Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Już nigdy trawa nie będzie taka zielona

Dariusz Szreter
Marihuana nigdy nie miała w Polsce dobrej prasy. W każdym razie mainstreamowej. Za Gierka palenie jej, podobnie jak i zażywanie innych narkotyków, piętnowano jako jeden z licznych przejawów degrengolady i zgnilizny moralnej Zachodu.

W latach 80., kiedy nie dało się już ukryć faktu, że narkomania to także problem polskiej młodzieży, wychowanej w socjalistycznej szkole, na wszystko co kojarzyło się z "ćpaniem" spadało odium zła absolutnego. Usłużni dziennikarze nie bawili się w subtelności, co się wstrzykuje, co pali, co wącha, a co snifuje - wszystko szło do jednego wora.

W efekcie ani opinia publiczna, ani - co istotniejsze - stróże prawa nie czuli niuansów między poszczególnymi rodzajami używek i sposobami ich oddziaływania. Dla palaczy miało to o tyle dobre strony, że byli praktycznie poza wszelkim podejrzeniem.

Wiadomo było, że narkoman to osobnik nędznie odziany, z długimi, tłustymi włosami, obowiązkowo w koszuli lub bluzie z długim rękawem (żeby nie było widać śladów po kłuciu igłą strzykawki), charakteryzujący się ogólnym zmuleniem i bełkocący coś niezrozumiale.

Na tym tle licealiści i studenci z dobrych domów, elegancko ubrani, może nieco nadnaturalnie pobudzeni i elokwentni, a przy tym od czasu do czasu wybuchający niczym niewyjaśnionymi napadami śmiechawki, mogli być co najwyżej uznani za nieszkodliwych oryginałów.

Charakterystycznego zapachu palonej trawy nikt specjalnie nie kojarzył, zresztą dostępne wówczas legalnie (i na kartki) papierosy produkcji krajowej, ewentualnie albańskiej, potrafiły zaskoczyć jeszcze bardziej egzotycznym aromatem sznurka do snopowiązałki czy skrawków obciętych paznokci.

Poseł Palikot mógłby sobie wówczas bezkarnie zapalić nie tylko w gmachu Sejmu, ale też na milicyjnym dołku - i nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Inna sprawa, że dla Palikota niezwracanie na niego przez nikogo uwagi to najgorsza możliwa kara, więc pewnie wolałby już zostać zdemaskowany, osądzony i osadzony. Co zresztą nie wchodziło w grę, bo za tej okropnej komuny za posiadanie nie karano.

Tak, w latach 80. palenie trawy było sportem zdecydowanie elitarnym. Palono m.in. w spółdzielni Świetlik, przyszłej rządowej kuźni kadr - do czego przyznał się jakiś czas temu Donald Tusk, dodając jednakże, że teraz się tego wstydzi.

Palący mógł mieć wrażenie, że doświadcza wtajemniczenia nie tylko metafizycznego, ale także towarzyskiego. Szczególnie że do grona palaczy wchodziło się na zaproszenie - marihuaną dzielono się z przyjaciółmi i znajomymi, handel prawie nie istniał.

Osobnicy, którzy przyznawali się do korzystania z usług dilerów, uchodzili za skończonych frajerów. Rośliny hodowano samodzielnie w ogródkach, doniczkach, na działkach lub na dziko, w rzadko uczęszczanych miejscach. Rodzice, dziadkowie czy sąsiedzi może i rozpoznawali charakterystyczne palczaste liście, wszak duża część polskiego społeczeństwa ma wiejskie korzenie, ale - podobnie jak do niedawna Jarosław Kaczyński - nie zdawali sobie sprawy, że "marihuana jest z konopi".

Marihuanę, zwaną też przez Jamajczyków gandzią, co w języku Adama Mickiewicza i Antoniego Macierewicza brzmi wręcz pieszczotliwie, sławili w piosenkach muzycy rockowi: Oddział Zamknięty, Brygada Kryzys, Izrael.

Lider dwóch ostatnich formacji, Robert Brylewski, bodaj w 1983 r. udzielił wywiadu dziennikarzowi miesięcznika "Non Stop", dodatku do organu Stronnictwa Demokratycznego, organizacji pozostającej w sojuszu z rządzącą PZPR. Brylewski w nim przeciwstawił rodzimą kulturę picia wódki mistyczno-religijnemu obrzędowi "palenia ziela". Jak to się stało, że cenzura to puściła - nie wiem, ale osobiście czytałem. Czasem można było odnieść wrażenie, że palacze są rzeczywiście dla reszty społeczeństwa i władzy niewidzialni.

Od tego czasu wiele ton suszu poszło z dymem i przez płuca wniknęło w krwiobieg Polaków. Dziś palenie "blantów" jest rozrywką masową, choć nielegalną i ściganą. Jest popyt, podaż, towar, klienci i dilerzy, krążą wielkie pieniądze. Jest ustawa, którą można zmienić lub nie. Są lobbyści i partie, które liczą, że "zapunktują", opowiadając się za tym lub innym rozwiązaniem. Proza demokracji i wolnego rynku.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki