Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kandydat na TW "Kelner" - mój kumpel, ich kapuś

Dariusz Olejniczak
Dariusz Olejniczak
Teczka SOS MASA, akta sprawy Wydz. II WUSW Wałbrzych, IPN Wr o25/123, 2851/II
Teczka SOS MASA, akta sprawy Wydz. II WUSW Wałbrzych, IPN Wr o25/123, 2851/II arch. autora
Jest końcówka listopada 1987 r. Dzieciak ma 17 lat i rozmawia z oficerem Służby Bezpieczeństwa. Niecodzienna rozmowa, jak na siedemnastolatka, ale w tamtych czasach wcale nie wyjątkowa. Esbek wypytuje go o znajomych, a on chętnie odpowiada. Jak wynika z notatki służbowej sporządzonej po tej pogawędce przez esbeka, na propozycję współpracy chłopak „bez większego zastanowienia zgadza się, obierając sobie pseudonim Kelner”. Od tej pory będzie informował o tym, co dzieje się w grupie miejscowych „nieformałów”, a jego główne zadanie to „dojście do Olejniczaka, który jest jednym z liderów grupy Masa”.

Czym była Masa? W skrócie - czym dla Trójmiasta był Totart, a dla Wrocławia Kormorany Raj, tym dla Wałbrzycha była Masa. Oczywiście mniej więcej i na naszą prowincjonalną skalę, bo o ile Raj to głównie studenci i dyplomowani artyści o awangardowych ambicjach, o tyle my byliśmy uczniami i absolwentami szkół średnich i zawodówek. Jeśli już ktoś wyjechał na studia artystyczne do Wrocławia (albo dalej), to do Wałbrzycha raczej nie wracał. A my tu, na miejscu, zajmowaliśmy się działaniami twórczymi i szerzeniem bumelanctwa. Wykształcenie, przynależność subkulturowa, pochodzenie społeczne nie miały znaczenia. Jeśli tylko chciałeś lub chciałaś „coś robić”, żeby wybić się z szarzyzny tego miasta, robiłeś to z nami. W znacznej mierze wałbrzyska muzyczna scena alternatywna była związana z działalnością Masy.

„Kelner” ma oczywiście imię i nazwisko, które pominę, i w tamtym czasie był moim kolegą z sąsiedniej ulicy. Byłem od niego trochę starszy, ale znaliśmy się po sąsiedzku i jeszcze ze szczenięcych lat podstawówki. On bywał u mnie w domu, ja bywałem u niego, a kiedy zaczęła się Masa, zaczął się kręcić w naszym środowisku. Był jednym z nas, choć bodaj najmłodszym. Być może dlatego nie doczekał się od SB statusu TW. Był jedynie kandydatem na TW.

O tym, że donosił, ani ja, ani nikt inny, na kogo także pisał raporty, nie wiedzieliśmy. I pewnie tak by zostało, gdyby nie przypadek. 26 lat później znalazłem się w gdańskiej siedzibie Instytutu Pamięci Narodowej. Robiłem luźną kwerendę dotyczącą środowisk alternatywnych w PRL.

Jednym z pierwszych haseł, jakie wpisałem w wyszukiwarkę, były słowa: Masa i Wałbrzych. Wynik wyświetlił się od razu: sygnatura IPN Wr 025/123, Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych w Wałbrzychu 1983-1990. No i garść ogólnych danych dotyczących liczby kart dokumentów, dat itp. Żeby jednak dowiedzieć się więcej, musiałbym złożyć wniosek o ujawnienie informacji na mój temat. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co zawiera teczka, kto donosił, czy w ogóle ktokolwiek donosił. Mogłem się jedynie domyślać, bo skoro były dokumenty, to z czegoś musiały być napisane.

Przez kolejnych kilka lat zastanawiałem się, czy wniosek o dostęp do materiałów na swój temat złożyć. Kalkulowałem, czy lepiej wiedzieć, czy jednak nie. Górę wzięła ciekawość i przeświadczenie, że ta wiedza po prostu mi się należy. Napisałem wniosek, odczekałem swoje, a kiedy zaproszono mnie do siedziby IPN w Gdańsku, na miejscu zacząłem czytać akta na swój temat.

Początkowo nie skojarzyłem, kim był „Kelner”. Nazwisko uleciało z pamięci po tylu latach, kolejnych przeprowadzkach i życiowych przygodach. Kiedy wreszcie załapałem, kto zacz, byłem mocno zaskoczony. Ten chuderlawy, niepozorny, zawsze pogodny małolat?

Donos ma to do siebie, że może dotyczyć naprawdę czegokolwiek. Spraw wielkich i poważnych, jak i codziennych nic nie znaczących bzdurek, prostych czynności, rozmów o niczym, w co kto był ubrany, co zjadł, albo jakie papierosy pali. „Kelner” informował zleceniodawców o takich bzdetach.

O niczym więcej nie mógł, bo - albo nie ogarniał zagadnień, które mogły zainteresować esbeków, albo tak się złożyło, że nigdy świadkiem takich „poważniejszych” rozmów nie był.

Wypis z jego notatek - pisownia oczywiście oryginalna:

„Darka Olejniczaka znam dość dawno, pamiętam go jeszcze ze szkoły podstawowej. Byłem u niego na początku października. Widziałem u niego obrazy dadaistyczne. Chciałem zapytać się o płyty. Później przyszli do niego koledzy o psełdonimach Kuba, Smoku i trzeci, który mi się nie przedstawił. Później poszliśmy do klubu „Jazz”, gdzie oni robili wystawę. (…) Darek i Smoku chodzą długich płaszczach. Darek ma krótkie włosy blond lekko postawione. Kuba ma włosy po bokach wygolone, a na środku głowy jakby grzywę”.

A tak notatkę kandydata na TW opisał jego oficer prowadzący - także w pisowni oryginalnej:

„W wyniku działań operacyjnych stwierdzono, że (…) jest w bliskim kontakcie z członkiem grupy Masa, Olejniczakiem, których łączą wspólne zainteresowania muzyką. W związku z powyższym przeprowadziłem z (…) rozmowę operacyjną, w wyniku której sporządził notatkę nt. Olejniczaka. W wyniku rozmowy z (...) zauważyłem, że jest on wylewny i bez zahamowań opisuje wydarzenia i nazwiska znanych mu osób”.

Podobnych notatek kolega napisał jeszcze trochę. O tym, dokąd Masa jeździła, z kim się spotykałem, jakiej muzyki słuchałem, jakie mam plany na jutro itp. Że nosiłem bibułę, uczyłem się sitodruku i o jeszcze kilku innych nielegalnych przedsięwzięciach mój kolega (chyba) nie napisał, bo (chyba) nie miał dostępu do takiej wiedzy. Piszę „chyba”, bo teczka Masy była „brakowana” w roku 1999 r. Nie wiadomo, co z niej zniknęło.

Jak wynikało z dokumentów zgromadzonych w IPN, pisał nie tylko on. Pisał też kolega o pseudonimie operacyjnym „Metalian” - niestety IPN nie potrafił go zidentyfikować, a ja nie pamiętam nikogo o takim pseudo. Pisał już wcześniej nauczyciel z liceum, pseudo „Rudy”. Ten chociaż doceniał moją niezależność artystyczną i indywidualizm.

Inni nauczyciele nie musieli pisać. Esbecy odwiedzali ich w szkole - wicedyrektora, wychowawczynię mojej klasy… Składali wizyty w instytucjach, które odwiedzaliśmy, domach kultury, klubach, bibliotekach. Nie ustawali w trudzie możliwie jak najlepszego poznania nas i ustalenia, o co nam tak naprawdę chodzi. A nam o nic nie chodziło. Chcieliśmy tylko wyrwać dla siebie skrawek wolnej przestrzeni w najbardziej ponurym mieście PRL-u. W swojej zawziętości SB nałożyła kontrolę na moją korespondencję. ..

Wywinąłem im się, choć wtedy nie wiedziałem, że jestem w kręgu zainteresowań - na początku 1989 r. wyjechałem na ponad rok do Gdańska. Jakiś czas po moim wyjeździe rodzice przekazali mi informację, że dwóch smutnych przyszło mnie odwiedzić. Ojciec skłamał, że z marnotrawnym synem nie ma kontaktu. Wróciłem w rodzinne strony już w roku 1990, w innej rzeczywistości, by po kilku kolejnych latach ponownie - tym razem na stałe - wyjechać do Gdańska.

Niedawno pewna znajoma wyraziła zdziwienie, że esbekom chciało się kontrolować moje listy. „Co oni tam mogli przeczytać? Po co oni was sprawdzali? Przecież wyście nic złego nie robili!”. Znajoma jest trochę młodsza ode mnie i od lat mieszka za granicą, ale ma rację. W naszej działalności nie było niczego wywrotowego, choć wszystko mogło być wywrotowe. Nie było nic martyrologicznego, choć dziś nasze teczki zalegają na półkach w różnych poważnych instytucjach. Służba Bezpieczeństwa chciała wiedzieć wszystko i kontrolować każdego. Jeśli coś odstawało od normy i wytycznych, musiało być sprawdzone.

Zresztą, w jednej z notatek esbek zapisał taką bzdurę:

„W wyniku działań operacyjnych uzyskano jednoźródłowe, niepotwierdzone informacje, że członkowie grupy Masa posiadają na swoim wyposażeniu radiostację i milicyjne pałki gumowe”.

Jak więc nie mieli nas esbecy traktować poważnie? Jak mogliby nie szukać informacji na nasz temat, a najlepiej jakiegoś chętnego, co by doniósł?

A chętnych do pomocy służbom nie brakowało. Ten, którego miałeś za kumpla, okazywał się kapusiem. Z biegiem lat nauczyłem się, że wszyscy ci chętni pomagali Polsce Ludowej z poczucia patriotyzmu albo z czystej życzliwości wobec tych, na których pisali donosy - najpewniej, żeby ich chronić. Już w Gdańsku rozmawiałem z kilkoma. Żaden krzywdy nikomu nie zrobił, na kolegów tylko pierdoły pisali, nic poważnego. Znalazło się ze dwóch, co do szlacheckich korzeni rodowych i zasług przodków się odwoływali. Tak, tak…

Tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa (i kandydaci na TW) - nie oszukujcie siebie i nas. Nie było nieważnych donosów! Każda bzdura, którą napisaliście z myślą o waszych mocodawcach, każda błahostka - co kto zjadł, z kim się spotkał, co w sklepie kupił, co czyta albo co napisał - mogła stać się wyrokiem. Wy o tym wiecie, ale my też.

Minęło sporo lat. Wyjechałem z mojego miasta, kolega też zniknął gdzieś bez wieści. Podobno mieszka za granicą, ale tak do końca nikt nie wie, co dziś porabia i gdzie jest. Kiedy odwiedzam rodzinne strony, mijam kamienicę, w której mieszkał. Zaszedłbym, pogadał o starych czasach, spytał, po co mu to było. Ale wszystko się zmieniło, rozmyło. Nie ma kogo odwiedzić. Nie ma komu wybaczyć.

Tym bawiły się dzieci w PRL-u. Też miałeś takie zabawki?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki