najlepszych kapitanów, szyprów i poruczników. Tym z kolei przypadł obowiązek werbowania do floty wprawnych marynarzy (niekiedy zbiegłych flisaków) oraz żołnierzy piechoty morskiej. Z tym ostatnim werbunkiem bywało różnie, gdyż częściej wyznaczano żołnierzy na okręty z poszczególnych pododdziałów wojskowych. Komisja podlegała bezpośrednio królowi i w jego imieniu sprawowała swoje funkcje, zresztą dość liczne.

Kolejny szczebel podległości dotyczył: admirałów, wiceadmirałów (to tylko tytuły nadane na czas akcji bojowych), nadkapitanów, kapitanów okrętów, szyprów, kapitanów i poruczników piechoty morskiej. Ostatni szczebel tej drabiny podległości to oczywiście podoficerowie, szeregowi marynarze i żołnierze piechoty morskiej.
O tym, jak wyglądała budowa okrętów, będzie już w następnej opowieści...

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki