Jest to ścieżka dla ambitnych, pracowitych, ale niestety niezainteresowanych najwyższymi stopniami. Ci naprawdę ambitni, dążący niestrudzenie do zdobywania piątek, wybierają inną drogę - idą do księgarni, kupują książkę profesora, podpisują własnym nazwiskiem (to warunek konieczny!) i z tak przygotowanym egzemplarzem przybywają na egzamin.
Profesor sprawdza, czy to aby nie jest podręcznik z drugiej ręki, wpisuje 5,0 i problem z głowy. Nie muszę chyba dodawać, że profesor J. jest ekonomistą, nie tylko z wykształcenia, ale i jak widać, praktyka biznesu jest mu nieobca.
Profesor pracuje na szacownym Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie ekonomia ulokowana jest na jednym wydziale z prawem. Może to bez znaczenia, ale ciekawe, co na to mówią jego koledzy-prawnicy.
Profesor J. nie wynalazł takiej praktyki. Przed nim było wielu dbających, by ich publikacje trafiały pod strzechy. Zastanawiające jest jednak to, że on robi to bez żadnej żenady. Poprzednicy zawsze jakoś kręcili, lawirowali, że oni nikogo nie zmuszali, zachęcali jedynie, rekomendowali itp., itd. J. z rozbrajającą szczerością przyznał się do wszystkiego reporterce telewizyjnej. Pewnie nie wyraził zgody na wyemitowanie materiału, bo wydawca na wszelki wypadek zamazał jego twarz, a nazwisko zamienił na "J".
Nie, profesor J. nie wstydził się. Rzeczowo wyjaśnił, że owszem, pozornie sprawa może wydawać się dwuznaczna moralnie. Ale przecież jeśli student nie chce piątki, to nie kupuje. A sam pomysł zrodził się stąd, że jeśli książka się nie sprzeda, to wydawnictwo już nigdy nic profesorowi nie wyda. I wtedy klops - bo jak tu awansować w hierarchii akademickiej bez publikowania nowych książek?
Racja! System oceny naukowców opiera się wszakże na ocenie ich publikacji. Liczy się liczba, miejsce wydania. Za to są punkty. Za punkty są awanse (dla autora) i pieniądze (dla wydziału). A tu studenci nie czytają, książki nie schodzą. Trzeba coś robić. I profesor J. robi co może. W gruncie rzeczy ratuje w ten sposób nie tylko swoją pozycję zawodową, ale wspiera wydział, który go zatrudnia.
Czytaj więcej felietonów Piotra Dominiaka
Przyznaję, że równie szczerego idioty dawno nie widziałem. To była pierwsza myśl. Drugiej mocno się przestraszyłem. Może ta jego szczerość nie wynika z wrodzonego lub nabytego idiotyzmu. Może on NAPRAWDĘ sądzi, że tak można? Może patrzy wokół i wyciąga wnioski? Może on odkrył, jak to wszystko działa? Wolę nie brnąć dalej.
Przyjmuję, że profesor J. wskazał poprzez praktykę dwie drogi prowadzące do życiowych i biznesowych sukcesów. Każdy ekonomista wie, że wykorzystujemy w tym celu głównie kapitał i pracę. I J. daje wybór: albo pracujesz i zaliczasz, albo inwestujesz (to zaledwie 60 zł) i też zaliczasz. Dydaktycznym przesłaniem jest też to, że dzięki pracy możesz dostać (zarobić) tylko czwórkę, a piątki zarezerwowane są dla tych z kapitałem. Samo życie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?