Na "słupa" najlepiej nadawali się bezrobotni, zwłaszcza ci, którzy raczej cienko przędli. Łatwo było zwerbować też towarzystwo spod budki z piwem. - Nic dziwnego, oni za kilkaset złotych podpiszą wszystko, w końcu i tak żyją od butelki do butelki - mówi funkcjonariusz znający sprawę.
Kilka dni temu przed gdańskim sądem zakończył się proces pracowników jednej z największych polskich firm świadczących usługi telekomunikacyjne. Prokuratorzy zarzucali oskarżonym m.in. "doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem".
- Mówiąc wprost, te osoby przekazywały tzw. słupom kilkaset złotych w zamian za podpisanie lukratywnej umowy, która gwarantowała np. tablet czy telefon - tłumaczy jeden z prokuratorów. - Elektronika później trafiała do oskarżonych, a następnie na rynek wtórny - dodaje.
W ten sposób w przeciągu paru miesięcy działania szajka oskarżonych w procesie oszustów zarobiła gigantyczne pieniądze. - Myślę, że można powiedzieć, że sprzedawcy potrafili w ten sposób dorobić do pensji kilka, kilkanaście tysięcy miesięcznie. Ogólnie dwójka najaktywniejszych mogła zarobić nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych. Pewnie nie wszystkie umowy udało się też wykryć - tłumaczy śledczy.
Sposób na "słupa"
Końcówka stycznia 2011 roku. Na pomysł, jak podnieść sprzedaż salonu i przy okazji podreperować budżet pierwszy wpada Krzysztof S. Później dołączą do niego Wojciech H. i Adam R., ten ostatni - jak tłumaczył już po zatrzymaniu - w proceder włączył się, "bo odczuwał presję współpracowników". Zresztą "presją", w najróżniejszym wydaniu, już po zatrzymaniu, będą usprawiedliwiać się wszyscy postawieni przed wymiarem sprawiedliwości.
Do salonu podczas zmiany Krzysztofa S. przychodzi 23-letni wówczas D. Jak później ustalą prokuratorzy, to "obywatel polski, o wykształceniu podstawowym, bez zawodu, niepracujący, utrzymujący się z prac dorywczych i osiągający miesięczne dochody w wysokości około 1 tys. zł". Nic dziwnego, że klient S. raczej nie wygląda jak jeden z tych, którzy wybierają umowy z najwyższej półki. Mimo to, D., nieco niepewnie, choć przy aprobacie S., podpisuje papiery na najdroższy aparat i wychodzi z salonu.
W czasie kilku miesięcy działania szajki D. w firmowych salonach operatora będzie pojawiał się jeszcze kilka razy, legitymując się za każdym razem fałszywym zaświadczeniem o zarobkach i zatrudnieniu (dokumentami niezbędnymi do otrzymania umowy), za każdym razem podpisując lukratywne umowy na telefony komórkowe czy tablety.
Jest on - co później wyszło na jaw - jednym z kilkunastu słupów zwerbowanych przez nieuczciwych pracowników salonu. - Za podpisanie umowy telekomunikacyjnej, która gwarantowała sprzęt z najwyższej półki, "słupy" dostawały kilkaset złotych, oczywiście telefony czy tablety nigdy nie trafiały w ich ręce - wyjaśnia prokurator Maciej Chełstowski z Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Oliwa. - Sprawcy sprzęt sprzedawali później np. na aukcjach internetowych - dodaje śledczy.
Według prokuratorów, wynajęty "słup" krążył między nieuczciwymi pracownikami salonów, podpisując kilka umów. Jednak biznes - choć przynosił zyski - służył też fikcyjnemu windowaniu obrotów salonu.
- Placówki konkurują ze sobą pod względem sprzedaży, im więcej sprzedanych umów, tym wyższa pozycja w wewnętrznych rankingach - tłumaczy Ewa, była pracownica punktu oferującego usługi telekomunikacyjne. Posadę konsultantki porzuciła, bo - jak twierdzi - przełożeni "wymagali niewiarygodnej liczby załatwionych klientów". - Poszczególni pracownicy są rozliczani ze sprzedaży, najmniej efektywni po prostu tracą pracę - dodaje dziewczyna.
Od presji do przestępstwa
Sprzedawcy w ręce wymiaru sprawiedliwości wpadają w sierpniu 2011 roku.
- S. na początku nie przyznawał się do zarzutów, kluczył w wyjaśnieniach, ale kiedy dowiedział się, w jaki sposób sytuację opisywali pozostali zatrzymani, przyznał się do zarzucanych mu czynów - tłumaczy jeden z prokuratorów.
Sprawcy swoje zachowanie motywowali wywieraniem presji przez pracodawcę, aby zwiększać sprzedaż. O całym procederze mieli wiedzieć pozostali pracownicy, a nawet przełożeni zatrzymanych. Wtedy jednak ważniejsza była pozycja salonu wśród konkurencji.
- Działania oskarżonych na jaw wyszły dopiero po zmianie przełożonego - zdradza prokurator Chełstowski. - Być może nowy kierownik obawiał się, że zostanie posądzony o współudział i dlatego zdecydował się podjąć odpowiednie kroki.
Choć na wokandzie widać co najmniej kilkanaście nazwisk, już podczas ogłoszenia wyroku sądowa sala świeci pustkami.
- Oskarżeni przyznali się do zarzucanych im czynów, prokuratura przystała na zaproponowaną formę kary - tłumaczy śledczy z Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Oliwa.
Sąd bierze pod uwagę młody wiek i dotychczasową niekaralność naciągaczy. Wymierza łagodne kary pozbawienia wolności w zawieszeniu i grzywnę. Wyrok dotyczy dziesięciu oskarżonych, którzy przyznali się do winy. Pozostali będą odpowiadać w odrębnym procesie.
- Przekręty, którymi zajmował się sąd, to niestety żadna nowość i pewnie powszechna praktyka w dużej części podobnych salonów - kwituje Ewa i dodaje: - W branżowych kuluarach mówi się przecież, że firmy z branży telekomunikacyjnej wliczają w koszty "nietrafione" umowy. A to już można różnie interpretować.
Imiona i inicjały opisanych w artykule osób zostały zmienione
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?