Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Konflikty społeczne w Polsce. Czy jest aż tak źle?

Dorota Abramowicz
Przemek Świderski/Archiwum
Kłócą się wszyscy ze wszystkimi. Rząd z opozycją, prawica z lewicą, biedni z bogatymi, Lechia ma kosę z Arką, pracodawcy ze związkowcami, wierzący z niewierzącymi i sąsiad z sąsiadem.

Jeszcze w połowie lat 90. XX wieku co drugi rodak, ankietowany przez CBOS twierdził, że w Polsce nie ma konfliktów społecznych. Dziś odsetek "optymistów" zmalał do 17 proc. Większość - niezależnie od poglądów politycznych i zainteresowania sprawami publicznymi - jest przekonana, że krajem targają społeczne konflikty. To najwyższy wynik w historii badań, przeprowadzanych przez CBOS. Co się z nami przez dwie dekady stało?

Iskra, która podpaliła meczet

Waśnie religijne i narodowościowe gładko wpisują się w mapę polskich konfliktów.
Imam Hani Hraish, patrząc w środę rano na spalone drzwi gdańskiego meczetu, mówi, że to skutek niepotrzebnego jątrzenia. Bo wszystko, także wielkie pożary, które niszczyły długo budowaną zgodę, zaczynały się od iskry. Iskrą, która mogła doprowadzić do podpalenia meczetu, mogły być wcześniejsze wydarzenia w Bohonikach.

Poszło o ubój rytualny związany z obchodami islamskiego święta Ofiarowania. Od stycznia tego roku w Polsce ubój zwierzęcia powinno poprzedzać jego wcześniejsze ogłuszenie. Zdaniem muftiego Tomasza Miśkiewicza muzułmanie mają jednak prawo do zabicia zwierząt bez ogłuszania. Mufti , który swoje oświadczenie przesłał do mediów, zapowiedział, że we wtorek w ten sposób zginą byki i baranki. I tak doszło do awantury między obrońcami praw zwierząt z OTOZ Animals a grupą muzułmanów.

- Dzwonili do mnie muzułmanie, twierdząc, że zaproszenie dziennikarzy przez Miśkiewicza na ubój halal, może przynieść coś niedobrego - wzdycha imam. - I rzeczywiście, doszło do podpalenia. Tylko dlaczego u nas, w Gdańsku, gdzie nie było takich problemów?

Z obawy, że mogło dojść do przestępstwa na tle wyznaniowym, do śledztwa włączyła się Prokuratura Okręgowa w Gdańsku. Prezydent Gdańska określił ten czyn jako "podłość".

Zaraźliwa wojna na słowa

Konflikt pojawia się tam, gdzie istnieją sprzeczne interesy.
- Jeszcze kilkanaście lat temu postrzeganie wspólnoty interesów przeważało nad innymi wartościami - tłumaczy Janusz Erenc, profesor socjologii z Uniwersytetu Gdańskiego. - Dziś odczuwamy, że te interesy są różne. Poczucie rozwarstwienia wzmacniane jest przez polityków. Coraz więcej osób ma wrażenie, że ich potrzeby nie są reprezentowane. Trwający od kilku lat kryzys, bezrobocie, konieczność szukania pracy zagranicą sprawiają, że ujawniają się kolejne konflikty. Dochodzi do nawarstwienia się problemów, rzeczywistość odbierana jest jako nam nieprzychylna. A jeśli tak, to trzeba zacząć walczyć.
Duży wpływ na konfrontacyjne postrzeganie świata ma polska polityka, która stawia na konflikt. Im ostrzejsze słowa padną w czasie dyskusji polityków, tym bardziej są nagłaśniane. I tak na oczach społeczeństwa od lat toczy się wojna na słowa. Konflikt PO i PiS już dawno przeniósł się z sali sejmowej do polskich domów, doprowadzając do podziałów w poprzek łoża i stołu.

- Od kilku lat nie mogę równocześnie zapraszać na rodzinne uroczystości cioci Ewy i kuzyna Pawła - mówi gdańska lekarka - Koszmarnie się kłócą na tematy polityczne, Ewa wyzwała Pawła od idiotów, a on oskarżył ją, że wspiera morderców. Z nostalgią wspominam czasy, gdy dyskutowaliśmy o dzieciach, chorobach. Może to małe pocieszenie, ale inni mają jeszcze gorzej - przyjaciółka przestała chodzić na Wigilię do rodziców, by nie spotkać tam brata. Poszło o Smoleńsk.

Anna Bochyńska, mediator z sopockiego oddziału Polskiego Centrum Mediacji, tłumaczy, że kłótnia na tematy polityczne często spowodowana jest brakiem wiedzy, nie wykraczającej poza telewizyjne, agresywne przekazy.

- W postrzeganiu Polski jako kraju konfliktów jest więcej odczuć, a mniej prawdy - uważa Bochyńska. - Społeczeństwo bombardowane jest informacjami o konfliktach, czyta o nich na pierwszych stronach gazet. Jako mediator widzę, jak słowo przekłada się na zachowanie, uczucia, emocje. Wyrzucamy nagromadzone złe emocje, bo w telewizji pokazali, że można obrażać kogoś, kto twierdzi inaczej. Jeśli uwierzymy, że jesteśmy społeczeństwem kłótliwym, to damy tej kłótliwości przyzwolenie.

Zostawmy więc kłótliwych polityków samym sobie i poszukajmy innych płaszczyzn polskich konfliktów.

Między klitką a rezydencją

- Bogaci ludzie chowają się bezpiecznie za wysokimi murami swoich rezydencji i nie chcą podzielić się pieniędzmi z biednymi. Ale biedni w końcu wyjdą na ulicę i ich znajdą - zagroził w ubiegłym roku lider Solidarności Piotr Duda.

Zdaniem 5 proc. ankietowanych przez CBOS konflikt biedni-bogaci jest szczególnie odczuwany w naszym kraju.
Z okazji wczorajszego Międzynarodowego Dnia Walki z Ubóstwem wyliczono, że co piętnasta osoba, czyli niespełna 2,5 mln Polaków żyje w skrajnej biedzie. Z drugiej strony z raportu KPMG na temat rynku dóbr luksusowych wynika, że za osoby zamożne i bogate uważa się ponad 751 tys. osób (23 tys. więcej niż w 2011 i o 90 tys. więcej niż w 2010 r.), a ich łączny dochód, którym mogą bez przeszkód dysponować, sięga 130 mld zł rocznie.

- Rozwarstwienie majątkowe pogłębia się z roku na rok, nie jesteśmy do tego przygotowani - mówi prof. Erenc. - W zasobnych społeczeństwach nie ma tego rodzaju napięć.

Napięć jednak nie widać zbyt często na ulicach. Przenoszą się do internetu. Kiedy w czerwcu tego roku pojawiła się informacja, że na czterech hektarach przy ulicy Łódzkiej w Gdańsku powstanie kameralne i nowoczesne osiedle willowe, jako pierwszy skomentował to "emeryt", pisząc o "zachłannych bandziorach". Podobne komentarze towarzyszyły informacjom o budowie apartamentowców w Gdyni Orłowie. Mniej zasobni obywatele nie wybaczają także politykom (o czym gorzko ostatnio przekonuje się prezydent Gdańska) gromadzenia dóbr materialnych. Zawiść widać nawet w komentarzach, które pojawiły się po tragicznej śmierci jednego z najbogatszych pomorskich przedsiębiorców, Krzysztofa Mielewczyka. I to gdzie, jak gdzie, ale na otwartym forum dyskusyjnym Frondy, portalu konserwatywno-katolickiego. W wątku "Nawet po śmierci nie ma równości", osoba podpisująca się jako Nowenna Pompejańska, odnosząc się do pogrzebu, stwierdziła: "Sam arcybiskup Sławoj Leszek Głódź przewodniczył uroczystościom. Były honory i przemowy pochwalne. A biednego, choćby i pobożnego, to jak odpowiednio się nie zapłaci, to nawet zwykły ksiądz nie chce pochować. Tak się wypełnia słowa papieża o Kościele ubogim".
Ponoć najbardziej, przy porównywaniu majątku, boli to, co ma sąsiad. I to nie jacht czy samolot znanego z telewizji miliardera jest powodem waśni międzyludzkich, ale kłujący w oczy nowy samochód sąsiada.

Pracownik protestuje

Jacek, absolwent trójmiejskiego technikum, po maturze zatrudniony został jako elektryk przy budowie luksusowego osiedla. Zrezygnował z pracy, gdy drugi miesiąc z rzędu nie dostał obiecanej zapłaty.

- Nie wiem, czy już zawiadamiać Państwową Inspekcję Pracy, czy wierzyć szefowi, że lada dzień zapłaci - skarży się Jacek. - W dodatku jestem w fatalnej sytuacji, bo nie mam umowy o pracę na piśmie.

Kiedy Jacek dopominał się o wypłatę, kraj obiegła wieść o innym młodym człowieku, któremu pracodawca podciął gardło i obciął palce za zażądanie zaległej pensji.

Drastyczne zakończenie konfliktów pracowniczych to na szczęście wyjątek. Przeważnie kończy się na zgłoszeniu do inspekcji pracy. W okręgu gdańskim PIP w ub. roku ujawniono ponad 6,5 tys. wykroczeń, a w tym roku już prawie 5 tysięcy. Średni mandat, płacony przez pracodawcę to 1100-1200 zł.

O poważnych konfliktach pracowniczych słyszymy też podczas relacji z protestów związkowych (w tym tego największego, trwającego przez trzy wrześniowe dni w Warszawie) oraz przy informacjach o restrukturyzacji dużych firm. Protestują nauczyciele, górnicy, energetycy. Z decyzjami NFZ o rozdzieleniu kontraktów czasowo zbiegają się protesty pracowników służby zdrowia. Załoga Stoczni Gdańsk protestowała pod koniec września, domagając się wypłaty zaległych wynagrodzeń, a pracownicy Morskiej Stoczni Remontowej w Świnoujściu blokowali przez dwie godziny skrzyżowanie w proteście przeciw planom połączenia ze szczecińską stocznią remontową.

- Na bieżąco mam kontakty z firmami i mogę powiedzieć, że problem w niewielkim stopniu dotyczy małych i średnich przedsiębiorstw - przekonuje Zbigniew Canowiecki, prezes Zarządu Pracodawców Pomorza. - Konflikty pracownicze pojawiają się z reguły podczas przekształceń, prywatyzacji. Tak dzieje się dziś np. w zaniedbanym sektorze górniczym czy w sektorze energetycznym. Jednak w małych i średnich przedsiębiorstwach, które stanowią 98 proc. wszystkich firm, sytuacja już się unormowała.

Odrębnym tematem jest praca w dużych korporacjach, które oferują fachowcom godny zarobek i dodatkowe bonusy, ale żądają pełnego poświęcenia czasu i sił. Niektórzy tego nie wytrzymują i odchodzą, zdarzają się też dramatyczne wybory, z samobójstwem włącznie. Niedawno w Trójmieście huczało o targnięciu się na życie pracownika międzynarodowej firmy podczas dużej imprezy służbowej. Jak podał jeden z tabloidów, mężczyzna w liście pożegnalnym "narzekał na swą sytuację zawodową i brak oczekiwanego awansu".

Nie tylko o krzyż

Polacy zauważają także narastający konflikt Kościoła z państwem świeckim. I nie chodzi tu jedynie o aborcję, eutanazję i in vitro, ale także o obecność religii w szkołach i stosunek do medialnego imperium ojca Tadeusza Rydzyka. Konflikt ten dzieli także osoby wierzące.

- Dla jednych pozycja Kościoła jest zbyt silna, dla innych zbyt słaba - mówi prof. Janusz Erenc. - Ujmując rzecz historycznie, należy pamiętać o wieloletniej silnej pozycji polskiego Kościoła, gdy ze zdaniem duchownych liczyli się politycy. Dziś pojawia się nacisk, by Polskę przybliżyć do świata zachodniego, gdzie znaczenie Kościoła jest dużo mniejsze.

Próbę sił (nadal bez rozstrzygnięcia) mogli obserwować gdańszczanie podczas dyskusji o wysokości kościoła na Łostowicach. Mimo referendum przeprowadzonego w dzielnicy ciągle nie wiemy, czy wieża kościelna będzie miała ponad 40 metrów, jak chce metropolita Sławoj Leszek Głódź, czy też zgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego osiągnie maksymalnie 14 m.

Na kwestiach wiary kapitał próbują zbić mniejsze i większe ugrupowania polityczne. W minioną niedzielę kieleccy przedstawiciele Ruchu Narodowego po mszy w kościele w Strawczynie (parafii posła PSL Marka Gosa) rozwinęli transparenty "Poseł Marek Gos głosował za prawem do zabijania chorych dzieci za twoje pieniądze". Rodzina posła, który opowiedział się przeciw zmianom w ustawie aborcyjnej salwowała się ucieczką sprzed świątyni.

Kibice, sąsiad i ja

Przygnębiające w opowieści o polskiej "kosie" jest, że coraz częściej zauważamy wokół siebie konflikty niepolityczne. Według 13 proc. respondentów CBOS są to nie tylko kłótnie kibiców, animozje regionalne (ostatnio słuchaczka Radia Gdańsk skarżyła się, że jest gorzej traktowana na drodze, bo ma warszawską rejestrację), ale także konflikty z sąsiadem, urzędnikiem, nieznanym współpasażerem w tramwaju.

Krzysztof Sarzała, szef gdańskiego Centrum Interwencji Kryzysowej nie potwierdza jednak opinii o konfliktowym obliczu Polaków. - Nie zauważyłem, by sytuacja się pogorszyła - mówi. - Być może przekonanie o większej skali problemu wynika z jego nagłośnienia. Jedyne zmiany, jakie widzę, to sposób rozmowy. Podczas spotkań służbowych spostrzegłem, że dla wielu jedynie konfrontacja, a nie dialog służy rozwiązaniu problemu. A to może być błąd.

Na potrzebę dialogu zwraca także uwagę mediator, Anna Bochyńska.

- Kłótliwość nie jest "chorobą" nieuleczalną i nie powinniśmy jej sobie wmawiać - przekonuje, dodając: - Jako obywatel proszę, aby pani dała w tym artykule ludziom nadzieję...

Nadzieję może dać opowieść o zakończonej szczęśliwie mediacji. Jej bohaterką jest wdowa z dwójką dzieci, która krótko po śmierci męża pochowała w pomorskim mieście teścia. Odziedziczyła po nim mieszkanie i gołębnik. Pani Ala przeprowadziła się do mieszkania teścia. Drogie gołębie oddała jego przyjacielowi panu Janowi.

Po przeprowadzce na wdowę zwaliły się kłopoty. Synowie nie akceptowali nowego domu i nowej szkoły, zaczęły się problemy wychowawcze. Gołębie też nie zaakceptowały przenosin, wracały na stare miejsce, brudziły. Sąsiedzi mieli pretensje do wdowy, a ona do Jana. Po kolejnym zabrudzeniu okien, Alicja wezwała straż miejską. Doszło do awantury. Po następnym zagroziła sądem.

Straż miejska zaproponowała mediację. Wdowa wysłuchała Jana, który opowiedział o wieloletniej przyjaźni z teściem i o nieżyjącym mężu Alicji, o tym, że chciał tylko pomóc jej rodzinie i jak dotknęły go słowa, które padły po wezwaniu strażników. Alicja rozpłakała się, mówiąc, że brakuje jej męża. Nie wie, jak zająć się chłopcami. Problemy z gołębiami i skargi sąsiadów dopełniły czary goryczy. Jan zaproponował, że chętnie opowie synom Ali o gołębiach. Nie ma ostatnio dość sił, ale jeśli chłopcy pomogą, to szybciej zrobi z nimi porządek.

Alicja przeprosiła przyjaciela teścia. Chłopcy odnaleźli w Janie dziadka, który poświęcił im czas. Strony nawiązały współpracę. Nie było konieczności oddania sprawy do sądu.

- Konflikt jest częścią życia, czymś, co po prostu trzeba rozwiązać - mówi mediator. - Zamiast kłócić się z sąsiadem czy ciocią o innych poglądach, warto spytać, jak chcemy dobrze żyć, jak chcemy rozmawiać. Może o tym trzeba podjąć rozmowę przy niedzielnym obiedzie. A mamy z czego czerpać - Solidarność, Jan Paweł II… Mamy wielkie dziedzictwo, aby skorzystać z pokojowych sposobów na życie. I każdy z nas może chcieć być w tym ekspertem.

[email protected]

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND[/b]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki