Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kalendarium muzyki rozrywkowej. 12 lat temu Eric Clapton wystawił na aukcji 100 gitar (WIDEO)

Dariusz Szreter
Na liście "100 najlepszych gitarzystów wszech czasów" magazynu "Rolling Stone" Clapton zajmuje 4 miejsce
Na liście "100 najlepszych gitarzystów wszech czasów" magazynu "Rolling Stone" Clapton zajmuje 4 miejsce Christie's
Dokładnie 12 lat temu, 24 czerwca 1999 roku, Eric Clapton wystawił 100 swoich gitar na aukcję w nowojorskim domu aukcyjnym Christie's. Udało mu się uzyskać za nie prawie 5 milionów dolarów, które przeznaczył na budowę kliniki odwykowej Crossroads Centre na karaibskiej wyspie Antigua. Przypominamy historię zmagań tego wybitnego gitarzysty z nałogiem i jego podniesienia się z upadku.

Jedna dziesiąta uzyskanej sumy pochodziła ze sprzedaży jednej tylko gitary, Fendera Strato-castera z 1956 roku, nazywanego przez Claptona "Brownie". Na tym właśnie instrumencie w 1971 roku Clapton nagrał elektryczną wersję jednej ze swoich najbardziej znanych kompozycji - "Layla". To była jednak tylko połowa ceny, jaką równo pięć lat później, 24 czerwca 2004 roku, udało się uzyskać za innego Stratocastera, ochrzczonego jako "Blackie". Anonimowy nabywca zapłacił zań 959 500 dolarów, windując ją do pozycji najdroższej gitary na świecie. I te pieniądze zasiliły konto Crossroads Centre. Były też późniejsze aukcje, na które trafiały historyczne wzmacniacze, używane przez muzyka w czasie jego prawie 50-letniej kariery, oraz instrumenty podarowane przez innych znanych gitarzystów: Jeffa Becka, J. J. Cale'a czy Joego Bonamassę.

Nasz cykl: Kalendarium muzyki rozrywkowej

Bo dziewczyna mnie nie chciała...

Clapton o uzależnieniach wie chyba wszystko. Z pierwszej ręki. W latach 60., jak niemal wszyscy muzycy rockowi, palił marihuanę, fundował sobie odloty na LSD, a od czasu do czasu nie stronił od ścieżki koki. Początkowo była to rozrywka. Nielicznym - jak Mick Jagger czy Paul McCartney - udawało się zostać na tym etapie. Większość prędzej czy później sięgała po heroinę, a z nią nie było już żartów. To właśnie przypadek Claptona.

Kryzys zaczął się w 1970 roku i w dużej mierze związany był z nieszczęśliwą miłością do Pattie Boyd, żony jednego z najbliższych przyjaciół Erika, George'a Harrisona.

Inny przyjaciel Claptona, Ian Dallas, podarował mu w tym czasie irański epos "Opowieść o Layli i Majunie". Młodzieniec Majun, zakochany w księżniczce Layli, której nie mógł poślubić, postradał zmysły. Eric wczuł się w tę postać i przełożył całą tę historię na język rocka. Efektem był znakomity album "Layla and Other Assorted Love Songs", nagrany z towarzyszeniem zespołu Derek & The Dominoes, zasilonego przez innego wirtuoza gitary, Duane'a Allmana. Płyta nie spełniła jednak pokładanych w niej oczekiwań. Po pierwsze fakt, że na okładce nie znalazła się informacja, że "Derek" to Eric, gitarzysta obdarzony wówczas niemal boskim kultem, spowodował, że album sprzedawał się bardzo słabo. Świadomość, że muzyka nie obroniła się sama, podziałała na Claptona deprymująco. Jeszcze bardziej musiała go rozczarować reakcja tej, której dzieło było dedykowane.
"Utwierdzałem się w przekonaniu, że kiedy usłyszy cała płytę, będącą dokładnym opisem naszej sytuacji, to będzie tak poruszona moim rozpaczliwym krzykiem miłości, że w końcu zostawi George'a i zostanie ze mną na zawsze" - pisał w swojej autobiografii. Przeliczył się. Jego wybranka w żarliwości poświęconych sobie piosenek dostrzegła raczej symptomy szaleństwa, które ją wystraszyło. Clapton próbował ją jeszcze szantażować, grożąc, że jeśli z nim nie zostanie, będzie codziennie zażywał heroinę. Faktycznie jednak w tym czasie i tak już to robił. Kolejne niemal trzy 1971-73 lata to w jego życiu "stracony weekend" - okres, w którym nic nie nagrał i niemal nie koncertował. Zamknął się w swojej posiadłości, ze swoją ówczesną towarzyszką życia, nikogo nie wpuszczał, nie odbierał telefonów...

Nazywam się Eric i jestem alkoholikiem

W odstawieniu narkotyków pomogła mu elektryczna akupunktura. Niestety, metoda opracowana przez szkocką neurochirurg Mary Patterson skupiała się tylko na objawach. Oceniając ją z perspektywy swojej późniejszej wiedzy o metodach rehabilitacji osób uzależnionych, Clapton stwierdził, że wyszedł z tego wolny od narkotyków, ale z "niebezpieczną niewiedzą" o samym sobie. I - szczęśliwy, że problem z heroiną ma już za sobą - pogrążył się w społecznie akceptowanym pijaństwie. W stanie upojenia przeżył całą resztę lat 70. i początek kolejnej dekady, nagrywając w tym czasie kilka, może nie rewelacyjnych, ale całkiem przyzwoitych płyt, ostatecznie odbijając Harrisonowi Pattie, żeniąc się z nią i doprowadzając ten związek do ruiny. W końcu w 1982 roku zdecydował się przyznać przed samym sobą, że jest alkoholikiem, i zgłosił się do kliniki odwykowej Hazelden. Tym razem jego terapeuci zadbali nie tylko o to, by odstawił substancję, od której był uzależniony, ale też zaopatrzyli go w program przystosowawczy, który miał mu ułatwić niepicie po opuszczeniu kliniki.

Nasz cykl: Kalendarium muzyki rozrywkowej

Clapton początkowo rzeczywiście chodził na spotkania grup AA, jednak powrót do intensywnego życia koncertowego, nawiasem mówiąc - odradzany przez terapeutów, wkrótce spowodował nawrót uzależnienia. Na ponowną terapię zdecydował się jednak dopiero w 1987 roku, gdy ataki drżączki zaczęły uniemożliwiać mu granie na gitarze. Tym razem ściśle przestrzegał reguł również po wyjściu z Hazelden. Zaangażował się też w działalność charytatywną na rzecz ruchu AA. Słynne były jego coroczne koncerty w Royal Albert Hall, które rozpoczynał, wypowiadając ze sceny "magiczną formułę": Nazywam się Eric i jestem alkoholikiem.
Terapia Claptona miała jeszcze jeden dramatyczny epizod. W marcu 1991 roku, kiedy jego pięcioletni syn Connor, efekt przelotnego związku z włoską modelką, poniósł śmierć, wypadając z niezamkniętego okna mieszkania na 49 piętrze. Clapton wspomina, jak ważne w przetrwaniu pierwszych tygodni po wypadku było dla niego wsparcie przyjaciół i fanów. Niedługo po tej tragedii, po spotkaniu grupy AA, do gitarzysty podeszła jedna z uczestniczek terapii i powiedziała, że zawsze pielęgnowała myśl, że gdyby coś się stało jej dzieciom, miałaby usprawiedliwienie, żeby wrócić do picia. Jego przykład odebrał jej ostatnią wymówkę, żeby się napić.

Późnym wieczorem na rozstaju dróg

Jeszcze w czasach, kiedy się nie oszczędzał, Clapton lubił od czasu do czasu zregenerować siły w ciepłym klimacie Karaibów. Zakupił nawet posiadłość na Antigui, gdzie zwykł się zaszywać, gdy nie miał innych obowiązków, a pogoda w rodzinnej Anglii była nie do zniesienia. Kiedy jednak otrzeźwiał, zauważył wokół siebie na wyspie coraz więcej narkomanów i ludzi ostro pijących, którzy tak jak on kiedyś traktowali ją jako przyjazne miejsce do kultywowania swoich nałogów. Początkowo zastanawiał się nad sprzedażą domu i ucieczką. Znajoma terapeutka podrzuciła mu inny pomysł: załóż tu na miejscu klinikę odwykową.

Idea ośrodka jest taka, by zapewnić jak najlepszą opiekę, przy maksymalnie nisko skalkulowanym koszcie. Firma działa na zasadach non profit. Nazwa kliniki, Crossroads Centre, pochodzi od bluesa skomponowanego w 1937 roku przez legendarnego śpiewaka i gitarzystę, Roberta Johnsona. Clapton wykonywał go jeszcze z zespołem Cream w latach 60. Piosenka opowiada o bezskutecznych próbach "złapania okazji" w nieznanej okolicy, późnym wieczorem, na rozstaju dróg. O samotności, strachu i oczekiwaniu na kogoś, kto poda pomocną dłoń - czymś, co Eric Clapton zna bardzo dobrze. Dlatego nie wahał się poświęcić swoje instrumenty na tak szlachetny cel. Traktował to jako spłatę swoistego długu. Gitarowa aukcja miała też dla Claptona inne konsekwencje. Na przyjęciu wydanym z tej okazji przez Giorgio Armaniego poznał swoją obecną żonę, Melię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki