Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kociołek wprowadzał ludzi w pułapkę

Piotr Brzeziński, historyk IPN
Piotr Brzeziński
Piotr Brzeziński
Z Piotr Brzeziński, historykiem z gdańskiego oddziału IPN, współautorem książki "Zbrodnia bez kary. Grudzień 1970 w Gdyni" rozmawia Jarosław Zalesiński. Piotr Brzeziński przygotowuje zbiorową biografię szefów gdańskiej PPR i PZPR, w której znajdzie się rozdział na temat Stanisława Kociołka. Książka ukaże się jesienią.

Stanisław Kociołek wezwał 16 grudnia 1970 r. stoczniowców do pracy. Ci, którzy go posłuchali, rano w Gdyni dostali się pod ogień karabinów. Co jeszcze ważnego powinniśmy wiedzieć o udziale Kociołka w wydarzeniach Grudnia?
Przede wszystkim warto wspomnieć, że Kociołek był w przeszłości I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku, świetnie znał więc specyfikę Wybrzeża, lepiej niż inni działacze partyjni, którzy przyjechali z Warszawy.

Dlatego jego wpływ na wydarzenia mógł być większy?

Myślę, że był znaczący. Jako były szef partii w Gdańsku na pewno służył radą Gomułce przy podejmowaniu decyzji. Trzeba wiedzieć, że Kociołek przyjechał 12 grudnia do Stoczni Gdańskiej, aby przekonać aktyw partyjny i robotników do zasadności podwyżek cen żywności. Czyli był na Wybrzeżu, zanim wybuchły protesty. Na tym spotkaniu został zresztą bardzo źle przyjęty. Powiedział wtedy: Ja towarzysze po pomoc do was nie przyjechałem. Macie robić swoje.

To mało znane sprawy. Nie wszyscy też pamiętają, że Kociołek miał dwa wystąpienia w mediach.

Tak, pierwsze wieczorem, 15 grudnia, tuż po walkach ulicznych w Gdańsku, spaleniu Komitetu Wojewódzkiego i walkach o Komendę Miejską MO. Kociołek wezwał wtedy do opanowania i rozwagi, wezwał też do powrotu do pracy. Ale dopuścił się dużej manipulacji. Nie wspomniał, że władze podjęły już decyzję o użyciu broni palnej. Stoczniowcy, którzy rano przyszli do pracy w Stoczni Gdańskiej, musieli przedrzeć się przez kordon wojska. Kto zacząłby pracę w zakładzie otoczonym przez czołgi? Toteż robotnicy, którzy zresztą strajkowali już od 14 grudnia, proklamowali strajk okupacyjny. Żołnierze mieli zakaz wypuszczania kogokolwiek z zakładu. Wpuścili robotników do stoczni, ale nie chcieli już ich wypuścić. Jednocześnie nawoływano do przerwania protestu.

Ludzie wyszli ze stoczni i wtedy padły strzały. Czy ten gdański i gdyński scenariusz nie są podobne? Kociołek wzywa do pracy, wysyłając ludzi na czołgi?
To bardzo podobne scenariusze. Muszę powiedzieć, że zastanawia mnie, dlaczego po doświadczeniu z 16 grudnia, kiedy żołnierze otworzyli ogień do stoczniowców, którzy wychodzili ze Stoczni Gdańskiej, Kociołek urzeczywistnił praktycznie taki sam scenariusz w Gdyni.

Może to właśnie wcale nie jest dziwne, może taki był plan.
Na to dowodów nie ma, możemy jedynie spekulować. Jako historyk muszę operować faktami. Nie natrafiłem na przekonujące dowody, potwierdzające tezę o zaplanowanym doprowadzeniu do masakry. Choć mówi się np. o grasującej wtedy grupie funkcjonariuszy SB w przebraniu, którzy dopuszczali się zniszczeń.

Kociołek współdziałał z wojskiem? Czy też generał Korczyński, jak się mówi, działał na własną rękę?

Odnoszę wrażenie, że zmarły w latach 70. generał Korczyński jest w tej chwili wygodnym kozłem ofiarnym, na którego zrzuca się całą winę. Nie zapominajmy, że Korczyński był tylko wiceministrem obrony narodowej, podległym generałowi Jaruzelskiemu. A Stanisław Kociołek był nie tylko wicepremierem, ale także członkiem Biura Politycznego KC PZPR.

Czyli w tamtej rzeczywistości Korczyński podlegał chyba Kociołkowi.
Tak.

Co działo się z Kociołkiem potem?
W grudniu 1970 r. miał 37 lat, był młodym, dynamicznym działaczem. Po Grudniu odszedł w niesławie. Partia, moim zdaniem, posłużyła się nim, zrzucając na niego odium całej winy. Ale nie został na lodzie. W latach 70. był m.in. ambasadorem w Belgii, prezesem zarządu Centralnego Związku Spółdzielczości Pracy i ambasadorem w Tunezji. Przełomowym momentem jego kariery stała się jesień 1980 roku, kiedy został szefem warszawskiej organizacji partyjnej. Z jego ówczesnym wypowiedzi wynika, że w żaden sposób nie odrobił lekcji grudniowej. Mówił o rozwiązaniu siłowym, o zadaniu ciosu Solidarności. "Taka droga będzie kosztować tylko kilka tysięcy ofiar, a kontynuacja tak zwanego porozumienia doprowadzi do morza krwi" - miał przekonywać Stanisława Kanię. W grudniu 1970 r. według oficjalnych danych było 45 zabitych. W 1981 roku Kociołek mówił o możliwych paru tysiącach...

Sąd uniewinnił Stanisława Kociołka. O jakiej odpowiedzialności może mówić historyk?
Według mnie, Stanisław Kociołek swoimi wystąpieniami wprowadzał ludzi w pułapkę. Jako wysokiej rangi dygnitarz partyjny i państwowy ponosi przynajmniej część odpowiedzialności za podejmowane wówczas decyzje.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki