Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kalendarium muzyki rozrywkowej: Jak David Gilmour zastąpił Syda Barretta (WIDEO)

Marcin Mindykowski
Dokładnie 43 lata temu David Gilmour został oficjalnym członkiem Pink Floyd. Nie była to ot taka sobie zmiana składu początkującego, acz już popularnego zespołu, ale pierwszy krok w kierunku usunięcia jego dotychczasowego szefa, charyzmatycznego lidera grupy, Syda Barretta .

Kiedy 18 lutego 1968 roku brytyjska prasa poinformowała o poszerzeniu składu zespołu Pink Floyd o gitarzystę i wokalistę Davida Gilmoura, oficjalnie podawany powód - chęć wzbogacenia brzmienia - był zgoła odmienny od rzeczywistego. Naprawdę chodziło o pogarszający się stan zdrowia psychicznego dotychczasowego lidera i ideologa formacji Syda Barretta, uzależnionego od narkotyków i środków halucynogennych.

- Nie jestem kompletnym idiotą, więc się zgodziłem - zdawkowo skomentował swoje dołączenie do grupy Gilmour. Pytany o ewentualną presję odparł zaś: - Myślę, że każdy, kto pojawia się w znanym zespole i ma zastąpić jednego z muzyków, jest w trudnej sytuacji.

Pikanterii sprawie dodawał fakt, że obaj muzycy - Barrett i Gilmour - byli wcześniej serdecznymi przyjaciółmi...

Przez ścianę z Sierżantem Pieprzem
Kierowani przez Barretta Pink Floyd byli sensacją londyńskiej sceny rockowej sezonu 1966-67. Choć nazwa zespołu pochodziła od imion dwóch bluesmanów: Pinka Andersona i Floyda Councila, których płyty Syd odgrzebał w swojej domowej kolekcji, muzyków od początku nie interesowało powielanie dominujących wówczas rock'n'rollowych i bluesowych wzorców. Kiedy więc w 1967 roku, w studiu Abbey Road, Beatlesi rejestrowali swoją klasyczną płytę "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band", za ścianą Floydzi zapuszczali się w świat baśniowych, absurdalnych i zabarwionych filozofią opowieści, niepokojących aranżacji i dziwacznych brzmień. Kluczem do tego ekscentrycznego świata była surrealistyczna wyobraźnia Syda Barretta - autora większości utworów.

- Nie musiał szukać słów i melodii, one po prostu do niego przychodziły - wspominają koledzy. I chyba tylko on mógł napisać taki utwór jak "Arnold Layne" - historię maniakalnego złodzieja damskiej bielizny suszącej się na podwórkach Cambridge... Oryginalność muzyki zawartej na debiutanckiej płycie "The Piper at the Gates of Dawn" wystarczyła, żeby Floydzi zostali okrzyknięci przez krytykę psychodelicznym objawieniem.

Chłopiec z gitarą
Urodzony w 1946 roku w zamożnej rodzinie lekarza-patologa i pracownika uniwersytetu w Cambridge Roger Keith Barrett (imię Syd przybrał na użytek sceniczny) od początku był dzieckiem niezwykle uzdolnionym, a zarazem odznaczającym się daleko posuniętym indywidualizmem. W szkole, kiedy na zada-ny "wakacyjny" temat inne dzieci malowały słoneczka, on wykonał rysunek kobiety w bikini trzymającej w ręku lody. Uwielbiał też przychodzić do szkoły z gitarą. Podczas lekcji kładł ją na ziemi i trącał jej struny nogą. Nauczycielki wściekały się, nie mogąc zlokalizować źródła dźwięku. Nie przeszkodziło to Barrettowi zaprzyjaźnić się z synem jednej z nich, także "niedopasowanym" do szkolnych standardów Rogerem Watersem, późniejszym basistą i wokalistą Pink Floyd.
Syd był rozdarty między dwie pasje: malarstwo i muzykę. Z domu wyniósł umiejętność gry na fortepianie, ukulele i banjo. Pierwszych chwytów gitarowych uczył go inny kolega ze szkolnej ławy - David Gilmour właśnie...
Stymulowana wyobraźnia
Znamiennym dla wczesnego Pink Floyd utworem był "See Emily Play" - opowieść o dziewczynce, którą Barrett miał zobaczyć w lesie po zażyciu środków halucynogennych. Szybko okazało się bowiem, że wyobraźnię lidera stymulują narkotyki - początkowo marihuana, a potem LSD. Niespodziewany sukces debiutu i związana z nim presja rozpoczęły proces upadku i załamania psychicznego Barretta.

Z powodu przedawkowań przestał przychodzić na próby, a nawet pojawiać się na koncertach. Zdarzało się, że przez cały występ nie zagrał ani jednego dźwięku, wałęsając się po scenie lub stojąc bez ruchu i tępo wpatrując się w publiczność. Odmawiał też poruszania ustami na występach z playbacku, sprzeciwiając się próbom uczynienia z Pink Floyd zespołu komercyjnego. Innym razem celowo rozstrajał gitarę i trącał poluzowane struny. Przed jednym z występów nałożył sobie na włosy całą tubkę żelu. Podczas koncertu pod wpływem ciepła bezbarwna substancja zaczęła spływać, powodując wrażenie jakby to roztapia-ła się twarz gitarzysty. To dobra metafora jego coraz bardziej nieobecnego i oderwanego od rzeczywistości artystycznego "ja".

Poczucie winy
Z powodu niesubordynacji Barretta amerykańska trasa Pink Floyd jesienią 1967 roku zakończyła się fiaskiem. Kolegów coraz bardziej zaczęły męczyć nieprzewidywalne zachowania kolegi. Dlatego już w styczniu 1968 roku zaproponowali angaż szkolnemu kompanowi Barretta - Davidowi Gilmourowi. Początkowo miał zarabiać 30 funtów tygodniowo, jeździć z zespołem jako piąty, "zapasowy" członek składu i wychodzić na scenę tylko wtedy, kiedy Barrett nie będzie w stanie grać i śpiewać. Szybko okazało się jednak, że Gilmour jest potrzebny na pełen etat. 18 lutego 1968 roku został więc oficjalnym członkiem Pink Floyd. W marcu koledzy wyrzucili Barretta z grupy i zakazali mu przychodzić na koncerty. Miesiąc później ogłoszono tę decyzję prasie.

Muzykom trudno było jednak zagłuszyć poczucie winy w stosunku do byłego kolegi. - Wiele razy wysyłaliśmy go na odwyk, ale zostawialiśmy go pod drzwiami, nie sprawdzając, czy wejdzie do środka - gorzko zauważył po latach Roger Waters. Początkowo zaproponowano więc gitarzyście pozycję podobną do tej, jaką w Beach Boys pełnił Brian Wilson - muzyka nieobecnego na koncertach, ale tworzącego repertuar. Barrett jednak na to nie przystał i oddał się karierze solowej. W nagrywaniu własnych albumów pomagali mu zresztą Gilmour i Waters. Ale jego solowe dokonania, chaotycznie przygotowane i tworzone w stanie pogłębiającej się depresji i zaburzeń psychicznych, nie powtórzyły sukcesu debiutu Pink Floyd. Barret stracił motywację. Podjął jeszcze kilka nieprzekonujących prób powrotu na scenę, a na początku lat 70. zamilkł na dobre.
Łysy facet z reklamówką
Tymczasem przed dużym wyzwaniem stanęli też pozbawieni lidera Floydzi. Na szczęście szybko objawił się talent kompozytorski Watersa. Swój styl wkrótce wypracował też Gilmour, któremu początkowo nie było łatwo, choćby z powodu ciągłych porównań do poprzednika i oskarżeń o kopiowanie jego stylu.

Ostateczną odpowiedzią na te zarzuty okazała się nagrana w 1973 roku płyta "The Dark Side of the Moon". Album do dziś uchodzi za największy artystyczny sukces zespołu i pozostaje jednym z bestsellerów rocka. Ogromny sukces płyty i związana z nim presja zagęściły jednak atmosferę w zespole. Dlatego przystępując dwa lata później do pracy nad kolejnym albumem "Wish You Were Here" ("Chciałbym, żebyś tu był"), muzycy czuli się zagubieni. Tytułowe słowa kierowali więc i do siebie nawzajem - mieli bowiem świadomość, że wraz z pojawieniem się dużych pieniędzy ich dawna, oparta głównie na przyjaźni relacja przestała obowiązywać - i do Syda Barretta, który jawił im się jako symbol tworzenia odpornego na wszelkie kalkulacje. To jemu zadedykowali też kilkuczęściową suitę "Shine on You Crazy Diamond" ("Lśnij, szalony diamencie") ze słowami: "Pamiętasz, gdy byłeś młody/ Lśniłeś jak słońce/ Teraz w twych oczach jest coś/ Jak czarne dziury w niebie". - To o jego pasji, ale też stopniowej dezintegracji, którą obserwowaliśmy - komentował Waters. A Gilmour dodawał: - Pamiętam jego nieobecne, szkliste spojrzenie. W zaawansowanej chorobie potrafił gapić się na mnie, nie mogąc mnie rozpoznać. Moja gitarowa zagrywka to jakby wołanie do Syda, próba przywołania go...

I... udało się. Oto bowiem podczas sesji nagraniowej w reżyserce studia Abbey Road nieoczekiwanie pojawił się łysy, ogolony, dość otyły mężczyzna, w podniszczonym skórzanym płaszczu i reklamówką w ręku, o nieobecnym i otępionym spojrzeniu. Zupełnie niepodobny do przystojnego młodzieńca z bujną czupryną i pełnymi żaru oczami. I choć nie wszyscy członkowie Pink Floyd go poznali, był to Syd Barrett. - Po siedmiu latach braku jakiegokolwiek kontaktu pojawia się w studiu, kiedy miksujemy ten utwór - wspominał z przejęciem Rick Wright, klawiszowiec zespołu. - Bez względu na to, czy nazwiemy to przypadkiem czy przeznaczeniem, było to bardzo mocne doświadczenie.
Już nie Syd, tylko Roger
Nieoczekiwana wizyta podczas sesji "Wish You Were Here" była ostatnim spotkaniem Floydów z Barrettem. Potem muzyk zaszył się u swojej matki w Cambridge, gdzie starał się wieść normalne życie. Malował abstrakcyjne obrazy, zajmował się ogrodem, pracował też nad książką o sztuce. Wrócił do imienia Roger. Utrzymywał się głównie z tantiem za wczesne utwory Pink Floyd. Prasę co jakiś czas obiegały zdjęcia zrobione mu przez paparazzich podczas zakupów czy jazdy na rowerze. Na podstawie jego biografii Ridley Scott planował nakręcić film, ale jego produkcja stanęła z powodu przeszkód prawnych.

Pogorszył się jednak stan zdrowia muzyka - Barrett chorował na cukrzycę i wrzody żołądka. Zaatakował go też rak trzustki. Zmarł 7 lipca 2006 roku w wieku 60 lat. Na pożegnalnym koncercie wystąpili wszyscy członkowie Pink Floyd, choć osobno - najpierw sam Roger Waters, potem pozostali muzycy.

Barwna, krótka i przysłonięta cieniem późniejszych sukcesów Pink Floyd kariera Barretta trwała zaledwie trzy lata. Mimo że nie występował publicznie od połowy lat 70. i starał się odciąć od starego życia, zainteresowanie jego osobą i twórczością nie zmalało, o czym świadczyły choćby nieustanne pielgrzymki fanów do Cambridge z nadzieją na spotkanie idola. Barret do dziś jest niewyczerpalnym źródłem inspiracji dla muzyków z kręgu psychodelicznego rocka. Jak podsumował po latach menedżer Peter Jenner: "Syd był artystą, a pozostali architektami. On namalował ten obraz, a oni przekształcili go w Pink Floyd".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki