Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Rogowiec medale już ma, teraz liczy na mandat do Strasburga [ROZMOWA]

rozm. Ryszarda Wojciechowska
Katarzyna Rogowiec
Katarzyna Rogowiec Przemek Świderski
Sport wcale nie jest czystszy od polityki - mówi Katarzyna Rogowiec, medalistka paraolimpijska, i zapowiada start w wyborach do Europarlamentu.

Sport paraolimpijski to coś czystego, a polityka kojarzy się z brudami.
I tu się pani myli. Bo sport paraolimpijski nie jest taki czysty, jak się wydaje. Współpracuję ze Światową Agencją Antydopingową i z polską Komisją ds. Zwalczania Dopingu w Sporcie, więc wiem coś na ten temat. Wystarczy spojrzeć na ostatnie igrzyska paraolimpijskie w Soczi. Najpierw wykryto doping u włoskiego hokeisty, potem u narciarza biegowego z Kazachstanu. Można też wspomnieć o Oscarze Pistoriusie, paraolimpijczyku z RPA, oskarżonym o zabójstwo. Podczas jego procesu, który właśnie trwa, mogą się pojawić pytania, na ile środki dopingujące pobudzały w nim agresję i czy mogły mieć wpływ na dramat, jaki się wydarzył. Nie chcę usprawiedliwiać dopingu. Chcę tylko powiedzieć, że paraolimpijczyk, jak każdy sportowiec, pragnie wygrać. Kiedy staje na starcie, nie myśli o tym, czy ma ręce i nogi. Tylko dąży do celu za wszelką cenę. Czasami, niestety, na dopingu.

Po co Pani polityka?
Nakręcałam się nią przez ostatnie lata. Widziałam, jak człowiek nie może zmienić tego, co jest, jego zdaniem, złe, jeśli nie działa w politycznych strukturach. Zdarzało mi się w sprawach sportowych dochodzić do ściany, kiedy próbowałam coś załatwić. I nawet rozmowy z ministrem sportu czy spotkania w sejmowej Komisji Sportu nie pomagały. Bo decyzyjność jest tylko po tamtej stronie. Co z tego, że wiem, czego potrzebują ludzie, skoro w tym starciu i tak byłam jedynie Kasią Rogowiec. Do startu w politykę dochodziłam małymi krokami. Bliskie mi są też kwestie zatrudnienia. Zajmowałam się tym przez 10 lat w Regionalnym Ośrodku Polityki Społecznej w Krakowie. Miałam to szczęście, że pozwolono mi brać udział w tworzeniu projektów unijnych, w ich realizacji i rozliczaniu tych środków.

A sport w Pani życiu?
Był zawsze pasją, ale czymś z boku. Udowadniał, że jestem zacięta, uparta i mogę z siebie wiele wydusić. Ale zawsze zarabiałam pracą. Pamiętam, jak przed laty ktoś mi powiedział: - Ale jak to, idziesz do pracy i rezygnujesz z renty socjalnej? Przecież renta to coś pewnego, coś, co ci państwo daje. Pukał się w głowę. A ja chciałam pracować.

Pani potrafi walczyć. Całe dotychczasowe życie to walka o własną pełnosprawność.
Ja tego tak nie czuję. Ręce straciłam w wypadku z kosiarką jako trzylatka. Ale rodzice wpoili mi przekonanie, że jestem pełnosprawna, że wszystko mogę. Tak mnie też traktowała moja społeczność w rodzinnej Rabce. Jestem dzieckiem wychowanym na wsi i nie dawałam się.

Próbowała Pani nawet haftować serwetkę.
I wyhaftowałam. Teraz zdarza mi się jeszcze cerować rajstopy. Nie wyrzucam od razu, jak poleci mi oczko.

Chciała też Pani, mimo braku rąk, skakać na skakance, jak inne dziewczynki.
Znalazłyśmy z mamą na to "patent". Mama przypinała mi skakankę do moich krótkich rączek gumkami recepturkami i jakoś skakałam. Na wszystko mi pozwalano. Kiedy chciałam w polu sadzić ziemniaki, to szłam i sadziłam. Pochylałam się tak długo, aż w końcu sama czułam zmęczenie i schodziłam z pola. Ale nie zawsze było tak dobrze. Problem z niepełnosprawnością pojawił się, kiedy zaczęłam dojrzewać. Wstydziłam się tego, że nie mam rąk. Nosiłam koszule z długimi rękawami, podjęłam próbę z protezami. Aż w końcu doszłam do wniosku, że to nie protezy są najważniejsze. Trzeba było zrobić przemeblowanie w głowie, w czym pomogli mi ludzie.

Kiedy to się udało?
W Krakowie. Studiowałam ekonomię i finanse publiczne. I musiałam wykonywać pewne prezentacje. Wstać i się pokazać. W Teatrze Języka Włoskiego podczas przedstawień byłam z kolei narratorem, więc też musiałam się pojawić na scenie. Uwierzyłam w siebie.

Ale po studiach, mimo takich kwalifikacji i znajomości kilku języków obcych, miała Pani problem ze znalezieniem pracy.
To był 2001 rok i wtedy, podobnie jak dziś, nie tylko mnie było trudno znaleźć pracę. W swoim CV nigdy nie zaznaczałam, że nie mam rąk. Bo niby dlaczego miałabym o tym pisać? Jestem osobą wykwalifikowaną i w pracy nie ma rzeczy, której nie potrafiłabym wykonać. Piszę na komputerze i ręcznie bardzo szybko.

Potrafi Pani wszystko?

Zakładam, że nie wszystko. Zasłon, na przykład, nie powieszę. Moja szefowa na początku bała się, że sobie nie poradzę. Zatrudniła mnie najpierw w sekretariacie. I kiedy pierwszego dnia zadzwonił telefon, chciała biec ze swojego gabinetu, żeby mi pomóc odebrać. Nie mogła sobie wyobrazić, jak to będzie. A potem widziała, że kiedy przyszedł do niej wicemarszałek, to już na niego czekała kawa, przeze mnie zrobiona i podana. Owszem, jestem inna, pewne rzeczy robię inaczej, dłużej, ale daję radę. Postęp cywilizacyjny też mi pomaga. Dzisiaj mogę napisać e-mail, mówiąc, a nie pisząc. Mogę wyszukać coś w internecie za pomocą głosu. Całkiem niedawno odkryłam zegarek na rękę połączony z telefonem. Przyglądam się nowinkom, które mogą ułatwić mi życie.

Są sytuacje, które jeszcze czasami przypominają o niepełnosprawności?
Niedawno miałam bardzo ciężkie przeżycie. Moja córeczka Olimpia zakrztusiła się. A ja nie mam palców i nie mogłam jej pomóc. W domu nikogo poza nami nie było. Przygotowana już była silikonowa łyżeczka, która miała mi pomóc, ale na szczęście Olimpia poradziła sobie sama.

Zastanawiała się Pani, czy poradzi sobie z dzieckiem?
Olimpia to mój siedmiomiesięczny skarb. Pierwszy miesiąc był trudny, kiedy dziecko nie trzyma jeszcze główki i ta dłoń matki jest potrzebna. Ale teraz jest dobrze. W poniedziałek lecimy razem do Lozanny, na spotkanie Rady Zawodników przy Światowej Agencji Antydopingowej. Bo ja ją ciągle jeszcze karmię piersią.

Szybko uczy ją Pani aktywnego życia.
Wcześniej chciałam sprawdzić, czy uda mi się pojechać na igrzyska do Soczi i powalczyć o medal. Pojechałyśmy z Olimpią do Finlandii na zawody o Puchar Świata. I dziecko uświadomiło mi, że tak się jednak nie da. Olimpia ułatwiła mi więc zamknięcie w moim życiu etapu związanego ze sportem. Uświadomiła, że kiedyś trzeba zejść ze sceny.

Najpierw była Rabka, potem Kraków, a teraz Gdańsk. Tu pani mieszka od pewnego czasu.
Przenieśliśmy się z mężem. Ale to była przeprowadzka lekka i przyjemna. Gdańsk, podobnie jak Kraków, to miasto piękne i europejskie.

Jest Pani przygotowana na porażkę?
One bywają elementem każdego działania. Znowu pewnie spotkam się z głosami, że nie mogę tego robić, bo nie jestem w stu procentach zdrowa. Tak jak to kiedyś usłyszałam, próbując się zapisać na kurs pilota wycieczek zagranicznych. Co to za pilot wycieczek bez rąk? Ale uparłam się i zrobiłam ten kurs. Byłam więc pilotem. Przyjmuję, że ktoś może nie dowierzać, że prowadzę samochód...

A prowadzi Pani?

Oczywiście, automatyczna skrzynia biegów jest genialnym rozwiązaniem w moim przypadku, a prowadzenie auta to coś, co sprawia mi frajdę. Ale pokutują w nas pewne stereotypy o niepełnosprawności. Kiedy siadałam do stołu razem z Jacquesem Rocque, Siergiejem Bubką czy Aleksandrem Popowem, to w naszych rozmowach o sporcie nie miało znaczenia, czy mam ręce, czy nie. Robiłam tak samo jak oni notatki, zadawałam pytania i odpowiadałam na nie. I nikt nie pytał - czy ja mogę, czy nie? Ci ludzie wiedzą, że wszystko jest możliwe. Że są możliwości drzemiące w technice i w samym człowieku. Ja się uczę całe życie. Także tego, że inni mogą mi pomóc. I ja mogę pomóc im. Bo jesteśmy stworzeniami stadnymi. Nikt nie chce żyć tylko dla siebie. Do tego, że potrzebujemy siebie nawzajem, dorastałam długo. Do tego na przykład, żeby pozwolić ojcu zasznurować sobie buty...

Dlaczego?
Bo przez długi czas próbowałam wszystkim udowadniać, że ja sama, że mogę. Mimo że to trudne i więcej czasu mi zajmuje.

I kiedy tata mógł Pani zasznurować buty?
Kiedy już studiowałam. Dotarło do mnie, że te moje krótkie ręce to nie jest jakiś dramat życiowy i że z tym można nawet szczęśliwie żyć. Dotarło do mnie, że mogę akceptować czyjąś pomoc. Przez to, że tata zasznurował mi te buty, on sam się lepiej poczuł. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale pewnie do dziś go dręczy, że nie mógł wówczas nic zrobić. Że stało się to, co się stało. Przyjmuję, że tak jest na różnych polach naszego życia. Nie twierdzę, że jestem alfą i omega i że zbawię świat. Jako paraolimpijczyk w wieku 40 lat będę mogła już przejść na emeryturę. Powiedzieć sobie - no to usiądźmy teraz na laurach. Jest za co żyć. Nie muszę robić nic więcej. Ale ja chcę być jeszcze użyteczna i pomocna.

Sylwetka

Katarzyna Rogowiec jest dwukrotną mistrzynią paraolimpijską z Turynu (2006). Cztery lata później w Vancouver zdobyła brąz

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki