Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Szołoch: Człowiek z odwagi, sprawiedliwości i prawdy

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Mystkowski
Przywódca strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina w grudniu 1970 r., działacz WZZ i ROPCiO, współpracownik KSS „KOR” i NSZZ „Solidarność”. Rozpracowywany przez bezpiekę w ramach Sprawy Obiektowej „Jesień 70”, w której jednym z informatorów był TW Bolek… Kazimierz Szołoch - dziś niemal zapomniany, w Grudniu ‘70 i w Sierpniu ’80 odegrał rolę, która postawiła go w jednym szeregu z najważniejszymi bohaterami tamtego okresu. Za swoją odwagę zapłacił utratą pracy, społecznym wykluczeniem, chorobą zawodową i przedwczesną śmiercią. W 2007 Prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył go Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2017 roku wojewoda pomorski nadał jednej z gdańskich ulic jego imię. Decyzję tę oprotestował jednak prezydent Gdańska. Szołoch zmarł 10 marca 2009 r. Przed śmiercią przebaczył Lechowi Wałęsie. Były prezydent nie tylko nie przyszedł na jego pogrzeb, lecz nazwał publicznie „tchórzem” i „kłamcą”.

Rozmawiałem z nim wiele razy. Jednak pierwszy tekst o jego opozycyjnej działalności napisałem dopiero wiosną 1996 roku, w kwartalniku „B1” pod pseudonimem Rita Rheinauer. Wówczas pan Kazimierz był już mocno schorowany, ale ciągle miał to coś, co jednało mu ludzi, co wzbudzało do niego zaufanie.

Urodził się 8 kwietnia 1932 roku na Lubelszczyźnie. Miał trzy siostry i pięciu braci. Jego ojciec był oficerem armii gen. Hallera i za walkę z bolszewikami został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari. Zginął z rąk UPA w 1943 roku. Starszy brat walczył w AK. Zamordowało go NKWD w roku 1945. Najstarszy z braci wpadł w Gdańsku w ręce bezpieki. Za przynależność do podziemia dostał karę śmierci. Przeżył, bo komuniści zamienili mu ją na więzienie.

Kazimierz Szołoch był wysoki i potężnie zbudowany - podczas służby wojskowej zdobył tytuł wicemistrza boksu LWP w wadze ciężkiej. Obdarzony tubalnym głosem i pewnością siebie posiadał wszelkie predyspozycje, by stać się przywódcą robotniczego buntu. W roku 1970 miał już troje dzieci. Wkrótce miała urodzić się jego czwarta córka. Właśnie własnymi rękoma wybudował dom.

Z zawodu był spawaczem. Jednym z lepszych w gdańskiej Stoczni Remontowej. Nie uchroniło go to przed zwolnieniem z pracy. Powodem były prawicowe poglądy, których nie ukrywał. Ze stoczni przeszedł do Przedsiębiorstwa Urządzeń Chłodniczych „Klimor”, potem trafił do „Lenina”.

W oku cyklonu

14 grudnia 1970 roku rozpoczął się ciąg zdarzeń, któremu historia nadała miano Grudnia ’70. Tego dnia Szołoch ciskał kamieniami w oddziały milicji, dowodził kolegami pchającymi radiowóz i szturmował dworzec PKP. Następnego dnia zdobywał gmach KW PZPR… W tym czasie Lech Wałęsa przemawiał z okna komendy MO przy ówczesnej ulicy Świerczewskiego, usiłując powstrzymać robotników przed próbą odbicia aresztowanych kolegów.

Kluczowe chwile nadeszły rankiem 16 grudnia. Stocznia była już otoczona wojskiem, zza murów dochodził warkot silników czołgów. Szołoch kończył pić kawę, gdy od II bramy dobiegły strzały. Potem rozległ się krzyk. Ktoś powiedział, że wojsko oddało salwę w tłum, i że są zabici i ranni. Wkrótce przed budynkiem dyrekcji zebrały się tysiące ludzi. Za murem wyły syreny ambulansów. Zabierano rannych. Ciała zabitych leżały naprzeciw czołgów. I wtedy Szołoch wziął mikrofon i zażądał od dyrektora kluczy do radiowęzła. W czasie, gdy elektrycy dokonywali niezbędnych zabiegów technicznych, zastanawiał się, co powiedzieć żołnierzom i stoczniowcom.

- Żołnierze! Otoczyliście stocznię, strzelacie do nas, a przecież tutaj pracują wasi ojcowie i bracia. Tu wielu z was będzie pracowało po przejściu do rezerwy. Żołnierze! Wasi oficerowie to czerwona burżuazja. To zdrajcy narodu polskiego. Macie ich rozbroić i przyłączyć się do nas…

Ubecka zdrada

Mówił wtedy też o Kościuszce i Pułaskim, o sytuacji ekonomicznej kraju, o zaniedbaniach w dziedzinie oświaty, kultury i służby zdrowia. Wspomniał, że wielu nie będzie stać na torebkę cukierków pod choinkę. Zakończył apelem o utworzenie prawdziwie robotniczego komitetu strajkowego, który przygotuje postulaty do rozmów z władzami.

Jako pierwszy zgłosił się Zbigniew Jarosz. Po nim Jerzy Górski. W parę godzin później, gdy Szołoch zdążył już zorganizować milicję robotniczą, otworzyć magazyny z żywnością i uruchomić stołówkę, dyrektor Stanisław Żaczek przyprowadził kolejnego kandydata na członka komitetu strajkowego… Był nim Lech Wałęsa.

Około godziny 17 komitet został zaprzysiężony, po czym jego członkowie zniknęli jak kwietniowy śnieg… Po kolacji Szołoch wybrał się do „Remontówki”. W trakcie rozmowy z tamtejszym komitetem nadbiegł ktoś z „Lenina” i krzyknął, żeby Kazik natychmiast wracał, bo dyrekcja organizuje wybory nowego komitetu strajkowego. Zdążył w ostatniej chwili.

Na jego widok dyrektor zmieszał się i powiedział, że „nie warto niczego zmieniać…”.

Około północy Szołoch po raz ostatni obszedł straże przy bramach. Wszędzie panował spokój. Zmęczony, po dwóch nieprzespanych nocach zasnął jak kamień. Około godziny drugiej nad ranem koledzy obudzili go krzycząc: - Kaziu! Zdrada!

Wybiegł na ulicę. Szeregi robotników szły ku otwartym bramom. Wcześniej ktoś przez megafony nadał komunikat o zakończeniu strajku. Stoczniowcom zagwarantowano bezpieczny powrót do domu. Następnie nagłośnienie zostało wyłączone.

- Mogłem się tylko domyślać, kto to zrobił - powiedział. - To przez nich zginęli ludzie w „Komunie”. Gdyby Gdańsk nie skapitulował, władze nie odważyłyby się wydać rozkazu strzelania w Gdyni.

Ucieczka przed aresztowaniem

Tego dnia wpadł na chwilę do domu. Pożegnał się z rodziną. Wziął trochę pieniędzy. Kiedy wsiadł do pociągu, było jeszcze ciemno. Przez pięć miesięcy ukrywał się w rodzinnych stronach. Do Gdańska wrócił dopiero późną wiosną 1971 roku.

- Nie wpuszczono mnie do stoczni. Przeskoczyłem więc przez płot i zgłosiłem się do dyrektora Żaczka. Przyjął mnie nawet życzliwie, kazał wystawić przepustkę, pozwolił wrócić do pracy. Następnego dnia zostałem wezwany do „Klimoru”. W gabinecie Czubińskiego siedziało jeszcze dwóch facetów. Jeden z nich powiedział do mnie: „Jest pan aresztowany”.

Udało mu się jednak uciec. Na podwórzu wskoczył do jakiejś furgonetki. Jej kierowca wywiózł go do lasu, aż za Gdynię… Znowu się ukrywał. Przez trzy miesiące formalnie był na zwolnieniu lekarskim. Nawet nie musiał symulować. Kilkanaście lat pracy jako spawacz zaczęło dawać o sobie znać w postaci pylicy.

We wrześniu 1971 zaryzykował powrót do pracy. Myślał, że o nim zapomnieli. Ale wkrótce wezwano go do dyrekcji. Tam czekało na niego dwóch esbeków. Twierdzili, że ma broń odebraną w grudniu milicjantom. Chcieli zabrać go na komendę. Przy II bramie stoczniowcy zorientowali się, że Szołoch został aresztowany. Otoczyli go kręgiem. Esbecy uciekli w jedną, a on w drugą stronę. Po drodze spotkał Wałęsę.

- Lechu zaprosił mnie na wieczór do siebie, do hotelu stoczniowego na Klonowicza. Zgodziłem się, chociaż już wtedy wiedziałem, że po grudniu kapował - opowiadał mi Szołoch. - Czułem, że teraz mnie zechcą zabić. Więc kiedy ktoś wyciągnął do mnie rękę, uczepiłem się jej jak topielec. Powiedziałem Wałęsie, że chyba pojadę szukać sprawiedliwości u Gierka. On ani tak, ani siak. Był w dobrym humorze, chciał mnie poczęstować wódką, a ja wtedy wódy do ust nie brałem. Jak się żegnaliśmy, coś mnie tknęło, żeby wyjść bocznymi schodami.

Wolał nędzę niż współpracę

Do domu już nie wrócił. Przenocował u znajomego. Rano spóźnił się na ekspres do Warszawy.

- Może to palec Boży? - opowiadał. - Bo pewnie Wałęsa powiedział im, że mam jechać tym pociągiem.

Pojechał innym - do Łodzi Kaliskiej. W Kutnie miał przesiadkę do Warszawy. Około południa dotarł do KC PZPR.

- Kazali mi czekać do 16. Bałem się, że jak wszyscy wyjdą, jakieś oprychy mnie tam zakatrupią. Usiadłem w bufecie, zamówiłem kawę i koniak.

Nie pamiętał nazwiska dygnitarza, który go przyjął. Szołoch wyznał mu wszystko, co przeszedł od swojego wystąpienia w stoczni aż do ostatniej próby aresztu. Zaklinał się, że nie ma żadnej milicyjnej broni. Sekretarz zapisał jego nazwisko, dał numer swojego telefonu, obiecał, że SB nie będzie go więcej nękała.

- I dotrzymał słowa. Za to Czubiński rzucał mną to tu, to tam. I zawsze dostawałem najgorzej płatną robotę.

Rok później Szołoch dostał wezwanie do dyrektora Wydziału Spraw Wewnętrznych Urzędu Wojewódzkiego - Mieczysława Gromadzkiego. Zaproponowano mu współpracę. Za lojalność dostałby samochód, wczasy na Krymie, dobrą pracę. Odmówił i… został zwolniony z „Klimoru”.

Przyznano mu rentę III grupy. Próbował znaleźć pracę na pół etatu, bezskutecznie. Aby przeżyć, wynajmował pokoje studentom, założył warzywnik, sprzedawał na rynku święte obrazki.

Kartka z numerem tamtego kacyka leżała w szufladzie - nawet nie przyszło mu do głowy, aby do niego zadzwonić.

Marksiści wychodzą

Wczesną wiosną 1978 w mieszkaniu Tadeusza Szczudłowskiego zaczął działać punkt kontaktowy ROPCiO.

Poszedł na zebranie. Wysłuchał uczonych wypowiedzi i wcale nie był nimi zbudowany.

Na koniec sam wygłosił przemówienie. Takie jak to osiem lat wcześniej, po którym porwał za sobą stoczniowców. Teraz intelektualiści przyjęli je burzą oklasków. Posypały się zaproszenia, komplementy.

W tym czasie w Katowicach Kazimierz Świtoń powołał do życia WZZ. W Gdańsku z podobną inicjatywą wystąpił Krzysztof Wyszkowski i małżeństwo Gwiazdów. Zebranie założycielskie odbyło się 28 kwietnia 1978 roku w domu Szołocha. Uczestniczyła w nim również Anna Walentynowicz, Antoni Sokołowski, Bogdan Borusewicz oraz podstawiony przez SB Edwin Myszk.

We wrześniu tego samego roku do WZZ został przyjęty Lech Wałęsa. Oto jak to wydarzenie zapamiętał Kazimierz Szołoch:

- Wałęsa przyznał wtedy: „W grudniu siedemdziesiątego współpracowałem z cywilną milicją”. A Gwiazda na to: „Powiedz Lechu otwarcie - ze Służbą Bezpieczeństwa”.

To była dziwna reakcja… Kiedy zdemaskowano Myszka, został on natychmiast wyrzucony z WZZ. Przeszłość Wałęsy jakby nikogo nie interesowała. Trzeba było wielu lat i uporu takich ludzi jak Szołoch, Walentynowicz, Świtoń, Wyszkowski, a później także Sławomir Cenckiewicz, aby prawda o byłym prezydencie RP dotarła do Polaków.

Szołoch wkrótce zszedł ze sceny. Chociaż mógł poprowadzić sierpniowy strajk, a następnie płynąć w górę, jak to zrobił Wałęsa. Swoją szansę przekreślił na jednym z zebrań WZZ - oburzony czyjąś wypowiedzią, przywołał najmłodszą córkę i rzekł: „Aniu, otwórz drzwi, panowie marksiści wychodzą”.

- Gwiazda prosił mnie potem: „Kaziu, cofnij te słowa”. Również Borusewicz radził mi, żebym się podporządkował „korowcom”. Obiecywał stałą zapomogę, taką, jaką wypłacali Wałęsie. „Prędzej umrzesz niż się doczekasz, że się pokłonię Kuroniowi”, odparłem. Od tej chwili przestali mnie nachodzić.

Na bocznym torze

W rocznice chodził pod stocznię. Palił świece i przemawiał do robotników. Oni oklaskiwali go, a milicja od czasu do czasu robiła mu w domu rewizję. Poza tym, nadal był inwigilowany i zatrzymywany w areszcie. W Sierpniu ’80 roku zjawił się w stoczni. Starzy koledzy odśpiewali mu „sto lat”.

Po tym jak Wałęsa ogłosił zakończenie strajku, razem z innymi powstrzymywał robotników przed opuszczeniem stoczni. Zainicjował z Tadeuszem Szczudłowskim postawienie krzyża przy II bramie.

19 sierpnia, w dwa dni po powstaniu MKS, Szołoch nagle zachorował. Odezwały się komplikacje sercowe spowodowane niedoleczoną pylicą. Odwieziono go do domu. Do stoczni już nie wrócił. Stał z boku, obserwował, głośno krytykował.

Po wprowadzeniu stanu wojennego przez trzy miesiące się ukrywał. Gdy reżim złagodniał, wyjechał na rok do Londynu, do najstarszej córki. Pracował ciężko, a za zarobione funty po powrocie do domu kupił meble, pralkę i kolorowy telewizor. Po wyborze Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta pocieszał się, że Polacy znowu staną do walki z komuną i do władzy dojdzie prawdziwa prawica.

- I wtedy wreszcie będzie można ogłosić całą prawdę o „bohaterach” tamtych lat…

Zmarł 10 marca 2009 roku po długiej chorobie. Miał niespełna 77 lat. Jego pogrzeb odbył się 14 marca w Pruszczu Gdańskim. Tuż przed śmiercią wyznał: „Wybaczam Lechowi Wałęsie jako chrześcijanin, bo tak nakazał mi Chrystus Miłosierny…”. Wałęsa po otrzymaniu nekrologu napisał: „Szołoch przywódcą strajku w 1970 roku to na pewno nie był, szukał ze strachu ochrony u Gierka. Nawet w takiej sytuacji: obłuda, fałsz i bezczelna kłamliwa obrzydliwa gra. Szkoda że nie zdążył mnie przeprosić, bo to jego pomówienie i tchórzostwo uruchomiło Bolka absurd…”. (pisownia oryginalna). Krzysztof Wyszkowski skwitował to jednym zdaniem: „Postawa Wałęsy ma charakter zemsty na martwym człowieku za własną zbrodnię”.

Kazimierz Szołoch zmarł 10 marca 2009 roku po długiej chorobie. Miał niespełna 77 lat

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki