Kibice najlepiej znają Pawła, urodzonego w 1995 roku, czyli dokładnie wtedy gdy w Sopocie powstało Sopockie Towarzystwo Koszykówki Trefl. Przez te 20 lat Paweł dorastał wraz z klubem, oglądał jego mecze, był świadkiem wielkich sukcesów, a w końcu sam trafił do pierwszej drużyny. Debiutanckie 50 sekund zaliczył w sezonie 2012/2013 i od tego czasu jego rola w zespole stale rośnie. W obecnych rozgrywkach w każdym z czterech meczów wchodził z ławki i pokazywał, że drzemie w nim spory potencjał.
- W Treflu powstał bardzo ciekawy projekt. Klub chce stawiać na młodych zawodników, trener Martić ma umowę na trzy lata i jego głównym celem jest praca z młodzieżą w taki sposób, by za parę lat stanowiła o sile Trefla Sopot - mówi Paweł.
Dzisiaj to on jest najbardziej rozpoznawalną twarzą klanu Dzierżaków, ale szlaki przecierał o dwa lata starszy Michał. - Zacząłem przygodę z koszykówką gdzieś w trzeciej klasie podstawówki - opowiada najstarszy z braci. - Wraz kolegą stwierdziliśmy, że chcemy uprawiać jakiś sport. On interesował się wtedy NBA i poszliśmy w stronę koszykówki, zwłaszcza że mnie zachęcała mama, która kiedyś trenowała. Przez pół roku mieliśmy zajęcia w Sopocie, potem trafiliśmy do gdańskiego Korsarza. Zaczęły się obozy, treningi, mecze i złapałem bakcyla. W końcu, po gimnazjum, udało mi się trafić do Szkoły Mistrzostwa Sportowego Trefla.
Niestety, Michał doznał wielu kontuzji. - Urazy przytrafiały się jeden za drugim, był taki okres, że średnio raz w miesiącu skręcałem kostkę. Po skończeniu szkoły trzeba było podjąć decyzję, co dalej, i postanowiłem, że zajmę się innymi sprawami, pójdę do pracy. Dziś jestem trenerem oraz studiuję informatykę i ekonometrię na Uniwersytecie Gdańskim - mówi Michał.
Nie przekreśla jednak ostatecznie kariery koszykarskiej. - Jeżeli ktoś mnie kiedyś zauważy i będzie możliwość, żeby wrócić do grania, to na pewno chciałbym spróbować.
Podobną drogę, poprzez Korsarza i SMS, przeszedł Paweł, który podkreśla, że starszy brat pomógł mu w rozwinięciu umiejętności. - Był takim bodźcem motywującym do ciężkiej pracy. Często graliśmy „jeden na jeden” i chciałem z nim za wszelką cenę wygrać, dlatego mocno pracowałem i z czasem w tych naszych pojedynkach radziłem sobie coraz lepiej - opisuje Paweł.
Trzecim z braci jest 14-letni Wojtek, grający już w UKS 7 Trefl Sopot. - Gdy woziłam starszych synów na treningi, to zabierałam z nami Wojtka, który nie miał z kim zostać w domu. Na treningach gdzieś tam w kącie odbijał sobie piłkę i tak to się zaczęło rozwijać - tłumaczy mama, pani Katarzyna.
- Chodziłem z braćmi na boisko, graliśmy w kosza i w ten sposób wciągnąłem się w ten sport - opowiada Wojtek. - Też przewinąłem się przez Korsarza, tam miałem treningi indywidualne, a gdy Paweł przechodził do Trefla, to ja również poszedłem do rocznika młodzieżowego i gram do teraz. Starsi bracia jak najbardziej pomagają, doradzają. Ale najwięcej porad przed każdym meczem dostajemy od mamy.
- O tak, mama jest motywatorem, trenerem, taktykiem, trenerem od przygotowania motorycznego i kucharzem w jednym - śmieje się Paweł.
- Zawsze przed wyjściem rzucam chłopakom jakieś 2-3 zdania, krótko i na temat - przyznaje wywołana do odpowiedzi. - Nawet jak Paweł wyjeżdża z drużyną, to przed wyjściem zawsze coś od siebie mu powiem.
W rodzinie Dzierżaków jest jeszcze jedna perełka, sześcioletni Kacper, który już idzie w ślady braci i garnie się do koszykówki. - Trenerzy i dyrektor szkoły zaproponowali, żeby chodził na treningi. Nie miał wtedy jeszcze 3 lat, a trenował z grupą w wieku 4-5 lat. Ale radził sobie. Nie bardzo rozumiał, co mówią trenerzy, jednak naśladował kolegów. Teraz już troszkę opanował piłkę, nawet potrafi zrobić dwutakt. Myślę, że też kiedyś trafi tutaj do szkoły - mówi pani Katarzyna.
W tej historii nie można pominąć ogromnej roli rodziców. Mama kiedyś trenowała koszykówkę i miała wielki wpływ na to, że synowie zaczęli uprawiać tę dyscyplinę. Oboje rodzice zachęcali chłopców do uprawiania sportu.
- Rola rodziców jest bardzo znacząca. Jeżeli dzieci chcą uprawiać sport, rodzice powinni to umożliwić i znaleźć czas. Często rodzicom nie chce się wozić dzieciaków na treningi. U nas było samozaparcie i wytrwałość, co przyniosło efekty - tłumaczy tata, pan Arkadiusz.
- Ta koszykówka u nas w domu jest obecna non stop i w jakiś sposób ich czterech łączy. Nie podchodzimy do tego jednak na sztywno, my jako rodzice nie nakładamy na nich presji, do niczego nie zmuszamy. To musi być ich własne samozaparcie. I chyba jest - kończy pani Katarzyna.
Follow https://twitter.com/baltyckisportDołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?