Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kontrowersje przesłoniły inne twarze prałata Jankowskiego

Dorota Abramowicz
G. Mehring
W kościele św. Brygidy, przed ołtarzem, obok flagi Solidarności, stanął wczoraj portret zmarłego w ostatni poniedziałek wieloletniego proboszcza parafii, księdza prałata Henryka Jankowskiego.

- Odszedł człowiek z charyzmą, prawdziwy wizjoner - ze wzruszeniem w głosie mówi o śmierci księdza prałata Henryka Jankowskiego jego wieloletni przyjaciel, znany gdański cukiernik Grzegorz Pellowski.

Księdza Jankowskiego wspominają także bliscy i przyjaciele z rodzinnego Starogardu Gdańskiego. Dla Ireny Jankowskiej siostry bliźniaczki ks. Henryka, informacja o śmierci brata była dużym szokiem.
- W najbliższych dniach brat miał przyjechać do Starogardu na spotkanie organizowane przez ks. proboszcza ze św. Brygidy - mówi pani Irena. - W związku z 30 rocznicą powstania Solidarności mieliśmy spotkać się z przyjaciółmi, dziennikarzami. Niestety, nie zdążyliśmy... I jeszcze taka refleksja - zapamiętam brata jako bardzo zatroskanego z powodu tego, co się stało w Polsce. On bardzo przeżywał, że ludzie, którzy wywodzili się z jednego obozu, tak bardzo się podzielili...

72-letni starogardzki radny Stanisław Kubkowski ks. prałata poznał jeszcze w młodości. - Dla ludzi niczego nie żałował, nie chował pieniędzy w portfelu - opowiada pan Stanisław. - Pamiętam, że w PRL wpłacał grzywny za tych, którzy byli w sądach skazywani za działalność opozycyjną. Gdy już nastała wolność, chętnie sponsorował różne wydarzenia, choćby koncerty muzyki poważnej w starogardzkiej farze, a gdy kilka lat temu zbierałem pieniądze na budowę pomnika Jana Pawła II w naszym mieście, też chętnie wsparł finansowo to przedsięwzięcie.

Ksiądz Henryk Jankowski znalazł swoje miejsce w najnowszych dziejach Polski, przede wszystkim jako kapłan Solidarności. Od momentu, kiedy 17 sierpnia 1980 r. odprawił pierwszą "strajkową" mszę, stał się ostoją dla opozycji.
Był postacią nietuzinkową, a przez to kontrowersyjną. Zarzucano mu zamiłowanie do przepychu i mercedesów, organizowanie urodzin dla 600 gości z występami zespołu Mazowsze i antysemickie homilie (co skutkowało zakazem głoszenia kazań) oraz bulwersujące wystroje Grobu Pańskiego. Wytykano sprzedaż wina i wody z jego zdjęciami przez instytut noszący imię księdza.
- Każdy człowiek, który coś robi, może być uznany za kontrowersyjnego. Trudno też znaleźć kogoś, kto w ogóle nie miałby wrogów - mówił w ubiegłym roku w wywiadzie dla "Dziennika Bałtyckiego" ks. Henryk Jankowski.

Wiele osób, znających bliżej ks. prałata twierdzi, że te kontrowersje przesłoniły inne twarze księdza - świetnego organizatora, człowieka, który podniósł z ruin gotycką świątynię pw. św. Brygidy i kapłana wyjątkowo zaangażowanego w działalność charytatywną. I to nie tylko w latach 80., gdy komitet przy parafii pomagał rodzinom prześladowanych.

Grzegorz Pellowski wspomina natychmiastowe ściąganie przez ks. Jankowskiego leków i sztucznej skóry dla ofiar tragicznego pożaru Hali Stoczni w 1994 r. Pomorscy lekarze opowiadają, jak prałat pomagał oddziałom dziecięcym szpitali i Domowi Małego Dziecka im. Korczaka. I o wartych miliony dolarów lekach, przekazanych za pośrednictwem księdza przez Polonię amerykańską. - Gdańsk zawdzięcza mu bardzo wiele - podkreśla ksiądz infułat Stanisław Bogdanowicz, proboszcz bazyliki Mariackiej. - Znałem księdza Henryka jeszcze z czasów wspólnych studiów w gdańskim seminarium. Zawsze był dobrym organizatorem, interesował się zabytkami. Mam wrażenie, że wraz z odejściem księdza prałata Henryka Jankowskiego kończy się pewna epoka. Dla Polski i dla Gdańska.

Ostatnie lata nie były łatwe dla księdza Jankowskiego. Politycy zaczęli omijać parafię św. Brygidy. Cukrzyca, choroba podstępna, czyniła spustoszenia w organizmie. W 2007 roku prałat trafił do szpitala i lekarze amputowali mu dwa palce lewej stopy. Zaczęły pojawiać się kłopoty z pamięcią i koncentracją.
W ubiegłym roku oficjalnie - po sierpniowej zapaści i pobycie w hospicjum - ks. Henryk przeszedł na emeryturę, oddając władzę w parafii ks. Ludwikowi Kowalskiemu. Zachował jednak mieszkanie na piętrze plebanii, wypełnione dyplomami, podziękowaniami, zdjęciami ze sławnymi ludźmi. Świadectwo przeszłości.
- Widziałem go ostatni raz przed Wielkanocą, podczas święcenia posiłków - wspomina mec. Roman Nowosielski, znany gdański prawnik. - Siedział w kościele w ławce, zupełnie sam, patrzył na swój kościół. Nikt do niego nie podchodził. Przywitałem się, przypomniałem. Ksiądz od lat 90. czuł się odtrącony. Wydaje mi się, że politycy, wywodzący się z Solidarności, popełnili wielki błąd, nie znajdując mu miejsca w życiu publicznym. W końcu mieliśmy obok siebie żyjącego bohatera.

Uroczystości pogrzebowe, odprawiane przez abp. Sławoja Leszka Głódzia, rozpoczną się w najbliższą sobotę, o godz. 11.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki