Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kartofle i komiks o lagrze, czyli jak pokazać wojnę

Andrzej Kasperek
„Szczęściarz z rocznika 1917”. Czarno-białe ilustracje, naśladujące stare przedwojenne rysunki  pozwalają ukazać świat lagru bez epatowania okrucieństwem. Brak koloru pozwala znieść widoki stosów trupów, wycieńczonych cieni w pasiakach, szubienic…
„Szczęściarz z rocznika 1917”. Czarno-białe ilustracje, naśladujące stare przedwojenne rysunki pozwalają ukazać świat lagru bez epatowania okrucieństwem. Brak koloru pozwala znieść widoki stosów trupów, wycieńczonych cieni w pasiakach, szubienic… archiwum prywatne
Kiedy mieszka się kilometr od obozu jak Wanda Swajda, człowiek chcąc nie chcąc zaczyna myśleć o tamtym dramacie.

Wiem, że pisuar wystawiony przez Marcela Duchampa i malunki puszek zupy Campbell weszły już do kanonów sztuki XX wieku. Ale wciąż mam kłopot ze sztuką współczesną - zbyt rzadko potrafi mnie ona poruszyć. Nieraz zastanawiałem się, dlaczego wielgachny rekin w formalinie („Fizyczna niemożliwość śmierci w umyśle istoty żyjącej” Damiena Hersta), rozbebeszone wyro („Moje łóżko” Tracey Emin) czy puszka z kałem („Merda d’artista” Piera Manzoniego) zupełnie mnie nie obchodzą? A co to za sztuka, która pozostawia obojętnym? Okazuje się jednak, że sztuka nowoczesna potrafi poruszać - przypomnijmy sobie szarżę Olbrychskiego na fotosy z serii „Naziści” Piotra Uklańskiego, posła Tomczaka rzucającego się na rzeźbę „Dziewiąta godzina” Maurizia Cattelana przedstawiającą Jana Pawła II przygniecionego meteorytem, aby uwolnić papieża, czy wreszcie wielokrotnie paloną „Tęczę” Julity Wójcik.

Kłopoty ze zrozumieniem sztuki nowoczesnej biorą się pewnie z braku przygotowania do jej percepcji, bo bez niego najczęściej nie jesteśmy w stanie odbierać przekazu, który niosą dzieła współczesnych artystów. Kilka miesięcy temu z zazdrością patrzyłem w galerii Zachęta na dzieci z podstawówki uczestniczące w lekcji muzealnej. Edukator prowadził je po ekspozycji i objaśniał, co znaczy tytuł, jak praca została wykonana, czy są w niej symbole, czy znajdziemy w niej jakąś narrację. Dawał im A, B, C wiedzy o sztuce współczesnej, klucz do rozumienia, czasem bardzo trudnych, zagadnień. Wszystko to po to, by wychować świadomego odbiorcę, który nie skwituje oglądanych dzieł (zbyt) łatwo wypowiadanym zdaniem: „To głupie”. Taki odbiorca ma szansę na przeżycie przygody ze sztuką i przekona się, że potrafi ona pobudzać wyobraźnię, uczyć innego spojrzenia oraz daje możliwość lepszego rozumienia świata.


Ziarna i ziemniaki

„Dobra sztuka porusza. Wywraca do góry nogami nasze przyzwyczajenia. Zmienia spojrzenie na rzeczywistość. Sprawia, że po wyjściu z wystawy nie jesteśmy już tacy sami. Patrzymy inaczej na świat” - mówi Małgorzata Ludwisiak, szefowa Centrum Sztuki Współczesnej. Dokładnie tak! Zdarza się bowiem, że dzieło współczesnego artysty wstrząśnie nami. Przydarzyło mi się to podczas oglądania instalacji „Ziarna słonecznika” Ai Weiweia. Przeszło sto milionów porcelanowych ziaren słonecznika wysypanych na podłodze muzeum Tate Modern. Symbol dawnych Chin, ich współczesności, maoizmu i pospiesznej modernizacji, ogromnych kosztów ludzkich. Kontemplując to niezwykłe dzieło, nie myślałem, że niedaleko mnie powstaje wybitne dzieło młodej polskiej plastyczki - Wandy Swajdy. Kiedy usłyszałem, że chodzi o rzeźby z kartofli, moja reakcja była stereotypowa - znowu kolejna „artystka”, która zabiera się za ziemniaki. Przecież to już było (Julita Wójcik, Obieranie ziemniaków, 2001, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki), dajcie mi święty spokój… Kiedy jednak kolega opowiedział mi o wystawie „Okna czasu” w Muzeum Stutthof, postanowiłem sam się przekonać. Był rok 2012.

Część drewnianego baraku zasłonięto czarnymi kocami. Wchodzimy na własną odpowiedzialność. Rozsypany piasek sprawia, że nogi grzęzną i poruszamy się wolno. Słabe żarówki w blaszanych latarniach ledwie oświetlają wiszące na ścianach ramy ze starych okien, z których odklejają się liszaje farby. Za szybą ciasno poutykano główki. Nieduże, brązowe, blade, każda inna. Kiedy podejdziemy bliżej, widać, że nie wyrzeźbiono ich z drewna, są wycięte z kartofli. Ale mają już swój wiek, czas je spatynował, a ziemniaki, o dziwo, nie zgniły, tylko skurczyły się, niektóre przewierciły jakieś robaki. Ogarnia nas wrażenie starości, przemijania, straty. Całość robi wielkie wrażenie - to wymazywanie naszej pamięci o ofiarach obozu, znikanie ostatnich świadków, zacieranie się śladów.

Szukam informacji o autorce, okazuje się, że jest absolwentką Wydziału Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, mieszka w Stegnie, znam trochę jej rodzinę. Instalacja w Muzeum Stutthof to ciąg dalszy jej dyplomu zatytułowanego „Kopce pamięci”. Dyplom oceniony na piątkę z plusem przedstawiał kilka kopców usypanych z kartofli, ale nie zwykłych bulw. Każda z nich była wyrzeźbioną główką. Kartofel jest zwyczajny, pospolity, taki jak ludzie, którzy trafiali do obozu. A nawet jeśli były wśród nich jednostki niezwykłe, to wtrącone do grupy, zmuszone do anonimowości, swoją wyjątkowość szybko traciły. Pasiaki, ogolone głowy, szare twarze - to wszystko sprawiało, że więźniowie stawali się bezimienną masą. W wypadku pracy dyplomowej dużą rolę odgrywała też ilość. Bo, jak zauważa prof. Zdzisław Pidek: „Wykonywanie pracy w seriach, w zależności od czasu powstania, sprawia, że wkracza się w dziedzinę liczb, policzalności i statystyki. Wszystko w jakiś dziwny sposób dotyczy zarówno worka ziemniaków, jak i społeczności ludzkiej”. A poza tym forma kopca kojarzy się zarówno z popularnym kiedyś sposobem przechowywania ziemniaków, jak i z kopcami ofiar, stosami trupów pamiętanymi z wojennych fotografii. Wanda Swajda w rozmowie ze mną dodaje jeszcze jedno wyjaśnienie nazwy - wspomnienie z lasu pomiędzy Stegną a Sztutowem, gdy w czasie spaceru zobaczyła stos. Dziadek wytłumaczył jej, że to miejsce egzekucji więźniów z KL Stutthof.

Praca dyplomowa miała dotyczyć upływu czasu i recyklingu w naturze. Pomysł z kartoflami wziął się z food art, czyli rzeźb w kapuście, arbuzach, dyniach albo lodzie, które trafiają na stół jako ozdoba i po kilku godzinach lądują w zlewie albo na śmietniku. Przypomniała sobie pieczątki z ziemniaka robione na pracach ręcznych. Wyrzeźbiła główkę i postawiła ją na półce, obserwowała. Wspomina: „Ziemniak najpierw czernieje, przesusza się, robią się zmarszczki i zapada się w sobie, zupełnie jak człowiek. Ten ziemniak się starzał, ale nie rozkładał, nie robił się miękki, tylko twardniał. Gdybym nie zapewniła odpowiednich warunków, wówczas na pewno by zgnił, ale moim celem było, żeby stopniowo zamieniał się w rzeźbę, kamieniał jak pamięć o ludziach”. Zamówiła półtora tony ziemniaków odmiany asterix i zabrała się do roboty. Pół roku, codziennie po kilka godzin… Każda partia była datowana. Na wystawie najstarsze, te już zdeformowane, wyschnięte, legły na dole, na nich kolejne piętra, chronologicznie - na samym wierzchu zupełnie świeża bulwa. Wyraźne rysy, zapach, ale i ona za kilka dni, tygodni, miesięcy zamieni się w stwardniałą maskę. Wykrzywioną, pomarszczoną, straszną. Upodobni się do innych. Tak jak człowiek w obozie tracił swą indywidualność, a potem siły witalne i życie.

Pamięć „z drugiej ręki”

Nigdy bym się nie spodziewał, że przy pomocy bulw rośliny tak przaśnej, tak pospolitej, można powiedzieć tak wiele. Ale po dyplomie kartofle trafiły do skrzynek, potem była jeszcze jedna, druga ekspozycja i wylądowały w piwnicy rodzinnego domu. Bo Wanda Swajda nie jest osobą przebojową, nie umie dbać o autoreklamę, brak jej artystowskiej hucpy. Jest zbyt nieśmiała jak na dzisiejsze czasy i zwyczaje panujące na rynku sztuki. Jej wystawa w Muzeum Stutthof to zasługa studentów antropologii i etnografii UAM w Poznaniu, którzy w czasie praktyk prowadzili badania terenowe. Znaleźli autorkę i jej dzieło, opowiedzieli o niej w muzeum i powstała ta ekspozycja. Doktor Marcin Owsiński z Muzeum Stutthof powiedział o tej wystawie: „Zwiedzanie miejsc zagłady jest wymagającym zadaniem. Z tego powodu staramy się zapewnić nie tylko informacje historyczne, dokumenty i zdjęcia, ale również przedstawić eksponaty zmuszające do refleksji. Są osoby, które szukają tutaj czegoś więcej, metafizyki, kryjącej się za kotarą, w ciemnościach, za »oknami czasu«”. Bo współczesne dzieło sztuki to nie tylko eksponat, ale też socjotechnika, interakcja zachodząca pomiędzy dziełem a odbiorcą.

Współpraca z obozowym muzeum zaowocowała jeszcze jednym dziełem - komiksem „Szczęściarz z rocznika 1917”. Pytam ją, skąd to zainteresowanie tematyką obozów koncentracyjnych? U młodej osoby wcale nie tak oczywiste. Odpowiada, że kiedy mieszka się kilometr od obozu, chodzi się po lesie, w którym jeszcze do dziś można znaleźć ślady wojny, niewypały, podeszwy butów, to człowiek chcąc nie chcąc zaczyna o tym myśleć… Ona zapamiętała maskę przeciwgazową znalezioną na grzybach i resztki stosu całopalnego. Wyobraziła sobie, jak pył z tego stosu i krematorium osiadał na dachu ich domu. Cała przestrzeń wokół obozu została skażona śmiercią, naznaczona na zawsze ludzką tragedią. Były też szkolne wycieczki do obozu, pokazywanie go gościom, rodzinie, która przyjeżdżała nad morze. To nie pozwalało zapomnieć o tym miejscu.

Pamięć jest fundamentem, na którym opiera się wspólnota. Decyduje o jej przetrwaniu, o identyfikacji z określoną grupą, trwałości więzi łączących ludzi. Ale jednocześnie znamy zjawisko postpamięci. Do nauki wprowadziła je Marianne Hirsch. „Postpamięć to pamięć drugiego pokolenia, które nie przeżywszy rzeczywistości ujętej pamięcią, skazane jest na określanie własnej tożsamości na podstawie niewłasnego doświadczenia przeszłości. Postpamięć to także wiedza o przeszłości, ale budowana na empatycznym odtwarzaniu czyjegoś doświadczenia [...]. Postpamięć jest więc w jakimś sensie «przedłużeniem» pamięci świadków i uczestników minionej rzeczywistości”.

Nie chcę zapomnieć dla dobra potomnych

Dwie młode osoby: Agnieszka Kosko-Hołowczyc (autorka scenariusza) i Wanda Swajda (tym razem jako rysowniczka) stworzyły komiks o życiu Felicjana Łady, którego biografia jest jednocześnie opowieścią o wieku XX - od odzyskania niepodległości, budowę Gdyni, gehennę II wojny światowej, lata PRL-u, Sierpień i koniec komunizmu. Forma komiksu może wydać się niektórym niewłaściwa do mówienia o tak poważnych sprawach. Ale jak zauważa Jerzy Szyłak: „Komiks […] w ciągu ostatnich trzydziestu lat wielokrotnie już sprawdził się jako środek wyrazu dla tematów wymagających powagi, w tym opowieści o wydarzeniach historycznych, o wojnie i o Holocauście. W 1986 roku amerykański rysownik Art Spiegelman opublikował pierwszą część swojego «Mausa» - komiksu zawierającego opowieść ojca artysty, polskiego Żyda”.

Jak pisze wydawca (Muzeum Stutthof): „Autorkom przyświecał jeden cel: za pomocą słowa i obrazu oddać autentyczność przekazu, dlatego album obfituje również w cenny materiał dokumentacyjny”. Dlatego autorki wplatają w rysunkową narrację cytaty - dokumenty, zdjęcia, kartki pocztowe. One zaświadczają, że mamy do czynienia z autentycznym człowiekiem i jego rzeczywistymi przeżyciami. Czarno--białe ilustracje, naśladujące stare przed- wojenne rysunki powiększają wrażenie autentyzmu, a jednocześnie pozwalają ukazać świat lagru bez epatowania okrucieństwem. Czytając relacje świadków, musimy wyobrazić sobie to, o czym mówią. Rysunek skazany jest na dosłowność. Brak koloru pozwala znieść widoki stosów trupów, wycieńczonych cieni w pasiakach, szubienic… Ma się wrażenie, że niektóre kadry są jakby przerysowanymi fotografiami”.

To nie tylko narracja o więźniu nr 18 252. Od pierwszej strony snuta jest równolegle historia jego matki, Czesławy. Paczki i listy od niej pozwoliły synowi przeżyć obozowe piekło. Miłość do „Mateczki” obecna jest na każdej stronie komiksu. Nie- przypadkowo poprzedza go dedykacja: „Kochającym Matkom”. Historia wyprawy matki do Stutthofu, żeby zobaczyć syna, jest wręcz niewiarygodna, ale prawdziwa. Książkę kończy list pana Felicjana do czytelników, w którym pisze: „To świadectwo, jak wiele z moich przeżyć zapamiętałem i jak wiele nigdy nie chciałem i nie chcę zapomnieć dla dobra potomnych”. List jest datowany na 2008 rok. Prace nad komiksem trwały kilka lat, ale efekt jest bardzo dobry. To wydawnictwo powinno trafić do bibliotek szkolnych, bo jego wartość dydaktyczna jest bardzo duża. Piotr Tarnowski, dyrektor muzeum, opowiadał, że przekazali kilka egzemplarzy dla wychowanków młodzieżowego ośrodka wychowawczego. Bo muzeum od lat realizuje program „Ja w miejscu pamięci” dla tzw. trudnej młodzieży. Historia Felicjana Łady spotkała się z takim zainteresowaniem, że książki zostały zaczytane. To pokazuje, jak można trafiać nawet z trudnym przekazem do młodego odbiorcy.

Różne są sposoby opowiadania o przeszłości. Okazuje się, że rzeźby z kartofli i komiks także potrafią wiele powiedzieć o czasie nieludzkim. Pamięć, postpamięć, świadkowie i ci, którzy ponieśli ich relacje. „Narody, tracąc pamięć, tracą życie” - głosi napis na zakopiańskim cmentarzu. Nie zapomnijmy tych słów.

Andrzej Kasperek, (ur. 1958) - absolwent UG, pisarz, badacz literatury, działacz opozycji demokratycznej, od wielu lat naucza w LO w Nowym Dworze Gdańskim. Nominowany do Finału Nagrody Literackiej Gdynia 2011 za książkę „Back in the DDR i inne opowiadania” (2010).

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki