18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Konjo opowiada, jak artyści robią sobie piekło z życia

Ryszarda Wojciechowska
Rozmowa o tym, dlaczego artyści robią sobie piekło z życia, z Pawłem Konjo Konnakiem - artysta estradowym, poetą i konferansjerem.

Dlaczego artysta robi sobie piekło z życia, tak jak to się działo w przypadku Whitney Houston?

Nie sądzę, żeby tylko w naszej branży ludzie potrafili sobie zrobić piekło z życia. Prowadząc imprezy, często spotykam prezesów firm giełdowych czy topowych menedżerów. Oni też są idolami, tyle że w swoim środowisku. Może nie takimi, jak dla nas Whitney, ale także znajdują się na szczycie. I podobnie jak Houston są beneficjentami i ofiarami syndromu, który nazywam twórczym szaleństwem. Syndromu, który pomaga się wdrapać na szczyt. Ale który, na nieszczęście, potrafi ich stamtąd strącić.

Dlaczego tak się dzieje?

Dlatego że to są natury nieokiełznane, pełne kreatywnej energii. A ta energia jest irracjonalna. Nie da się jej w pewnym momencie wyłączyć. To nie kurek z gazem, który można zakręcić. Whitney Houston nie mogła sobie powiedzieć: - OK, sprzedałam 170 milionów płyt i teraz będę normalna. Myślę, że ona nigdy normalna nie była, tak jak Michael Jackson nie był. Większość ludzi w branży rozrywkowej, których znam, ma swoją tajemnicę. Tą tajemnicą jest tak zwany obłęd. Na początku człowiek jest kreatywny, a potem zachowuje się irracjonalnie. I niekoniecznie musi to być związane z narkotykami czy alkoholem. Edyta Górniak, która osiągnęła niemal wszystko w naszej branży, nagle, nie wiadomo z jakiego powodu, obraziła się na swoich fanów i zamilkła.

Może wypaliła się artystycznie?

A ja bym powiedział, że to właśnie przykład twórczego obłędu. Znam wielu świrów, którzy nie biorą, nie chleją. Ale dla których największym dragiem jest ich własny mózg i przez to zachowują się irracjonalnie. Weźmy z kolei mojego przyjaciela Michała Wiśniewskiego. Też osiągnął wszystko, co było do zdobycia na rynku. To nie jest narkoman ani ktoś, kto nadużywa alkoholu. Owszem, czasem wypije, ale nie przebija średniej krajowej. Jednak w pewnym momencie zbuntował się przeciwko własnemu sukcesowi. I to nie narkotyki czy alkohol, tylko jego mózg dyktuje mu takie reguły gry, które są raczej destrukcyjne dla jego kariery.

Danuta Hojarska: Jestem całkowicie wyleczona z polityki

Nie ma go na rynku, bo on być może już nic nie potrafi wymyślić. Rynek go przemielił i wypluł.

Nic podobnego. U nas wystarczy mieć jeden przebój i możesz z nim jeździć w trasę przez całe życie. A Michał tych przebojów ma kilka. Podczas swojej trasy spotykam często zespół Happy End. Jedyny przebój mieli 30 lat temu i dalej go grają.

J ak się masz kochanie..."

No właśnie. Spotykam też niedobitki zespołu 2 plus 1. Mieli kilka hitów w latach 70. Potem przeszedł się po nich anioł śmierci. Lider od dawna nie żyje, Ela Dmoch wiadomo, odleciała i buja się w jakimś własnym kosmosie. I jedyny z zespołu, który reaktywował tę kapelę, doskonale sobie żyje z odgrywania tych dawnych piosenek. Nie wyobrażam sobie producenta samochodu, który dzisiaj sprzedaje swój nawet najlepszy model, ale sprzed 30 lat. A w naszej branży tak można. W innych branżach starych wyrzucają na śmietnik historii.


W artystycznej nie wysyła się ludzi na śmietnik historii?

Nie. Istnieje szacunek dla starej gwardii. Stąd Michał może do końca świata jeździć z pochodniami i "Sępami miłości". Ale nie chce. Rynek na takie trasy jest. Zapewniam, że wbrew temu co mówią, Polska jest bogatym krajem. Dowiedziałem się, że Zakopower żąda 50 tysięcy złotych za koncert i dostaje. Młody Stuhr mógłby otrzymać za występ 30 tysięcy, ale już nie chce występować. To bogaty kraj i dla wielu artystów znalazłyby się pieniądze. Tylko ten twórczy obłęd powoduje, że niektórzy się buntują i zamykają w sobie. Publiczność ani od Whitney, ani od Michaela czy Michała nie oczekuje awangardy. Spójrzmy na Czesława Niemena, który był kochany za "Sen o Warszawie" czy za "Pod Papugami". A kiedy już zaczął świrować z Norwidem, fani tego nie kupili.

Ale obłęd twórczy to jedno, a na jego obrzeżach są narkotyki, alkohol.

Ci ludzie są nadwrażliwcami. To pewne. Gdyby byli ciosani z kamienia, to nic by ich nie ruszało.

Wodzirej powinien być jak dobra wódka

Jest jednak taki stereotyp, że artyści są bardziej podatni na nałogi.

A kogo obchodzi pijany hydraulik czy adwokat? Może tylko rodzinę i policjanta. O pijanym artyście, nawet zapomnianym, każdy chętnie napisze i przeczyta. O pijaństwach Janka Borysewicza rozpisują się media od 20 lat. Ale to nie jest tak, że artyści są szczególnie podatni na niszczące działanie używek. Jak się dobrze rozejrzymy, zobaczymy też wrażliwych hydraulików, księgowych, prezesów firm, lekarzy czy adwokatów, którzy czegoś nadużywają.

Ale wróćmy do nadużywających artystów.

A widzisz, nawet ciebie to interesuje. Bo my pijani, naćpani działamy na wyobraźnię. I nic na to nie poradzę. Kiedy usłyszałem o Whitney Houston, pomyślałem - chociaż nie jestem księgowym - że ona już po sprzedaniu pierwszego miliona płyt mogłaby sobie spokojnie żyć. A sprzedała jeszcze dodatkowo 169 milionów i coś jej nie pozwalało spokojnie żyć. Pewnie wrażliwość. Ale tak samo wrażliwy może być hutnik, górnik czy lekarz. Tylko że ich nie zobaczysz na Pudelku.

Ty też masz problem z alkoholem. Nie ukrywasz tego.

Myślę, że ja ten problem cały czas kontroluję. A może mi się wydaje?

Whitney Houston też się pewnie wydawało, że kontroluje.

Ale już wiemy, że się w ocenie sytuacji pomyliła, podobnie jak Amy Winehouse. Ale ja jeszcze żyję i chciałbym zwrócić na to uwagę. Może prowadzę wesołe życie i dla niektórych ta moja wesołość może być uciążliwa. Ale nie jestem jeszcze na "śmietniku". Gdybyśmy się na nim spotkali, to musiałbym przyznać, że mam problem, który mnie kompletnie degraduje. Myślę, że Whitney na takim "śmietniku" była. Chociaż był to "śmietnik" pod czujnym okiem mediów.

Czemu wtedy nie ma ludzi, którzy mogliby takiej osobie pomóc?

To złudzenia, że można pomóc. Widziałem artystów, którzy się jawnie staczali w obłęd i w tym obłędzie jeszcze dawali rady tym, którzy im chcieli pomóc. Tym artystom wydawało się, że kontrolują sytuację. Ale po szyję zanurzeni w kloace, pouczali cały świat, jak ma żyć. W takich przypadkach jak śmierć gwiazdy słyszę - a gdzie był menedżer, gdzie rodzina, przyjaciele? Nie ma bata. Widziałem wielu rozsądnych menedżerów, którzy nie panowali nad swoją gwiazdą. To profesjonaliści od płacenia i liczenia, a nie od ratowania.

Takie odejścia jak w przypadku Whitney Houston czegoś uczą?

Nie wydaje mi się. Przed Whitney odeszło już w taki sposób wielu, dużo młodszych często. I czy to czegoś nauczyło? Nie. W tej branży liczy się autentyczność. Czyli jest tu autentyczne szaleństwo, autentyczny talent i autentyczna destrukcja. Miałbym problem ze stworzeniem w mojej branży takich "bezpiecznych" ludzi sukcesu. Może to być, na przykład, ktoś taki jak Piotr Kupicha, o którym nie krążą żadne pogłoski w stylu, że coś bierze, łyka, pije czy woli chłopców, koty lub psy. Nie wiem, za co ludzie go kochają. Może właśnie za to, że jest jednym z normalnych wśród tej bandy świrów? Kiedy patrzę na moich słynnych kolegów i koleżanki, to widzę, że niemal każdy ma swój odlot. I za to też nas kochają. Ale bywa, że ktoś straci kontrolę nad tą swoją przygodą i jest złoty strzał.

Artyście trudniej kontrolować życie.

Nikt nie powie prawnikowi: - Stary, super, że jesteś nawalony, że puściłeś pawia w gabinecie. A o artyście mówią: - Ale odleciał, widziałeś, jak naćpany nawrzucał Wojewódzkiemu w programie? Niestety, kod kulturowy jest taki, że nas, artystów, lubi się za takie zachowania. To jak z karnawałem weneckim, który wymyślono parę wieków temu. Miał być ten jeden tydzień, w którym ten świat, tak obrzydliwie racjonalny, mógł się rozpiąć po to, żeby nie oszaleć. Podczas karnawału można było poświntuszyć. Dla artystów ten karnawał trwa cały czas. To co nie przejdzie w innych zawodach, u nas przechodzi. Prowadziłem, na przykład, koncerty Lady Pank. Wszyscy wiedzą, że Janusz i Janek to rasowi birbanci.

No tak, media ciągle informują o ich ekscesach podczas koncertów...

Ale zdarzało się, że prowadziłem koncert, który zagrali przepisowo. Żadnego skandalu, nawet skandaliku. A potem było słychać: - Eee, to Lady Pank? Ani nie obrazili, ani nie pokazali d...y. Nie rzucili ze sceny butelką. Czyli jest poczucie niedosytu. Pamiętam, co się działo przed przyjazdem do nas Marilyn Mansona. Mówiono: - przyjeżdża satanista, skandalista, będzie nam jadł niemowlęta na porodówce. I co? Było tak miło, że aż nudno. Przyjechał, zaśpiewał i wyjechał, zabierając czek na jakieś miliony złotych. To jest właśnie tak, że nasza branża pracuje na innych papierach. Ładnie to kiedyś podsumował Bogdan Smoleń: - Zobacz, czy ktoś do garderoby artysty przyjdzie z kanapkami? Nie, każdy przynosi wódę. Bo wie, że się chleje. Ja też tak miałem. Kiedy występowałem wstawiony, słyszałem: - Ale fajnie, człowiek na odlocie. Wiadomo, świr, artysta, musi na scenie zaszaleć. No, a taki Strauss-Kahn miał jedną wpadkę. I co? Zatrzęsły się posady struktury europejskiej. Gdyby w naszej branży liczyć ekscesy erotyczne, to by się świat zawalił.

Strauss-Kahnowi nie wolno.

A nam wolno. Tego się po nas nawet oczekuje. Kiedy wracam z trasy i nie ma opowieści, że kogoś "puknąłem", to zaraz słyszę, że Konjo się starzeje, że mu się próchno z d...y sypie. Że się zamieniłem w księgowego. Jeśli nie ma ekscesów, to dla swoich fanów jesteś nudny. Rzemieślnik, po prostu. U nas nie ceni się rzemieślników, tylko świrów.

Piękne jest życie artysty, pod warunkiem że nie żyje krótko.

Złego słowa o mojej branży nie powiem. Zgrzeszyłbym, mówiąc, że żyje nam się źle. Oczywiście trzeba mieć zdrowie (śmiech). Ostatnio w karnawale prowadziłem wiele balów. I na każdym z nich każdy chciał się ze mną napić. A ja bym chętnie pogadał, dał autograf. A tu trzeba pić. Ale jak się nie napiję, to powiedzą: - Konjo jest chamem, pogardza nami. A czy wyobrażasz sobie, że idziesz do adwokata i wychylasz z nim kieliszek albo flaszkę? Oczywiście, że nie.

Więc jak tu nie pić, chcesz powiedzieć?

Trzeba kontrolować, jak się da. Albo trzeba mieć zdrowie jak Lady Pank.

Rozmawiała
Ryszarda Wojciechowska

Paweł Konjo Konnak urodził się 19 lutego 1966 roku w Gdańsku. Polski performer, konferansjer i poeta.
Współautor kabaretu rockowego Lalamido, współtwórca grupy artystycznej Totart (wcześniej związany m.in. z Grupą Poetycką Zlali Mi Się Do Środka). Występował w III edycji programu "Gwiazdy tańczą na lodzie", w którym próbował utrzymać się na łyżwach.
Ta poważniejsza twarz Konja to poezja. Wydał kilka tomików. Za tom "Król festynów" był nominowany do literackiej nagrody Nike.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki