Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kamienica przy ulicy Konrada Wallenroda w Gdańsku

Barbara Szczepuła
Trzeciego listopada 1947 roku Bożenka po raz pierwszy była w kinie. Zapamiętała datę, bo to dzień jej urodzin. Ciocia Alina Koszłaczenko, nauczycielka z miejscowej szkoły, załatwiła jakimś sposobem przyjazd kina objazdowego do wsi Subkowy! Dzieci oniemiały z zachwytu i wpatrywały się w ekran, na którym ludzie ruszali się, mówili i śpiewali. Nagle Bożenka usłyszała krzyk: - Twój tata przyjechał!

Tata?! - z wrażenia zsiusiała się w majtki. Ktoś wziął ją za rękę i wyprowadził z sali, mimo że film jeszcze się nie skończył. Zobaczyła wysokiego nieznanego mężczyznę. Ma włosy - pomyślała zaskoczona, bo na zdjęciach, które pokazywała jej mama, wyglądał tak, jakby był łysy. Mężczyzna nie bardzo wiedział, jak się zachowywać, co mówić do czteroletniej córki, którą widział tylko tuż po urodzeniu, między jednym wyjściem do lasu a drugim...

Siedziała mu na kolanach i panikowała coraz bardziej, choć przecież na niego czekała. Codziennie modliła się z mamą o powrót taty. "I żeby, Panie Boże, przywiózł mi rower. Może być bez dzwonka, bo dzwonek już mam" - dodawała, bo nie chciała się wydać Bogu pazerna.

Nie przywiózł roweru, ale w kieszeniach miał gumę do żucia, co Bożenkę nastawiło do niego życzliwie.
- Jaki pojechał, taki wrócił - mówiła mama do cioci Aliny. Gdy wychodził na ostatnią akcję w czterdziestym czwartym, wychylił z kolegami kielicha dla kurażu, a teraz w pociągu z ZSRR Polacy też popili co nieco z radości, że udało się wydostać z sowieckiego raju.

Porucznik Witold Kisiel ps. "Światołdycz" w lipcu 1944 roku został mianowany dowódcą 23 Brasławskiej Brygady Armii Krajowej, liczącej przeszło 400 partyzantów. Przedtem był zastępcą. Brygada brała udział w wielu akcjach przeciw niemieckiemu okupantowi. Najważniejszą był oczywiście udział w operacji "Ostra Brama", której celem było odbicie Wilna z rąk niemieckich przed wkroczeniem Sowietów.
Porucznik Kisiel, wraz z innymi oficerami Armii Krajowej, został podstępnie aresztowany przez NKWD w Boguszach i wywieziony do obozu w Riazaniu.

* * *

Przyjechał do innej Polski. Komunistycznej - to raz. Przesuniętej na zachód - to dwa. Do Polski bez Wilna, Brasławczyzny, Lwowa, Podola, Wołynia…. Musiał sobie szukać nowego miejsca na ziemi. Ludzie z Kresów lądowali zwykle tam, gdzie się zatrzymał pociąg. Wyładowywali swoje tobołki i starali się jakoś żyć.

Alina Koszłaczenko i jej mąż nie przyjechali pociągiem. Popędzono ich w marszu śmierci z obozu w Stutthofie i udało im się po drodze uciec. Brnęli nocami przez lasy, nieznanymi drogami, aż przystanęli, przekonani, że są już pod Warszawą. Tymczasem dotarli do Subków pod Tczewem, ledwie kilkadziesiąt kilometrów od obozu. Nie mieli już jednak siły iść dalej.
Pociąg, którym z Wilna jechała z Bohdanem i Bożenką Zofia Kisielowa, zatrzymał się w Toruniu. Młoda kobieta nie miała tam żadnego locum, wokół grasowali szabrownicy, strach było samej chodzić po ulicach. Na męża Zofia właściwie nie czekała. Modliła się z Bożenką o jego powrót, ale przed wyjazdem dostała wiadomość, że zginął w bitwie pod Krawczunami. Pojechała więc do siostry na Kociewie…

* * *

Witold znalazł mieszkanie we Wrzeszczu. Kamienice były poniemieckie, ale nazwy ulic swojskie: Wajdeloty, Aldony, Grażyny, Wallenroda... Zofia wolałaby wprawdzie Gdynię - ale trudno. Witold po ślubie przerwał studia prawnicze na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie i znalazł posadę w zarządzie portu w Gdyni. Mieszkali tam przez kilka lat z małym synkiem, mieli ładne mieszkanie, w trzydziestym ósmym spłacili ostatnią ratę za meble. W sierpniu następnego roku z dwiema walizkami, w których oprócz dziecięcych ubranek były tylko letnie sukienki i koszule, pojechali na wakacje do Jundziłłowa koło Nowego Pohostu na Brasławszczyźnie, gdzie miała domek matka Zofii. I już nie zdążyli wrócić.

We wrześniu porucznik Kisiel walczył w obronie Warszawy. Gdy po kapitulacji przedzierał się do Rumunii, złapali go Sowieci i zamknęli w więzieniu we Lwowie. Miał szczęście: nie zdążyli go rozstrzelać przed wkroczeniem Niemców, choć mało brakowało. Przedostał się na Wileńszczyznę, ucałował żonę i zaraz zabrał się do organizowania konspiracyjnej siatki w powiatach oszmiańskim, brasławskim i wilejskim.

* * *

Witold pojechał do Gdyni. Chciał sprawdzić, czy może w dawnym mieszkaniu coś z ich rzeczy przetrwało wojnę, ale potraktowano go jak zbira, który zamierza napaść na porządnych ludzi. Wrócił jak niepyszny.
Zofia i Bohdan tęsknili za Gdynią, Zofia tęskniła też za Trokami, gdzie spędziła "najlepsze lata życia" i gdzie skończyła seminarium nauczycielskie, Witold tęsknił za Wilnem i partyzantką. Nie tęskniła tylko Bożenka. Dobrze czuła się przy ulicy Wallenroda. Tu był jej dom.

W trzypiętrowej kamienicy, którą z końcem wojny opuścili niemieccy lokatorzy, mieszkali teraz Polacy z różnych stron. Ale nie tylko. Pani Czajkowska mieszkała tu już przed wojną i była Niemką, która wyszła za mąż za Polaka i nie chciała wyjechać nawet po jego śmierci. Rodzina z Niemiec bezskutecznie ją zapraszała. "Ta Niemra", mówili o niej niektórzy sąsiedzi, źli, że zajmuje dwa pokoje. "Niemra" starała się nikomu nie wadzić. Rano, jeszcze w papilotach, na które narzucała chustkę, cichutko schodziła do sklepu, czasem odwiedzały ją znajome, z którymi rozmawiała po niemiecku. Bożenka zawsze grzecznie mówiła jej dzień dobry, bo intrygowała ją ta wysoka samotna kobieta, która tkwiła tu wśród obcych. Dlaczego została? - zastanawiały się sąsiadki, ale nikt nic nie wiedział, a tajemnica tylko zaostrzała ciekawość. Może czeka na syna, który nie wrócił z frontu? Może ukrywa kogoś w swoim mieszkaniu? - snuły przypuszczenia dzieci. Gdy jednak Bożenka weszła tam pewnego dnia, nikogo nie zobaczyła. Mieszkanie było wysprzątane, lśniła wypastowana podłoga, na meblach pełno było haftowanych serwetek i bibelotów. Pachniało świeżo upieczonym ciastem drożdżowym, bo pani Czajkowska spodziewała się znajomych pań.

Państwo Lewandowscy, którzy ze swoją wychowanicą Stelką mieszkali na parterze, byli gdańskimi Polakami. Czasem rozmawiali po niemiecku z panią Czajkowską. Pozostali lokatorzy zjechali tu z Warszawy, Wileńszczyzny i południowo-wschodnich Kresów. Warszawiacy mieli się za lepszych, bo stolica to stolica, a zabugole to zabugole... Rodzice Jadzi, z którą Bożena bawiła się na podwórku, przyjechali ze Stanisławowa. Państwo Górnikowie pochodzili ze Lwowa, ich syn uczył się na tamtejszej politechnice, a teraz kontynuował studia w Gdańsku. Bezdzietni państwo Wolscy pochodzili z Wilna. Pan Wolski walczył w brygadzie "Szczerbca", jak się okazało po latach, ale nigdy się z tym nie zdradził. Odwrotnie niż Witold Kisiel, który chętnie opowiadał o swojej 23 Brasławskiej Brygadzie AK. Kamienica z numerem trzy przy Wallenroda to był Gdańsk w pigułce.

Najbardziej zdumiewało dzieci, że lwowiacy jedli na Wigilię kutię, a wilniucy śleżyki, zaś przybrani rodzice Stelki nie znali ani kutii, ani śleżyków, ale stawiali przed nią w wigilijny wieczór talerz z cukierkami i ciasteczkami. Sąsiadki częstowały się nawzajem swoimi przysmakami, mama Jadzi lepiła najlepsze na świecie pierogi i trzymała w piwnicy beczkę własnoręcznie ukiszonej kapusty, a mama Bożenki gotowała nie tylko pyszne kołduny, ale też pilaw oraz faszerowaną paprykę. Tę paprykę dopiero później, bo kto w Gdańsku w latach 50. widział paprykę? Mama Bożenki znała orientalną kuchnię, bo urodziła się w Gori. - Tam, gdzie Stalin! - cieszyła się Bożenka, która jak wszyscy uczniowie znała na wyrywki życiorys generalissimusa, występującego w szkolnych czytankach jako mały Soso. Zofia urodziła się w Gruzji, bo jej ojciec, Zygmunt Prewysz-Kwinto, pracował tam na początku wieku na kolei. W 1917 roku, gdy wybuchła rewolucja, ruszył z rodziną w drogę powrotną do Polski. Podróż trwała sześć lat i do celu dotarła tylko jego żona Helena z dziećmi, bo Zygmunt w czasie drogi zmarł na tyfus. Małego Henia też wrzucono do dołu pełnego trupów, ale gdy zrozpaczona matka stanęła nad wykopem, by odmówić "Wieczny odpoczynek", synek nagle się poruszył…

* * *

Bożenka żyła w schizofrenicznym świecie nowej Polski, z ojcem i jego opowieściami o wileńskiej Armii Krajowej oraz nienawiścią do Związku Radzieckiego, który uparcie nazywał Sowieckim, z jednej strony, i przyjaznym obrazem Kraju Rad, który przekazywano jej w szkole, z drugiej. Uczyła się np. takiego wiersza:

"...Mietek pisał: Walu kochana,/ dziś w Polsce wielkie święto od rana./ Dzisiaj rocznica jest owej chwili/ gdyście z pomocą nam pospieszyli,/ kiedy mój ojciec z twym bratem Saszą/ walczył o wolność waszą i naszą"...
- "Gdyście z pomocą nam pospieszyli!" - pomstował ojciec, patrząc na starannie wykaligrafowane w zeszycie zwrotki. - Co za kłamstwa! A czy uczą was tego, co stało się 17 września 1939 roku? - pytał. A wiesz, kto zabił w sowieckim więzieniu twojego dziadka Feliksa Kisiela? Może to właśnie brat Wali - Sasza rozwalił go w Berezweczu?
- Nie mieszaj dziecku w głowie - ujmowała się za córką Zofia, która pracowała jako nauczycielka w szkole w Brzeźnie, więc musiała lepiej rozumieć uwarunkowania wynikające z systemu.

Ojciec Bożenki był jedynym pracownikiem portu gdańskiego, który nie należał do TPPR. Do PZPR oczywiście też nie. - Nie mogę - tłumaczył tym, którzy go namawiali. - Sowieci zastrzelili mi ojca! Ciągle żył Armią Krajową. Gloryfikował ją - złościła się Bożena. Najszczęśliwszy był, gdy przychodzili jego towarzysze broni, popijali razem i wspominali. Powtarzały się nazwy: Daugieliszki, Łokciany, Szakieny, Święciany, Podbrodzie... Bitwa pod Krawczunami miała osobne miejsce w tych opowieściach, bo Witold Kisiel był tam ciężko ranny i przeżył dzięki temu, że operował go "na żywo" doktor Kieturakis, późniejszy profesor Akademii Medycznej w Gdańsku. Oczywiście najczęściej wspominano Wilno. W Wilnie, do Wilna, pod Wilnem…

Rozgrzani wódką, śpiewali smętne piosenki. "Rozszumiały się wierzby płaczące, rozpłakała się dziewczyna w głos, od łez oczy podniosła błyszczące na żołnierski, na twardy życia los"...
Twardy życia los.

W 1952 roku Witold Kisiel dostał nakaz opuszczenia strefy przygranicznej. - Znowu? - zamartwiała się mama, wspominając ucieczki z Kaukazu i Wieleńszczyzny. Tata zbijał wielką skrzynię, do której mieli ładować rzeczy, a milicjant, który już dostał przydział na mieszkanie Kisielów, przechadzał się po pokojach i pytał, czy piece dobrze grzeją. Bożenka pisała piórem maczanym w kałamarzu:

"Przygotowania do święta w szkole radzieckiej.
Dzisiaj klasa jest zupełnie inna, zupełnie nie ta sama co zwykle. Wydaje się, że przywdziała odświętną szatę. To uczennice tak ją ozdobiły. Przez całą klasę przeciągnęły wstążki z chorągiewkami. Portret Józefa Stalina wisi na ścianie we wspaniałym obramowaniu z gałęzi choiny. Nad tablicą napis: Niech żyje rocznica Rewolucji Październikowej".
Odrabiała lekcje na poniemieckim sekretarzyku, który od kogoś kupił ojciec. W skrytce pod blatem znalazła zdjęcia. Młodzi chłopcy w eleganckich mundurach Wehrmachtu, niektórzy uśmiechnięci, inni poważni. Skąd się tu wzięły te fotografie? Kto je schował? Ich matka? Czy przeżyli wojnę? Może któryś z nich strzelał do taty? Nikomu nie powiedziała o zdjęciach, wsunęła je z powrotem pod blat. Bała się, że uwolni złego ducha.

Któremuś ze znajomych Witolda Kisiela (akowcy wszędzie mieli swoje wtyczki) udało się zmienić decyzję władz miejskich. Rodzina mogła zostać w kamienicy przy Wallenroda. Tymczasowo, do odwołania.

Gdy Witold zorientował się, że jego telefon jest na podsłuchu, za każdym razem gdy podnosił słuchawkę, najpierw śpiewał rosyjską piosenkę: "Rozwichrzony klon zielony liśćmi gra, pod tym klonem my oboje, ty i ja...". Z kolegami coraz częściej spotykał się nie w domu, ale w kawiarni Akwarium. Pewnie wydawało mu się, że tam mogą rozmawiać bezpiecznie.
Po latach Bożena przeżyła wstrząs, czytając książkę Piotra Niwińskiego [patrz ramka - red.] opartą na dokumentach bezpieki. Wśród osób inwigilowanych przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku wymieniony był porucznik Witold Kisiel "Światołdycz". Donosili na niego koledzy z AK. Boże, myślała, dobrze, że ojciec tego nie dożył… Przypomniała sobie stypę po jego pogrzebie. Zaprosiła do domu jego towarzyszy broni, kupiła wódkę i zakąski, chciała, żeby było tak jak za jego życia, żeby powspominali, zaśpiewali. Śpiewali głośno, sąsiedzi byli nawet zgorszeni tymi śpiewami, ale jej się podobało, bo była pewna, że i porucznik Witold Kisiel "Światołdycz" był kontent, jeśli patrzył na nich skądś z góry.

Śpiewał także bliski przyjaciel ojca, który - jak przeczytała w książce Niwińskiego - okazał się tw. Nie chce osądzać donosiciela, to były okropne czasy, akowców szantażowano, straszono. Ojcu np. grożono śmiercią (dowiedziała się o tym także z tej książki, tata nigdy sam nie wspominał), więc zmaltretowany, podpisał zgodę na współpracę, a na drugi dzień wszystko odwołał. I nigdy już się nie ugiął.

Bożena myśli o nim z czułością. Jest dla niej bohaterem zarówno czasu wojny, jak i powojnia, co nie było wcale łatwiejsze.
Szuka śladów Kresowiaków w Gdańsku, zbiera zdjęcia, spisuje życiorysy, urządza wystawy i festiwale. Jest prezeską pomorskiego oddziału Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej i organizatorką Cyfrowego Archiwum Pomorskich Kresowiaków. Chodzi o to, żeby ich ocalić od zapomnienia i pokazać wkład, jaki wnieśli w budowanie gdańskiej tożsamości.

* * *

Gdy w roku 1972 ojciec umierał, siedziała przy jego łóżku. Wydawało mu się, że znowu znalazł się w lesie, a ona jest jego adiutantem: - Podaj broń! - komenderował.
Na nagrobku kazała wyryć napis, że był żołnierzem wileńskiej Armii Krajowej, bo wiedziała, że to było dla niego ważne. - Nie boisz się? - pytała koleżanka. Zaprzeczyła. Dla niej też już to było istotne.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki