Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Już w sobotę do Sopotu zjadą absolwenci Sopockiego Ośrodka Nauk Ekonomicznych

Redakcja
Prezydent Aleksander Kwaśniewski z członkami Stowarzyszenia Absolwentów WSHM, WSE i WE UG: Elżbietą Gończ, koordynatorem Zjazdu 70-lecia, Romualdem Meyerem, prezesem Stowarzyszenia i Janem Szurkiem.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski z członkami Stowarzyszenia Absolwentów WSHM, WSE i WE UG: Elżbietą Gończ, koordynatorem Zjazdu 70-lecia, Romualdem Meyerem, prezesem Stowarzyszenia i Janem Szurkiem. mat. prasowe
25 czerwca 2016 r. zapowiada się jako prawdziwe święto polskich nauk ekonomicznych. Z okazji 70-lecia powołania pierwszej wyższej szkoły ekonomicznej o morskim profilu kształcenia w niepodległej Polsce spotkają się absolwenci Sopockiego Ośrodka Nauk Ekonomicznych, których tradycje kontynuuje Uniwersytet Gdański. Przewidziany jest m.in. panel absolwentów, który będzie okazją do prezentacji ciekawych sylwetek i osiągnięć ludzi biznesu, nauki, emigracji i polityki, którzy studiowali w sopockich uczelniach ekonomicznych.

Będzie wśród nich były prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, student Wydziału Ekonomiki Transportu Uniwersytetu Gdańskiego na kierunku handel zagraniczny w latach 1973-1977.

- Dlaczego wybrał Pan studia na kierunku handel zagraniczny na Wydziale Ekonomiki Transportu Uniwersytetu Gdańskiego?

- Po maturze rozważałem podjęcie studiów w dwóch różnych dziedzinach. Z jednej strony pociągała mnie architektura. Z drugiej szukałem kierunków związanych z podróżowaniem i poznawaniem świata. Ostatecznie z architektury zrezygnowałem ponieważ, wymagało to bardzo dobrego opanowania rysunku technicznego. Nie byłem w tym, we własnej ocenie, bardzo dobry. Natomiast bardzo spodobał mi się kierunek, który w tym czasie właśnie został otwarty na Uniwersytecie Gdańskim, czyli handel zagraniczny. Uznałem, że właśnie po takich studiach mam szansę ruszyć w świat, podróżować i jednocześnie robić interesy. Było w tym coś fascynującego.

- To był kierunek elitarny. Na jedno miejsce przypadało ponad 5 kandydatów. Poza podróżami, na jaki rodzaj kariery Pan liczył, podejmując decyzję o wzięciu udziału w tak trudnej rekrutacji?

- Mając około dwudziestu lat o karierze raczej się nie myśli. Przy podejmowaniu decyzji dominowała nadzieja na ciekawe studia, a później ciekawą przygodę. Proszę pamiętać, że mówimy o Polsce, która była krajem mocno zamkniętym na zagranicę. Ludzie nie mieli paszportów, a ci którzy go potrzebowali, musieli przechodzić mało przyjemną procedurę. Dodatkowo, wszędzie potrzebne były wizy. Ja i tak miałem dużo szczęścia, bo moi rodzice zwiedzali z nami tę część świata, która była dla obywateli PRL dostępna - NRD, Czechosłowację, Bułgarię, Węgry i Rumunię. Zachód to ciągle była wielka ziemia nieznana, którą znaliśmy tylko z filmów i która przyciągała jak magnes. Podejmując decyzję o zdawaniu na Wydział Ekonomiki Transportu Uniwersytetu Gdańskiego, wydawało mi się, że gdzie jak gdzie, ale po handlu zagranicznym otwieram sobie drzwi do tego zakazanego świata.

- Czy wiedza i umiejętności zdobyte podczas studiów przydały się w Pana karierze politycznej?

- Każda wiedza się przydaje, trzeba tylko umieć z niej skorzystać. Studia, które odbyłem, były połączeniem nauk ścisłych i humanistycznych. Mieliśmy matematykę, statystykę, co zresztą bardzo lubiłem, bo w szkole średniej skończyłem kierunek matematyczno- fizyczny, a to porządkuje myślenie. Matematyka uczy logiki, uczy ścisłego rozumowania. Także wiele innych dziedzin pomogło mi w późniejszej działalności politycznej – np. międzynarodowe stosunki gospodarcze, czyli wiedza o tym jak świat się rozwija. Jednak najbardziej, nie ukrywam, pomogła mi znajomość języków obcych. Skończyłem szkolę średnią z językiem niemieckim i rosyjskim, na bardzo dobrym poziomie, ale angielskiego zacząłem uczyć się na studiach, na naszym Uniwersytecie Gdańskim i to bardzo intensywnie. To był przecież handel zagraniczny, w którym umiejętność porozumienia się z obcokrajowcami jest kwestią absolutnie podstawową. Mieliśmy na pierwszym roku po sześć godzin tygodniowo języka niemieckiego i angielskiego i cztery godziny rosyjskiego. Później, na kolejnych latach, było to zdaje się po cztery godziny jednego i drugiego zachodniego i dwie godziny rosyjskiego, więc to był cały czas kontakt z językiem, który bardzo sobie cenię i uważam że to jest największa wartość, którą mój kierunek i moje studia mi dały. Wywianowały mnie na przyszłość.

- Czy któregoś ze swoich nauczycieli akademickich zapamiętał Pan szczególnie, a może nawet nazwałby Pan swoim „mistrzem” ?

- Pamiętam prawie wszystkich nauczycieli i podzieliłbym ich na dwie grupy. Pierwsza to profesorowie, którzy byli w większości dla nas niedostępni, no bo to byli właśnie profesorowie. W tej grupie wyróżniali się profesor Bronisław Rudowicz, który był dziekanem i uczył ekonomii politycznej kapitalizmu i profesor Antoni Makać od stosunków gospodarczych. Ich najbardziej pamiętam. Druga to niezwykle ciekawa grupa młodych pracowników nauki, czyli ówczesnych adiunktów, asystentów, z którymi ze względu na mniejszą różnicę wieku i późniejsze splatanie się naszych losów, zaprzyjaźniliśmy się. Są to m.in. Andrzej Hass, nieżyjący już Edmund Pietrzak, Jerzy Lewandowski, Witek Malewski i wiele innych osób z tego środowiska asystentów i adiunktów, którzy byli bardzo otwarci. W ogóle, to był otwarty uniwersytet. Gdańsk był wtedy innym miejscem niż reszta Polski. Dzięki bliskości morza mieliśmy więcej kontaktów międzynarodowych. Żyliśmy pod takim kloszem, bardziej liberalnym, bardziej otwartym.

- Kariery, których kolegów śledził Pan z największym zainteresowaniem i dlaczego?

- Obawiam się, że to oni bardziej moją karierę śledzili. Ja interesowałem się tymi osobami, z którymi utrzymywałem kontakty. Część poszła drogą uczelnianą, dzisiaj są profesorami. Część weszła w biznes, niektórzy otarli się trochę o politykę. Do końca lat 70., dopóki mieszkałem w Sopocie, te kontakty były bliskie. Potem w naturalny sposób trochę osłabły, a jeszcze później z niektórymi z nich, którzy odnaleźli się w historii ostatnich 25 lat, współpracowałem jako Prezydent. Między innymi z już wspomnianym wcześniej prof. Edmundem Pietrzakiem, który był moim doradcą ekonomicznym. Na mój wniosek członkiem Rady Polityki Pieniężnej został prof. Dariusz Filar, który jeszcze jako asystent był moim wykładowcą historii myśli ekonomicznej. Oczywiście współpracowników dobierałem sobie nie dlatego, że byli moimi znajomymi tylko dlatego, że byli kompetentni i profesjonalni.

- Które przedmioty nastręczyły Panu najwięcej trudności, a których uczył się Pan i zdawał z przyjemnością?

- Nie było przedmiotów, które sprawiałby mi większe trudności. Byłem bardzo dobrym studentem, więc zdawałem z przyjemnością, jeżeli oczywiście egzaminy można zdawać z przyjemnością, bo brzmi to trochę masochistycznie. Ale generalnie, to nie był kłopot. Jeżeli do czegoś miałem jakiś tam dystans, czy opór, to była to rachunkowość. Rachunkowość była wtedy właściwie księgowością i powiem szczerze, że paru testów z rachunkowości pewnie bym nie zdał, gdyby nie nasze koleżanki - miłe, kochane, które ukończyły technikum ekonomiczne, bo one w tym się poruszały bez kłopotów, w tym „ma” „winien” „debet” itd. Dla nas to było nudziarstwo. No, ale później, wraz z rozwojem gospodarki rynkowej, już po przełomie, okazało się, że wszyscy którzy znają rachunkowość, księgowość zarabiają dobre pieniądze. Niesłusznie nie doceniałem tych kierunków. Ale reszta była naprawdę przyjemna, to były w ogóle fajne czasy.

- Jak wyglądało życie studenckie poza nauką? Gdzie studenci WET UG najczęściej się bawili?

- Wtedy w Polsce studiowało około 350 tyś. osób. Później, np. w pierwszej dekadzie XXI wieku, studiowało ponad 2 miliony osób. A jednak to właśnie w latach 70. 80. było środowisko studenckie, którego dzisiaj zupełnie nie ma. Taki paradoks - jest wielu studentów, a nie ma środowiska studenckiego. Wtedy było mało studentów, a środowisko studenckie kwitło. Mieliśmy znakomite kluby studenckie. Dla WET głównym klubem była Wysepka, z którego zresztą wyrosło mnóstwo ciekawych ludzi i zespołów. Na przykład, naszym uniwersyteckim zespołem w jakimś sensie był zespół Kombi. Ponadto mieliśmy silną organizację studencką, która organizowała bale i różne wydarzenia kulturalne – np. maraton filmowy, który polegał na tym, że w klubie leżało się na materacach 3 dni i noce i oglądało filmy. Oczywiście niektórzy wykorzystywali to nie tylko na oglądanie filmów. Były też zawody sportowe, dni uczelni, dni wydziałów. Wtedy pójść na dansing to był obciach, dyskoteki jeszcze nie były modne, natomiast klub studencki to była awangarda. Słabo się tam jadło, sporo się piło, ale pod względem programu kulturalnego i imprez, spontanicznie organizowanych, to było coś niesamowitego. Jako student przyjezdny mieszkałem na stancji, potem w akademiku i właśnie tacy ludzie jak ja tworzyli to środowisko. Miejscowi musieli pojawić się o godzinie 22, albo niewiele później, w domu, byli pod silną kontrolą rodziców, a my z akademików mieliśmy dużo czasu i swobody. No i jeszcze WET UG był w Sopocie, czyli było to najlepsze miejsce, jakie można sobie wyobrazić, dla takiego studiowania. We wrześniu turyści wyjeżdżali i Sopot był nasz. Wszystkie kawiarnie, deptak, plaża, wszystkie te miejsca, to było właściwie we władaniu studentów i to tworzyło atmosferę, którą później widziałem na amerykańskich kampusach. W gruncie rzeczy to było najbardziej podobne to takiego amerykańskiego kampusu, trochę w prowincjonalnym miejscu, ale bardzo ze sobą zintegrowane. Trzeba też pamiętać, że w owym czasie była konkurencja między uczelniami. W Gdańsku było kilka mocnych uczelni, Politechnika najstarsza, byliśmy my, Akademia Medyczna, Akademia Wychowania Fizycznego, Akademia Sztuk Pięknych, wtedy się nazywała Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Pięknych, była Akademia Muzyczna, Wyższa Szkoła Morska – szkoła męska, obiekt pożądania wielu dziewczyn, bo przystojni chłopcy tam studiowali. Organizowaliśmy różne konkurencje między uczelniami, różne wydarzenia, podczas których chodziło się na Politechnikę, czy Politechnika do nas. Wtedy też powstawało większość znajomości, które później przeobrażały się w małżeństwa. Moją żonę spotkałem na Uniwersytecie. Ja byłem z ekonomii, ona była z prawa. Poznałem ją kiedy organizowała klub Paragraf. Była znakomitą organizatorką i artystką. Paragraf był świetnym klubem studenckim, a właściwie kabaretem studenckim. Była muzyka, wiersze, skecze, wszystko. Mnóstwo znajomych z mojego pokolenia, to są właśnie małżeństwa studenckie. Małżeństwa zawarte na studiach. Mówiąc krótko, nie traciliśmy czasu.

- Czy jest takie wydarzenie z okresu studiów, które szczególnie utkwiło Panu w pamięci?

- Mnóstwo. Trudno by było wybrać jedno. Może takie najbardziej brzemienne w skutki to było poznanie mojej przyszłej żony. Poznaliśmy się na jakiejś imprezie między wydziałowej. Ja byłem chyba szefem rady uczelnianej, ona była na wydziale prawa. Wtedy powiedziałem jednemu z moich kolegów, że się z nią ożenię. On się trochę zdziwił, ale tak się potem stało. Pamiętam ten moment, pamiętam nawet jak była wtedy ubrana, miała długie kasztanowe włosy do pasa, była bardzo zgrabną kobietą, jak i dzisiaj. Ale wydarzeń takich, które pamiętam było całe mnóstwo. Prorektorem od spraw studenckich był profesor Edmund Kątowski. Bardzo miły i dobry człowiek, ale dość pryncypialny. Kilka razy w trudnych sytuacjach, mnie jako szefa rady uczelnianej prosił, żebym mu towarzyszył w różnych wizytacjach. Tak się też stało, gdy narzekano na łóżka, które wtedy były na metalowych stelażach. Studenci zdejmowali materace i kładli na podłogę. Panie z akademika narzekały, że pościel się bardziej brudzi, co było oczywiście zgodne z prawdą. Zrobiliśmy inspekcję i idziemy po tych pokojach, Pani otwiera kluczem jeden z pokoi i faktycznie leżą materace na podłodze, ale na materacu leży także para. Takie historie też były. To był czas bogaty w wydarzenia.

- Dziękuję za rozmowę.

Szczegółowy program Zjazdu 70-lecia jest już dostępny na stronie Stowarzyszenia – www.zjazd70-lecia.ug.edu.pl. Program został podzielony na dwie części: przedpołudniową na terenie Uczelni w Sopocie w godz. 10-16, o charakterze oficjalnym oraz wieczorną, biesiadną, która rozpocznie się o godz. 18.00.

Historia Sopockiego Ośrodka Nauk Ekonomicznych rozpoczęła się 17 sierpnia 1946, gdy formalnie powołana została Wyższa Szkoła Handlu Morskiego, która działalność dydaktyczną prowadziła już od 21 listopada 1945. Warto wspomnieć, że geneza tego Ośrodka sięga już lat przedwojennego dwudziestolecia, kiedy zaczęto w Gdyni tworzyć warunki do kształcenia kadr dla budowanego portu. Wspominamy ten okres szerzej, na końcu niniejszej informacji prasowej. W 1952 roku szkoła została przekształcona w Wyższą Szkołę Ekonomiczną w Sopocie, a w 1970, wspólnie z Wyższą Szkołą Pedagogiczną dała początek Uniwersytetowi Gdańskiemu. Istniejące wówczas w ramach WSE Wydział Ekonomiki Produkcji i Wydział Ekonomiki Transportu, stały się wydziałami Uniwersytetu Gdańskiego. W 1993 roku wydziały zmieniły nazwy na Wydział Zarządzania i Wydział Ekonomiczny. Absolwenci wszystkich tych szkół i wydziałów spotkają się 25 czerwca w Sopocie na zjeździe organizowanym przez Stowarzyszenie Absolwentów Wyższej Szkoły Handlu Morskiego w Sopocie, Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Sopocie i Wydziałów Ekonomicznych Uniwersytetu Gdańskiego.

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki