Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każde dziecko marzy o dorosłym, który pomoże mu oswoić świat

Monika Jankowska
Weronika, Julka, Agata i Oliwka ze Zblewa. Czworaczki muszą się podzielić rodzicielską miłością i uwagą z rodzeństwem
Weronika, Julka, Agata i Oliwka ze Zblewa. Czworaczki muszą się podzielić rodzicielską miłością i uwagą z rodzeństwem Archiwum rodzinne
Świat dzieci nie zawsze jest kolorowy. A dorośli rzadko myślą o tym, że najmłodszych też dotykają problemy, czasem większe od nich.

"Nie trzeba mieć wielkich problemów, by oczekiwać pomocy od dorosłych" - taką maksymę wciela w życie Towarzystwo Profilaktyki Środowiskowej Mrowisko. - Młody człowiek jest w specyficznym okresie życia - pięknym i trudnym - twierdzi Zygmunt Medowski, szef Mrowiska. - Zadaniem dorosłego jest wspierać dzieci i młodzież w każdej sytuacji. A życie pokazuje, że sytuacje te mogą być naprawdę rozmaite... Bez względu na wiek.

Poczwórne wymagania
Agatka w sukieneczce z falbanami siedzi przy stoliku. Obok Weronika z Julką (w takich samych sukienkach) karmią się nawzajem kukurydzianymi chrupkami. Oliwka wierci się na krześle, próbuje napić się soku z plastikowego kubka, przy okazji plamiąc sukienkę. - Dzisiaj i tak dziewczynki są spokojne - zapewnia ich mama, Beata Dembek. Półtora roku temu o niej i jej rodzinie było bardzo głośno. Niecodziennie przecież na świat przychodzą czworaczki.

Dziś dziewczynki rosną w kochającej rodzinie w niewielkim Zblewie. Rodzinie dość sporej: najstarszy z rodzeństwa jest 13-letni Szymon, a po nim pojawiły się sześcioletnie dziś bliźnięta Dawid i Natalia. Czworaczki urodziły się 14 września 2012 roku.
- Życie z taką gromadką jest równie piękne, jak pełne wyzwań. Wyjazd do Gdańska to dla nas ogromna wyprawa. Trzeba ubrać wszystkie dzieci, przenieść do samochodu, uspokoić , jeśli akurat zaczęły płakać - opowiada Dembek. - Ciężko jest, kiedy któraś zachoruje. Jedna zarazi drugą, a kiedy te wyzdrowieją, chorować zaczyna trzecia i czwarta. Bywa, że dziewczynki łącznie chorują nawet przez miesiąc.

Dembkom pomaga Ania, oddelegowana do tego zadania przez Urząd Gminy w Zblewie. Wspierają ich też rodzina i znajomi. - Największe koszty związane są z zakupem mleka i pampersów. Ale nie narzekamy, najważniejsza jest przecież miłość, a tej na pewno w naszym domu nie zabraknie. Dzieci dają nam siłę i szczęście. Dziękujemy Bogu za to, że są zdrowe.

W tym samym czasie, gdy czworaczki bawią się w domu, chodnikiem między akademikami UG drepcze półtoraroczna Olenka. Uważnie obserwuje to, co się dzieje dookoła. Mama, Ewelina Lechocka, bierze małą na ręce i niesie do pokoju w akademiku.

- Bycie mamą studentką nie jest łatwe - mówi. - Na pewno Olenka ma trochę inne życie niż jej rówieśnicy. Kiedyś musiałam wygłosić referat i nie miałam jej z kim zostawić, więc weszłam razem z nią na salę wykładową. Olenka leżała w wózku, a ja w tym czasie mówiłam. Na szczęście wykładowczyni nie miała nic przeciwko. W zasadzie tylko raz usłyszałam nieprzychylną uwagę od profesora. Poszłam po wpis do indeksu, zabrałam córkę ze sobą. Na korytarzu jakiś wykładowca, z którym w ogóle nie miałam zajęć, zapytał, czy wózek ułatwił mi uzyskanie oceny!

Znalezienie się w nowej sytuacji, studia, niewiele czasu na naukę, zmęczenie - pogodzenie tego wszystkiego wymagało od Eweliny poświęcenia i determinacji.

Do pokoju puka jej przyjaciółka, także mama: - Mogę zostawić z tobą na chwilę moją córkę? - pyta. - Jasne - odpowiada Ewelina. I tłumaczy: - Mieszkanie z dzieckiem w akademiku ma też plusy. Zaznajomiłam się z innymi mamami studentkami, często się wspieramy, wymieniamy ciuszkami i zabawkami, a gdy trzeba, opiekujemy nawzajem dziećmi. Razem z chłopakiem staram się, by miała jak najlepsze dzieciństwo.

Mamą studentką do niedawna była Dorota Polaszek. Teraz zaczęła doktorat na filologicznych studiach doktoranckich. Ma dwoje dzieci - Zosię i Franka. - Przede wszystkim jestem mamą. Gotuję, sprzątam, zmieniam pieluchy i cieszę się każdym uśmiechem moich dzieci. Dopiero potem jestem doktorantką, uczę się, czytam, biorę udział w konferencjach. Takie uporządkowanie spraw powoduje, że nie frustruje mnie nic, co muszę zrobić. Owszem, jest trudno. Nikt nie obiecywał, że przy dzieciach będzie łatwo, a już na pewno, że z łatwością przyjdzie mi jeszcze kończyć studia magisterskie i rozpoczynać doktoranckie.

Młodzi naukowcy chcą poważania

Pasją dziewięcioletniego Jana Hofmana z Gdańska jest gra na perkusji. Pasją dziesięcioletniego Sergiusza Hebla z Gdyni - harcerstwo. Chłopcy poznali się dzięki Polskiej Akademii Dzieci - pierwszemu na świecie uniwersytetowi prowadzonemu przez dzieci.

- Organizujemy wykłady i warsztaty naukowe dla 6 tysięcy dzieci w 22 ośrodkach w Polsce, Czechach i Holandii - opowiada dr Agata Hofman, autorka projektu PAD. - Organizujemy też międzynarodowe konferencje naukowe dla dzieci, a w zeszłym roku wraz z klubem sportowym Gedania udało się zorganizować łączność na żywo z Międzynarodową Stacją Kosmiczną, ISS; dzieci na żywo zadawały pytania astronautom. W styczniu MNIS oraz Polska Agencja Prasowa nadały nam tytuł Popularyzatora Nauki 2013 - jesteśmy najlepsi w Polsce.

Jednak i przed najlepszymi czasami pojawiają się problemy. Jan mówi: - Kiedy przygotowuję moje koncerty i wykłady, to największy problem sprawia mi przygotowanie perkusji. - I dodaje: - Chciałbym być poważnie traktowany przez dorosłych naukowców.

Sergiusz mu wtóruje: - Cieszę się, jak ludzie traktują mnie równo, nie lubię być traktowany jak dziecko. Skoro przedstawiam jakiś wykład, szczegółowo go opracowuję, to chciałbym, by dorośli okazywali mi szacunek.
Ten sam problem ma 15-letnia Julia Froese, sekretarz PAD: - Chciałabym być traktowana przez dorosłych naukowców na równi. A co jeszcze może być problemem młodego naukowca? Chyba to, żeby przygotować wykład w taki sposób, by z tematyką trafić do każdego odbiorcy. Trzeba też sporo czasu poświęcić na pracę nad językiem - musi być łatwy w odbiorze, musi też odbiorców zaciekawić.

Dawid marzy o wózku

A Dawid właśnie wrócił ze szkoły. W zasadzie to przywiozła go mama, Lucyna Nagórska. Jego zajęcia skończyły się w południe. Dawid nie zawsze może w nich uczestniczyć, ale wtedy przychodzi do niego nauczyciel na lekcje indywidualne.

Dawid zdecydowanie bardziej woli zajęcia w szkole - tam są inne dzieci. Siedmiolatek bardzo lubi się uczyć. Potrafi już czytać całe fragmenty tekstów i pisać, chociaż ta czynność pisania wymaga od niego sporego wysiłku.

Dawid doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej inności. Czasami wspomina rodzicom o swoich "mankamentach": niemożności chodzenia, słabości mięśniowej, bolących kościach. Dawid cierpi na rdzeniowy zanik mięśni. Choroba ujawniła się, gdy miał sześć miesięcy. Potem doszła atrofia mięśni, w wyniku której nie chodzi, a tylko siedzi, podparty.

- My, rodzice, staramy się wspierać go w każdej sytuacji, ale nie narzucamy mu się, jeśli widzimy, że chce zrobić coś samodzielnie - tłumaczy mama Dawida. - Boimy się o niego każdego dnia i kontrolujemy kilka razy w nocy, żeby mieć pewność, że oddycha prawidłowo. Bywa, że spotykamy się z kompletnym brakiem wrażliwości, zarówno na ulicy, jak i w gabinetach lekarskich.

Dawid na co dzień zmaga się z chorobą i swoimi ograniczeniami. Jest podopiecznym gdańskiego Hospicjum im. ks. E. Dutkiewicza SAC. Największym problemem jest dla niego brak specjalistycznego wózka elektrycznego. Gdyby tylko miał taki sprzęt, to już nie musiałby nikogo prosić o to, by przestawić wózek w inne miejsce. Mógłby być bardziej niezależny.

Na szczęście ludzi dobrej woli nie brakuje. Jutro o godzinie 9.00 uczestnicy parkrunu spotkają się w gdańskim parku Reagana, by pobiec specjalnie dla Dawida. Na koszulki przykleją naklejki z napisem "Biegnę dla Dawida". W parku pojawią się też wolontariusze Fundacji Hospicyjnej, którzy będą zbierać datki na specjalistyczny wózek. Dawid sam da sygnał do rozpoczęcia biegu.

Dziecko nie chce być niechciane

Dziewięcioletnia Ania wkłada komunijną albę, obchodzi teraz biały tydzień. Pomaga jej mama. - Nie, mamo, nie czesz mi warkocza - mówi zdecydowanym głosem dziewczynka. - No dobrze, to załóż chociaż coś na siebie, na dworze dziś zimno - mówi mama i podaje Ani sweter.

Ania ubiera się w jednym z pokoi Pogotowia Opiekuńczego w Gdańsku. Jej mama swego czasu też tu przemieszkiwała. - To smutne, ale czasem jest tak, że trafiają do nas dzieci tych rodziców, którzy sami w pogotowiu kiedyś przebywali - mówi Grzegorz Barczewski, dyrektor ośrodka.

Pogotowie Opiekuńcze to specyficzna placówka, ma charakter interwencyjny, udziela pomocy dzieciom i ich rodzicom w nagłych wypadkach. Dzieci trafiają tu, by odpocząć od swoich problemów, przeczekać moment kryzysowy, nabrać zaufania do świata dorosłych. A ten bywa okrutny - brak miłości, przemoc, ciągłe awantury, alkohol w domu, bezradność życiowa rodziców i strach o to, jaki będzie kolejny dzień. To wszystko sprawia, że dziecko czuje się niechciane i niepotrzebne.

- Często się zastanawiam, czy widziałem już całe zło, które może spotkać dziecko w świecie dorosłych - dodaje Barczewski. - Każdy kolejny tydzień, miesiąc i rok pokazuje mi kolejne jego odsłony. Były u nas dzieci rodziców odsiadujących wyroki karne za popełnione przestępstwa, były dzieci bestialsko karcone albo wykorzystywane przez dorosłych, były dzieci rodziców, dla których alkohol był ważniejszy od wszystkiego, do tego mieszkające w warunkach urągających godności. Były dzieci rodziców, dla których nowy związek lub praca za granicą były ważniejsze niż rodzicielstwo.

Czasami przychodzi taki moment, że rodzice chcą zawalczyć o lepszą przyszłość dla siebie i dzieci. - Jeżeli wyczuwamy wolę walki o dzieciaki, to wiemy, że można pracować z rodzicami, by ich dzieci mogły wrócić do domu. Gorzej, gdy tej woli walki nie ma albo gdy rodzice zapominają, o co walczą.

Tomasz Piechota, opiekun, pracuje z nastoletnimi dziewczętami. - Dziewczyny problemów mają całe mnóstwo, zaczynając od tych, które nieobce są i innym nastolatkom. Ale są i narkotyki, są ofiary przemocy. Są też ciąże w młodym wieku. Sam odwoziłem jedną z przekazanych do nas interwencyjnie dziewcząt na porodówkę. Dotarliśmy w ostatniej chwili. Położna mówiła, że już było widać główkę!

W gdańskim Pogotowiu Opiekuńczym dla dzieci przygotowano 30 miejsc. Wszystkie są zajęte...

Międzynarodowy Dzień Dziecka zainicjowała w 1949 r. Światowa Federacja Kobiet Demokratycznych.
1 czerwca miał być świętem ochrony dzieci przed wojną, krzywdą i głodem. Obchodzony głównie w byłych krajach socjalistycznych, dziś znany jest już tylko w Polsce, Czechach, Słowacji, Rosji i krajach bałtyckich.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki