Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kilka niespokojnych lat w mieście Zoppot

Barbara Szczepuła
Pierwsza komunia Teresy Żawrockiej (pierwsza z lewej w dolnym rzędzie). W środku  ks. Szymański z kościoła Gwiazda Morza
Pierwsza komunia Teresy Żawrockiej (pierwsza z lewej w dolnym rzędzie). W środku ks. Szymański z kościoła Gwiazda Morza archiwum rodzinne
W przedwojennym Sopocie lepiej było posłać dzieci do niemieckiej szkoły i nie mieć kłopotów. Uczniowie polskiej szkoły senackiej i ich rodzice narażeni byli na szykany, a mimo to "trzymali się polskości"

Na spotkanie z Teresą Żawrocką-Wrzołek przyszło do Biblioteki Mariackiej wiele osób. Bywanie w bibliotekach staje się modne, a dla interesujących się historią Gdańska ta placówka ma bogatą ofertę.
Szef biblioteki Zbigniew Walczak wymyślił cykl spotkań "Moje miejsce urodzenia Wolne Miasto Gdańsk". Poprosił kilkoro dziennikarzy o odnalezienie świadków epoki. Teresa Żawrocka-Wrzołek, która zgodziła się powspominać, nie urodziła się wprawdzie w Wolnym Mieście, ale mieszkała tam od 1936 roku, kiedy jej ojciec został oddelegowany do pracy w Komisariacie Generalnym RP.

***

- Mamusiu, czemu wysiadamy? Mówiłaś, że jedziemy do Wrzeszcza, a tu napisano Langfuhr! - pyta zdumiona ośmiolatka. Wokół słychać obcy język. Ci ludzie to Niemcy - tłumaczy mama. Gdy docierają do wielkiego gmachu przy Heeresangerstrasse, Tereska oddycha z ulgą. Młodzi mężczyźni, kręcący się po budynku, posługują się znanym językiem. To "Bratniak", polski dom dla studentów, którzy pobierają nauki w Technische Hochschule. Obok jest polski kościół, malutkie osiedle, w którym mieszkają polscy kolejarze i polski klub sportowy, słowem kawałek miasta, które Niemcy nazywają Polenhof.
Po kilku dniach rodzina przenosi się do Zoppot.

***

W Komisariacie Generalnym RP Oskar Żawrocki miał status dyplomatyczny. Formalnie odpowiadał za sprawy sportowo-młodzieżowe.
- Nigdy się na ten temat w domu nie mówiło, ale gdy kiedyś odwiedzałam ojca, zobaczyłem, że ma pokój w wydziale wojskowym - wspomina Teresa Żawrocka-Wrzołek.
Danusia, starsza siostra Teresy jeździ do Polskiego Gimnazjum Macierzy Szkolnej do Gdańska. O godzinie siódmej czterdzieści pięć w Zoppot zatrzymuje się pociąg PKP jadący z Gdyni do stacji Petreshagen, gdzie wysiadają uczniowie gimnazjum. Przy wejściu na peron w Sopocie zgodnie z przepisami stoi zawsze polski celnik. W pociągu Danusia spotyka się ze swoją koleżanką z klasy dojeżdżającą z Orłowa.
Tereskę rodzice zapisali do polskiej szkoły w Sopocie. Nazywana jest senacką, bo na mocy decyzji Ligi Narodów Senat Wolnego Miasta Gdańska został zobowiązany do finansowania i prowadzenia nauki na poziomie podstawowym dla dzieci mniejszości polskiej. Szkoła zajmuje część długiego parterowego budynku przy Beadeckerweg w dzielnicy Karlikau (dziś Karlikowo). W pozostałych pomieszczeniach działa niemiecka szkoła dla dzieci upośledzonych. Były to kiedyś zabudowania gospodarcze dawnego karlikowskiego folwarku. Niemieckie dzieci nazywają więc polską szkołę "chlewnią" albo pukają się w czoło.
W tym miejscu warto wspomnieć czasy świetności Karlikowa, które w XVII wieku było stolicą Polski. Przejściowo, ale jednak! Wiosną 1660 mieszkał tutaj król Jan Kazimierz z żoną Marią Ludwiką i dworem. Jego pobyt wiązał się z toczącymi się w opactwie oliwskim pertraktacjami pokojowymi kończącymi długoletni konflikt między Polską a Szwecją. Gdzie król - tam stolica! Pokój podpisano 3 maja 1660. Tego wszystkiego, oczywiście, uczniom szkoły senackiej nie mówiono. Im mniej wiedzieli o Polsce, tym lepiej. Uczono ich za to historii Niemiec i niemieckiego Gdańska podkreślając, że Pomorze przez trzysta lat polskiego panowania popadło w ruinę i nędzę.

***

Gdy po raz pierwszy Tereska w granatowym fartuszku z białym kołnierzykiem poszła do szkoły senackiej, zdziwiła się nie mniej niż na dworcu w Langfuhr. Uczniowie mówili jakoś dziwnie, ani po polsku, ani po niemiecku. Kaszubskiego Tereska, oczywiście, nie znała, o Kaszubach nie wiedziała zupełnie nic. Okazało się zresztą, że podczas przerw dzieci najchętniej używały języka niemieckiego.
- Taller, Taller du must wandern… recytowały stojąc w kółku, a ona nic nie rozumiała z tej zabawy.
- Pozostało mi uczucie braku akceptacji, nie wrogości czy krzywdy, broń Boże. Zresztą dość szybko wszystko dobrze się nam ułożyło. Zaprzyjaźniłam się z Lucynką Rzeppianką i przyjaźń ta przetrwała długie lata.
A nauczyciele? Pani Teresa pamięta przede wszystkim miłą, ciepłą nauczycielkę Annę Gackowską, która do Wolnego Miasta Gdańska przyjechała z Polski. Uczennice uwielbiały ją i po lekcjach odprowadzały do domu. Natomiast Herr Hauptlehrer Wiktor Kantowski był surowy, czasem bił linijką po rękach, nie bardzo przejmował się uczniami swojej szkoły. Dyktował coś, kazał zapisywać i nie sprawdzał, czy przyswoili materiał.
- Te dzieci były dzielne - podkreśla pani Żawrocka-Wrzołek. Dzielni byli też ich rodzice, ludzie ani zamożni, ani wykształceni. Kolejarze, drobni kupcy, rzemieślnicy. Łatwiej byłoby posłać dzieci do niemieckiej szkoły i nie mieć kłopotów, ale oni trzymali się polskości. To dla nich było ważne. Kiedyś Hauptlehrer Kantowski zapytał kiedyś jednego z uczniów: - Słyszałem, że odchodzisz z naszej szkoły? Zawstydzony chłopiec potwierdził. - Do jakiej szkoły idziesz? - Do niemieckiej. - Dlaczego? - Bo mój ojciec jest Arbeitslose (bezrobotny). Dostanie pracę, jeśli będę chodził do niemieckiej szkoły…
Herr Haupt Lehrer Kantowski nie był złym człowiekiem. "Do dzieci polskich odnosił się poprawnie - pisze Henryk Polak w książce "Szkolnictwo i oświata polska w WMG". - Brał udział w urządzanej dla nich gwiazdce i przygotowywał je do występów, ale stronił od bardziej czynnego życia społecznego Polaków". Tłumaczono to tym, że jego syn był nauczycielem w szkole niemieckiej i ojciec nie chciał mu szkodzić w karierze.
- Niedawno dowiedziałam się - uzupełnia pani Żawrocka-Wrzołek - że Hauptlehrer Kantowski pierwszego września 1939 roku stracił pracę i został wyrzucony z Zoppot.
Herr Lehrer Blaszkowski najchętniej posługiwał się niemieckim. Podczas lekcji zdarzało mu się powiedzieć: - "A teraz powtórzę po polsku, dla tych, którzy nie mogą po niemiecku, czyli dla Żawrockiej"... Któregoś dnia przyszedł na lekcje ze swastyką w klapie marynarki, gdy zauważył, że uczniowie mu się przyglądają, schował ją do kieszeni marynarki. Niebawem zmienił nazwisko na Blaschke.
- Ale - dodaje pani Żawrocka-Wrzołkowa - to on nauczył mnie niemieckiego.
- Pani ich wybiela, mówi z życzliwością, a oni byli okropni. Pisze o tym w swoich książkach Mamuszka - wtrąca się jeden z siedzących w Bibliotece Mariackiej miłośników historii Gdańska.
Sięgamy zatem do "Sopockiego bedekera" Franciszka Mamuszki i do książki Henryka Polaka. Rzeczywiście, niektórzy nauczyciele zachowywali się skandalicznie. Wyróżniał się rektor największej szkoły senackiej w Wolnym Mieście Paweł Langmesser. Należał do założycieli Towarzystwa Nauczycieli Polaków i Macierzy Szkolnej, gdy jednak nie wybrano go prezesem towarzystwa, obraził się, w gabinecie powiesił portret Hitlera, opuścił szeregi organizacji polskich i zaczął zwalczać Polaków. Zastraszał nauczycieli i uczniów, ograniczył do minimum używanie języka polskiego w szkole.
Tak, to nie było znane nam ze starych zdjęć przyjazne i wielokulturowe miasto, w którym żyli zgodnie obok siebie Niemcy i Polacy. Polskie dzieci doświadczały tego na własnej skórze.

***

W domu Żawrockich przy Sudstrasse (Grunwaldzkiej) w Zoppot wspominano ciągle Polskę, jak tam ładnie, jak miło! A najładniej oczywiście w Rydzynie, miejscu magicznym i ukochanym. Zamek rydzyński, w którym mieszkali wcześniej Żawroccy, był przecież najokazalszą rezydencją magnacką w Wielkopolsce! Jego pierwszym właścicielem był na początku XVIII wieku król Stanisław Leszczyński. Gdy po utracie korony udawał się na emigrację, sprzedał dobra Sułkowskim, którzy rozbudowali i upiększyli zamek. Ostatni z rodu zmarł bezpotomnie na początku XX wieku i wówczas powołano Fundację imienia Sułkowskich mającą za zadanie prowadzenie działalności edukacyjnej. W zamku powstało gimnazjum męskie z internatem dla zdolnej, acz niezamożnej młodzieży. I w tej właśnie szkole Oskar Żawrocki dbał o kulturę fizyczną uczniów i kształtowanie ich osobowości.

***

Tereska wychodzi przed dom w Zoppot i słyszy: Polakschke, Polakschke! Nie wie, co to znaczy, ale jest to z pewnością przezwisko. Świadczy o tym pogardliwy ton. Po jakimś czasie umie się odciąć: Deutsche Lappen! (niemiecka szmata) i już ma spokój. Rachunki są wyrównane. Gdy już lepiej mówiła po niemiecku, powtarzała za namową mamy: - Jestem dumna, że jestem Polką!

***

Profesor Żawrocka-Wrzołek pokazuje zdjęcie dzieci przystępujących do Komunii w kościele Gwiazdy Morza w Zoppot. Jest wśród nich ksiądz Władysław Szymański, którego koniecznie musi wspomnieć, bo to był wspaniały człowiek z wielkim sercem. Jak pięknie mówił o Panu Bogu! Niemcy zamordowali go w 1940 roku w Stutthofie. Nie może pominąć księdza Majewskiego, który złamał zakaz spowiedzi po polsku i za to zesłano go do obozu w Dachau. Tam zginął. Z pięciu braci Majewskich - wylicza profesor Wrzołkowa - przeżył tylko jeden. Musi też wspomnieć pana profesora Władysława Urbanka z Gimnazjum Polskiego w Gdańsku, wielkiego społecznika, harcmistrza, który także mieszkał w Zoppot i zorganizował obok swojego mieszkania świetlicę dla młodzieży. Brała udział w odbywających się tam zbiórkach zuchów. To były przyjazne Polakom miejsca.

***

W roku 1938 Teresa rozstaje się ze szkołą senacką i zaczyna naukę w Gimnazjum Polskim Macierzy Szkolnej w Gdańsku. To była wspaniała szkoła z mądrymi i życzliwymi nauczycielami.

***

Latem 1939 roku Teresa i jej siostry jadą wraz z harcerkami z Komendy Chorągwi Gdańskiej i z mamą, która jest komendantką tej chorągwi, do Krakowa na uroczystości rocznicowe wymarszu Pierwszej Kadrowej. W sierpniu ojciec przysyła mamie wiadomość, żeby broń Boże nie wracały do Wolnego Miasta Gdańska. Sam 31 sierpnia jedzie na motocyklu do Gdyni. Na Oksywiu jest jednym z adiutantów pułkownika Dąbka. Zostaje ranny, trafia do niewoli, następne lata wojny spędza w obozach jenieckich.

***

W 1946 roku Żawroccy wracają do polskiego już Sopotu. Mieszkanie jest ogołocone i zajęte przez przybyszów z głębi kraju. Oskar Żawrocki dostaje pracę w kuratorium oświaty, pani Żawrocka zaczyna pracować w bibliotece. Danusia wyjeżdża na studia, młodsze córki idą do szkoły. Pewnego dnia przyjeżdża z Kaszub ojciec ich przedwojennej gosposi. Opowiada, że na jego oczach córkę zgwałciło kilkunastu krasnoarmiejców. Nie przeżyła.
- Czy to jest ta Polska, o którą się modliliśmy?- płakał. - Czy to jest ta Polska?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki