18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Klamra zamknie się na Westerplatte

Mariusz Leśniewski
Mariusz Leśniewski
Mariusz Leśniewski
Nieobecność na Westerplatte 1 września premierów Wielkiej Brytanii i Francji ma wymiar symboliczny i bynajmniej nie chodzi o to, że te państwa zawiodły nas jako kluczowi sojusznicy 70 lat temu, a teraz historia się powtarza.

Ich absencja symbolizuje dwie inne ważne rzeczy: po pierwsze - rozbieżności pomiędzy polską a zachodnią wizją historii drugiej wojny światowej, a po drugie - traktowanie naszego kraju nie jako ważnego europejskiego gracza, któremu należy się szacunek, ale państwa drugorzędnego. Te dwie kwestie się uzupełniają, bo traktowanie Polski jako państwa marginalnego widoczne było zarówno w 1939 roku, jak i w 2009 roku. Przez 70 lat w spojrzeniu polityków brytyjskich i francuskich na nasz kraj, mimo składanych deklaracji o ważnej roli Polski w Europie, zmieniło się niewiele. Klamra symbolicznie zamknie się na Westerplatte.

Mimo że z naszego punktu widzenia oczywisty wydaje się fakt, że druga wojna światowa zaczęła się 1 września 1939 roku napadem Niemców na Polskę, ta data nie zapisała się w pamięci Brytyjczyków czy Francuzów. Co prawda, jej następstwem było wypowiedzenie przez nich wojny Hitlerowi, ale nasi sojusznicy nie pospieszyli nam z pomocą. Dla nich wojna zaczęła się dopiero w 1940 roku, gdy Wehrmacht, stosując przetestowaną w Polsce taktykę Blitzkriegu, powalił Francję na kolana, a brytyjski korpus ekspedycyjny został przyciśnięty w Dunkierce.

Wydaje się, że nasi sojusznicy zarówno w 1939 roku, jak i obecnie nie przykładają wagi do prostego logicznego następstwa, które dla nas jest oczywiste: bez napaści na Polskę nie byłoby agresji na Francję i Anglię. Politycy tych państw, a także część historyków, zdają się traktować kampanię wrześniową jak konflikt lokalny, wydarzenie typu Anschlussu Austrii czy zajęcia Czechosłowacji, które poprzedziło tylko właściwy wybuch wojny w 1940 roku. Przyjmując taki punkt widzenia, nieobecność czołowych polityków francuskich i brytyjskich na Westerplatte nie wydaje się wcale zaskakująca. Z jakiej racji mieliby bowiem uczestniczyć w obchodach - z ich punktu widzenia - 70 rocznicy wybuchu wojny niemiecko-polskiej, w której przecież w 1939 roku ani żołnierze brytyjscy, ani francuscy nie uczestniczyli. Formalne wypowiedzenie wojny Rzeszy 3 września nic tu nie zmienia, bo przecież była to "dziwna wojna". Ta "prawdziwa" dopiero miała się zacząć.

Przyjmując taką terminologię, w "prawdziwej wojnie" po stronie Wielkiej Brytanii i Francji walczyli też polscy żołnierze. Nie dość na tym - był polski rząd emigracyjny, był gen. Władysław Sikorski, była wielka polityka, w której jednak, niestety, Polska była traktowana przedmiotowo, a nie podmiotowo.
Nie wdając się w szczegółowe przypominanie historii, skończyło się to dla naszego kraju stalinowskim jarzmem, w którym niebagatelny udział, co warto podkreślić, miała administracja prezydenta Franklina Delano Roosevelta. Zarówno Londyn, jak i Waszyngton (Francja się wtedy nie liczyła, a w Paryżu hulali żołnierze Wehrmachtu), nie traktowali Polski jak sojusznika, któremu należy się szacunek. Warto w tym miejscu przytoczyć słowa amerykańskiego historyka i dyplomaty, Edwina O. Reischauera, który pisał: "Istniała w tym kraju [USA - red.] tendencja do ignorowania Polski i zajmowania się większymi krajami oraz tymi, z którymi mieliśmy więcej wspólnego jako przyjaciele lub wrogowie".

Zresztą, Amerykanie mają jeszcze inną wizję dziejów. Dla nich druga wojna światowa zaczęła się dopiero w 1941 roku, gdy Japończycy posłali na dno flotę Pacyfiku w Pearl Harbor. 1 września - w perspektywie nie tylko zwykłych obywateli, ale i polityków - jest dniem mniej ważnym dla historii USA niż data bitwy nad Little Big Horn, gdzie kawalerzystów generała Custera skutecznie wycięli Dakoci Siedzącego Byka i Szalonego Konia.

Opinia Edwina O. Reischauera, która odnosiła się do czasów drugiej wojny, jest aktualna także dziś i tak historia styka się ze współczesnością, co 1 września 2009 roku symbolicznie widać będzie na Westerplatte. Nieobecność szefów rządów alianckich państw, włączając tu też prezydenta USA Baracka Obamę, dowodzi bowiem, że tendencja do ignorowania Polski nadal jest silna, a nasz kraj traktowany jest jak państwo drugorzędne.

W tym ujęciu, zapowiadana obecność w Gdańsku premiera Rosji Władimira Putina wydaje się... chichotem historii. Sojusznicy nie pojawili się w Polsce w 1939 r., teraz też mieli za daleko (przez grzeczność lub - jak kto woli - w imię poprawności politycznej przyślą ministrów), za to rosyjski premier zbyt daleko nie miał, podobnie jak Armia Czerwona 17 września 1939 roku. I tak na Westerplatte spotkają się szefowie rządów tych państw, które podzieliły II Rzeczpospolitą (żeby było śmieszniej, będzie jeszcze premier Włoch, które były sojusznikiem Niemiec, a teraz flirtują z Rosjanami), a aliantów zabraknie. A może po prostu - po 70 latach na Westerplatte, w miejscu tak ważnym dla polskiej historii - będzie wyraźnie widać, kto znów rządzi w Europie. Pytanie, jaką naukę zdołamy z tego wyciągnąć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki