Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kogo stać na prywatny śmigłowiec? O tych, co płacą i latają

Irena Łaszyn
Robinson R44 Raven II
Robinson R44 Raven II Wikipedia Commons
Robią to biznesmeni, przedsiębiorcy, bankowcy, gwiazdy sportu i telewizji oraz osoby, których nikt by o to nie podejrzewał. Twierdzą, że kupując śmigłowiec, kupują sobie czas. O tych, co płacą i latają, pisze Irena Łaszyn.

Nie znoszą słowa moda, hasło snobizm wprawia ich w irytację. Zapewniają, że w dzisiejszych czasach latanie to konieczność, a nie kaprys. Samochody, nawet najbardziej luksusowe, grzęzną w korkach, a jazda w odległe rewiry zajmuje kilka godzin.

Przeszkadzają fatalne drogi i wszechobecne radary, człowiek aktywny i zapracowany na takie rzeczy nie ma czasu, bo czas, jak powszechnie wiadomo, to pieniądz. Tyle że Polacy wolą narzekać niż zarabiać.

Uwaga, że niektórych Polaków nawet na samochód nie stać, też wzbudza irytację.
- Nie mówimy o ludziach, którzy pracują od ósmej do szesnastej, za 2 tysiące złotych miesięcznie - poucza pan X., który różne transakcje zwolennikom latania ułatwia. - Nasi klienci są w pracy całą dobę, kierują kilkoma biznesami jednocześnie, niekiedy w różnych częściach Polski i tramwajem do tych zakładów nie dojadą.

Pan X. tłumaczy, że świat się zmienia. W latach osiemdziesiątych prywatny helikopter (czyli - śmigłowiec) miało siedem osób, dziś każdy szanujący się biznesmen lata swoim. Niektórzy, oprócz śmigłowca albo dwóch, mają jeszcze samoloty.
- Pani wie, kogo mam na myśli? - upewnia się.
- Przypuszczam, że Zbigniewa Niemczyckiego. Czytałam o całej kolekcji podniebnych maszyn, także zabytkowych. Sam je niekiedy prowadzi. Zdarzało się, że zasiadał też za sterami Antonowa 2, by pokazać turystom Półwysep Helski z lotu ptaka.
- Proszę pani, przecież nie chodzi o antki! - denerwuje się pan X. - On ma śmigłowce, boeingi, turbolety!

Ale pan Niemczycki nie jest klientem pana X. Nie ta półka. Do pana X. zgłaszają się zazwyczaj osoby, które przygodę z lataniem zamierzają dopiero zacząć.
- Chcą śmigłowiec kupić, czy wynająć?
- I tacy, i tacy - pada lakoniczna odpowiedź.

Pan X. zastrzega, że rozmawiamy prywatnie i upubliczniać mi tych informacji nie wolno. Nie dowiem się więc, kto sobie ostatnio helikopter kupił i ile za niego zapłacił. A już na pewno nie pogadamy o Robinsonie R-44, bo wiadomo, do czego - zdaniem pana X. - zmierzam. Wszyscy wiedzą, że w piątek, 13 września, akurat tego typu śmigłowiec rozbił się w pobliżu Wygonina, w Pomorskiem.

Helikopter tanio kupię

Robinson R-44, czteromiejscowy lekki helikopter, który osiąga prędkość 240 km/h, wzbija się na wysokość 2700 metrów i ma zasięg do 560 kilometrów, bardzo jest ostatnio popularny. Znawcy twierdzą, że wygodny i stosunkowo niedrogi w swojej klasie.

Najbogatsi z listy "Wprost" raczej nim nie latają, wolą inne maszyny. Ci najwięksi wybierają samolot Gulfstream (Jan Kulczyk), Cessnę Citation Encore (Leszek Czarnecki, prezes Getin Holding), Cessnę CJ-2 (Zygmunt Solorz, przedsiębiorca działający na rynku mediów i finansów) czy choćby Eurocopter Colibri EC-130 (Tadeusz Gołębiewski, właściciel hoteli). To ceny liczone w milionach dolarów. Ryszard Krauze, który kiedyś latał własnym samolotem Gulfstream, teraz korzysta z lotów rejsowych. Gdy interesy zaczęły podupadać, samolotu musiał się pozbyć.

Dla zainteresowanych: Golfstream kosztuje ponoć 150 mln dolarów. Robinson jest dużo, dużo tańszy.

Media donoszą, że Robinsona sprawił sobie np. Piotr Tymochowicz, specjalista ds. wizerunku i marketingu politycznego, który kiedyś współpracował z Andrzejem Lepperem i Januszem Palikotem, a teraz skierował się w stronę SLD. Ba! Tymochowicz podobno kupił sobie dwa helikoptery. Niedrogo, bo były używane.
- Ile kosztuje helikopter?
- Zależy jaki, nie ma dwóch jednakowych - pouczają bywalcy internetowej giełdy lotniczej. - Trzeba sprecyzować, ile masz kasy i czego szukasz.

Wrzucam do wyszukiwarki hasło: "Robinsona R-44 tanio kupię". Wyskakuje kilkanaście propozycji. Od tych za 1,3 mln zł, do takich za kilkaset tysięcy. Im tańszy, tym starszy. Wprawdzie w przypadku helikoptera pięć lat to nówka, jak pouczają koledzy internauci, ale nie dowierzam. Żeby maszyna z roku 2007 kosztowała 1 095 949 zł???

Wreszcie trafiam na anons z numerem telefonu. Pan Jurek proponuje Robinsona R-44 "w bardzo dobrym stanie technicznym i wizualnym" za 350 tys. zł. Niestety, nie odbiera telefonu.

Koszty nieziemskie

W Rejestrze Cywilnych Statków Powietrznych jest aktualnie (dane z 17 września 2013 roku) 1080 samolotów o maksymalnej masie startowej (MTOM) do 5700 kg. Do osób prywatnych należy 208. Jest też 185 śmigłowców, w tym 56 Robinsonów R-44.
- Czy właściciele sami siadają za sterami?
- Rzadko, raczej wynajmują zawodowego pilota - mówi pracownik jednego z ośrodków szkoleniowych. Zdobycie licencji bywa kłopotliwe, czasochłonne i dosyć kosztowne.

O cenach nie chce mówić, bo nie jest upoważniony, ale jeśli ktoś ciekawy, może zajrzeć na stronę internetową. Takich ośrodków jest więcej, warto wyciągnąć średnią. Wiadomo, że jest przynajmniej 110 godzin teorii i przynajmniej 45 godzin praktyki. Godzina kosztuje ok. 2 tys. zł. Nietrudno policzyć.

Życzliwi podpowiadają, że koszty licencji to nic w porównaniu z wydatkami na serwisowanie, paliwo, hangarowanie i utrzymanie maszyny. Kosztuje to jakieś 100 tys. zł rocznie. A ileż trzeba się nalatać, żeby własny helikopter zarejestrować…

Mateusz Kotliński z Urzędu Lotnictwa Cywilnego pytany o formalności, jakich trzeba dopełnić, by znaleźć się w Rejestrze Cywilnych Statków Powietrznych, wylicza tyle punktów i wymienia tyle niezbędnych załączników (najeżonych paragrafami i artykułami stosownych ustaw), które trzeba dostarczyć, że tylko bardzo zdeterminowany zapaleniec umiałby temu sprostać. Ktoś, kto chce helikopter dla zwykłego kaprysu, raczej zrezygnuje. Chyba że ma od takich spraw odpowiednich ludzi.

Zdecydowanie łatwiej stać się właścicielem ultralightu, czyli ultralekkiego samolotu, takiego do 495 kg. Nie dość, że tańszy od śmigłowca, bo w cenie niezłej klasy samochodu, to jeszcze, żeby go prowadzić, nie trzeba licencji. Wystarczy dużo tańszy kurs pilotażu i świadectwo kwalifikacji pilota ultralekkiego statku powietrznego UAP, wydane przez ULC. W Polsce jest ok. 150 takich samolotów, w Czechach - ok. 6000.

Ultralight nie rozwija dużych prędkości, zasięg ma niewielki, ale za to można nim polecieć nad jezioro albo z wizytą do szwagra. A startować - nawet z własnego podwórka.

To nie UFO

Fakt, że można dolecieć tam, gdzie człowiek sobie życzy, przemawia do wyobraźni. Ale z lądowiskami nie do końca jest sprawa jasna. ULC wpisał do ewidencji 223 lądowiska w Polsce, w tym - 22 w woj. pomorskim. Co nie znaczy, że tylko tych "wykazanych" piloci używają. Gdy ktoś inwestuje we własny śmigłowiec, to nie po to, by do niego dojeżdżać samochodem.

Mateusz Kotliński z Urzędu Lotnictwa Cywilnego tłumaczy, trzymając się artykułów i ustępów: - Niezgłoszone do ewidencji lądowisko może być wykorzystywane zgodnie z art. 93, ust. 6 ustawy Prawo lotnicze, tj. nie częściej niż 14 dni w ciągu kolejnych 12 miesięcy. Starty i lądowania na takim lądowisku mogą być wykonywane za zgodą posiadacza nieruchomości, na której znajduje się lądowisko.

O zgodę nietrudno, lądować więc każdy może.

Najlepszym przykładem właściciele Grupy Polmlek sp. z o.o., którzy korzystają nie tylko z zewidencjonowanego pod nr. 183 lądowiska Zamek Gniew (który też kupili), ale i kawałka pola w pobliżu gdańskiej siedziby firmy.

- Kiedyś, gdy przylatywali, to była sensacja - przyznają pracownicy. "Uwaga, UFO ląduje!", ktoś przekazywał informację i załoga niemal stawała na baczność. Teraz taka wizyta nie robi wrażenia, zwłaszcza że panowie załatwiają interesy błyskawicznie i gnają dalej.

Tych zakładów mają w Polsce więcej, ale zamek w Gniewie też często odwiedzają. Może dlatego, że obaj są miłośnikami średniowiecza i interesują się rekonstrukcjami historycznymi? Ktoś sobie przypomina, że nawet brali udział w bitwie pod Grunwaldem! Jeden walczył jako piechur, drugi jako jeździec.

W bitwę pod Gniewem, nawiązującą do wojny pruskiej z 1626 roku, która się szykuje w najbliższą sobotę, chyba jednak nie chcą się mieszać. Wprawdzie do Gniewa przylecieli trzy dni wcześniej, ale tylko w sobie znanym celu. Z dziennikarzami nie zamierzają rozmawiać ani o lataniu, ani o królach z rodu Wazów, którzy wkrótce stoczą tu boje.

Czym latają? Zainteresowani mogą obejrzeć ich Eurocoptera EC-120 Colibri, z charakterystycznym logo, na stronie airfoto.pl. Życzliwi podpowiadają, że nowy kosztuje 1,4 mln dolarów.

Tak jak taxi

Nawet gdy ktoś preferuje powietrzny transport, nie zawsze musi samolot czy helikopter kupować. Temu, kto lata sporadycznie, po prostu się to nie opłaca.
- Żeby się wody napić, nie trzeba studni kopać - zauważa sentencjonalnie pracownik jednej z firm, zajmującej się wynajmem helikopterów. - Można sobie przecież zamówić podniebną taksówkę.

Cena zależy od maszyny i… firmy. W przypadku Robinsona R-44 może to być 600 euro za godzinę lotu, może też być ponad 700, czyli ok. 3 tys. zł. Ale wejść na pokład mogą trzy osoby jednocześnie, bo tyle jest miejsc pasażerskich. Dla bardziej wymagających klientów jest Eurocopter, czteromiejscowy albo sześciomiejscowy, za 1200 lub 1400 euro od godziny. Kto nimi lata?
- Tajemnica firmy - pada krótka odpowiedź. - Zapewniam, że każdy może.

Dzwonisz więc, zamawiasz, lecisz. Oczywiście, jeśli śmigłowiec nie wiezie akurat kogoś innego. Problem powstaje, gdy chcesz z takich usług skorzystać natychmiast. Konkurencja jest zbyt mała, to nie samochód z "kogutem" na postoju za rogiem. I pomimo, że teoretycznie śmigłowiec możesz zamawiać 24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu, czasami na przelot musisz poczekać.

Czy to wszystko bezpieczne? Zależy, jak patrzeć. Samoloty i śmigłowce spadają. Z danych Państwowej Komisji Wypadków Lotniczych przy ministrze transportu, budownictwa i gospodarki morskiej wynika, że w latach 2003-2010 doszło do 111 wypadków, zginęło w nich 291 osób.

Jak to było w latach późniejszych? Skupmy się na statkach powietrznych do 2250 kg. W 2011 roku odnotowano 37 takich wypadków, śmierć poniosło 19 osób. Statystyki zeszłorocznej i tegorocznej brak, choć i ona była tragiczna. Ale zwolennicy latania przypominają, że każdego roku na polskich drogach ginie 5 tys. osób.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki