"Jutro rano Niemcy uderzą. Nie dajcie się zaskoczyć" - mówił na Westerplatte ppłk Sobociński w przededniu II wojny światowej

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
Zbiory dr. Jarosława Tuliszki
Swoim wojskowym życiorysem ppłk Wincenty Sobociński mógłby podzielić się z dziesięcioma innymi żołnierzami, a i jeszcze by zostało. To właśnie ten błyskotliwy oficer polskiego przedwojennego wywiadu ostrzegł mjr. Henryka Sucharskiego, dowódcę garnizonu na Westerplatte, że niemiecki atak na polską placówkę jest nieunikniony i nastąpi 1 września. - Nie dajcie się zaskoczyć – mówił Sucharskiemu 31 sierpnia 1939 r. wieczorem.

Ppłk. Wincenty Sobociński miał prawie 50 lat, prawie trzy wojny w kościach, gdy zaczął się uczyć skakać ze spadochronem. W 1 Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej był do czasu kontuzji szefem sztabu. Później szkolił tajną jednostkę polskich dywersantów. W swojej ”kolekcji” zgromadził wiele blizn po ranach odniesionych w boju i sporo medali. W wojsku przeszedł ścieżkę od szeregowca do pułkownika, a medycznych studiów cywilnych nie skończył tylko dlatego, że przerwał je wybuch I wojny światowej. Część jego kariery w wywiadzie wojskowym, bardzo ważna, związana jest z Gdańskiem.

Żołnierz i Dwójkarz

Dwójkarzami nazywano potocznie pracowników polskiego wywiadu w okresie międzywojennym i w czasie II wojny światowej – od II Oddziału Sztabu Głównego, w którym był on zorganizowany. Wincenty Sobociński został „Dwójkarzem” w roku 1932. Według dr. Jarosława Tuliszki, pomorskiego historyka wojskowości, dowództwo dostrzegało i ceniło jego błyskotliwość, inteligencję, znajomość języków obcych, w szczególności języka niemieckiego, w którym był biegły. Sobociński, wówczas w stopniu majora, miał niezwykły dar nawiązywania znajomości, zjednywania sobie ludzi. Całe dotychczasowe dorosłe życie tego urodzonego w 1894 roku w Murzynnie niedaleko Bydgoszczy oficera, związane było ze służbą wojskową.

- Był zdolnym młodzieńcem. Ukończył dziesięcioklasowe gimnazjum humanistyczne w Inowrocławiu, zdał maturę, dostał się na studia uniwersyteckie. Zdążył ukończyć tylko pierwszy semestr medycyny, kiedy upomniała się o niego armia niemiecka. Jako mieszkaniec ziemi kujawskiej był poddanym cesarza Wilhelma II. Sobociński miał 20 lat, gdy cesarz rozpoczął wojnę. Trafił do formacji grenadierów. Była to bardziej doborowa piechota. Trafiali tam wyselekcjonowani żołnierze – podkreśla dr Jarosław Tuliszka.

W 1916 roku, w okopach Wielkiej Wojny, w mundurze armii cesarskiej walczył z Rosjanami. Na froncie rumuńskim przeszedł malarię i tyfus. Wydobrzał jednak i trafił na front zachodni. W 1918 roku, w czasie ostatniej w I wojnie światowej niemieckiej ofensywy, nad Sommą trafił do niewoli angielskiej. Stamtąd, podobnie jak wielu Polakom służącym w cesarskim wojsku, udało mu się wydostać do nowo tworzonej Armii Polskiej generała Hallera. To właśnie wraz z Błękitną Armią wrócił w 1919 roku do ojczyzny, która odzyskała niepodległość po zaborach.

Podobnie jak wielu innych doświadczonych weteranów, Sobociński był cennym nabytkiem dla wojska odrodzonej Rzeczpospolitej. Ukończył szkołę podchorążych. Krótko potem, już jako podporucznik trafił na front toczącej się na wschodzie wojny polsko-rosyjskiej. Pod Grodnem, w listopadzie 1920 r. został ranny w rękę i ramię. Jego dotychczasową karierę, już po zwycięstwie nad Rosjanami, podsumował awans do stopnia kapitana. - Awansował na stanowiska, które umownie można byłoby nazwać „inteligenckimi”. Jego walory osobowościowe i intelektualne wykorzystano dla potrzeb polskiego wywiadu. Major dyplomowany Sobociński trafił 1932 r. do II Oddziału Sztabu Głównego w Warszawie – mówi historyk.

Jego wojskowe akta pełne są pochwał. W opinii z 1925 r. Szefa Oddziału Wyszkolenia Dowództwa Okręgu Korpusu IX w Brześciu stwierdził, że jest znakomicie zbudowanym „sportomanem”, obdarzonym „rzadkim poczuciem humoru i ambicją”. Dowódca 101 pułku piechoty w 1921 r. pisał, że Sobociński jest lubiany przez żołnierzy i doceniał jego „wyrobienie towarzyskie”. Wszędzie powtarzały się opinie o wyjątkowej pracowitości i skromności. - Wybitna lojalność, wyrobienie żołnierskie i skromność. Inteligentny. Posiada łatwość uczenia się i studiowania. Umysł krytyczny. Fachowo mocny. Wciągnął się w pracę na terenie Gdańska – pisał w 1938 r. szef Dwójki.

W Wolnym Mieście Gdańsku

Służba w Dwójce była przełomem w dotychczasowej karierze Sobocińskiego. Miał nowe zadania, już nie czysto wojskowe. Działać musiał jednak w skrajnie nieprzyjaznych Polakom warunkach Wolnego Miasta Gdańska.

- Mjr Sobociński przygotowywał analizy sytuacji w Niemczech. Od 1935 był kierownikiem Referatu „Niemcy” Dwójki. Znajomość tamtejszych stosunków, doskonała znajomość języka niemieckiego i francuskiego, zatrudnienie oraz wcześniejsze przeszkolenie w II Oddziale wprost predestynowały Sobocińskiego do objęcia w maju 1938 r. stanowiska szefa Wydziału V Wojskowego Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście Gdańsku, po ppłk. Antonim Rosnerze. Tutaj z dniem 19 marca 1938 r. awansował do stopnia podpułkownika – mówi Jarosław Tuliszka.

Sobocińskiemu podlegały, aż do czasu mobilizacji w sierpniu 1939 roku, sprawy Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Przekazywał na Westerplatte na bieżąco wszelkie informacje o niemieckich posunięciach w Gdańsku, a szczególnie o wzmacnianiu potencjału militarnego Niemców w mieście. Ostatni raz widzieli się 31 sierpnia 1939 roku, gdy Sobociński odwiedził polską placówkę wojskową w Wolnym Mieście Gdańsku.

1 września 1939 r, około godziny 10, do budynku Komisariatu Generalnego RP przy ul. Neugarten 27 (obecnie Nowe Ogrody) wkroczyły oddziały gdańskiej policji. Mimo immunitetu dyplomatycznego, o czym poinformował kierującego akcją niemieckiego oficera, Sobociński został aresztowany, podobnie jak wszyscy przebywający w polskiej placówce. Dyplomatów przewieziono do tymczasowego obozu zbornego w Viktoriaschule przy ul. Holzgasse 24 (obecnie ul. Kładki 24). Niemcy urządzili tu katownię dla członków gdańskiej Polonii. To stąd wyjeżdżały transporty więźniów do obozu koncentracyjnego Stutthof. Zachował się zapis o tym, że Sobociński na dziedzińcu Victoriaschule otrzymał silny cios kolbą karabinu w plecy.

Sytuacja zmieniła się, gdy kpt. Brückner z gdańskiej Abwehry (niemieckiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego) powiadomił władze w Berlinie o aresztowaniu komisarza generalnego RP w Gdańsku oraz podległego mu personelu dyplomatycznego.

- Niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, w obawie o możliwość zastosowania represji wobec niemieckich dyplomatów w Polsce, nakazało umieszczenie członków polskiego przedstawicielstwa w Gdańsku w „honorowym areszcie” - opisuje dr Tuliszka. - Karetkami więziennymi pod eskortą polscy urzędnicy KG RP, w tym ppłk Wincenty Sobociński, zostali przewiezieni do prezydium policji w Gdańsku przy ul. Karrenwall 9 (dziś północna część ul. Okopowej). W dniu następnym, 3 IX około godziny 16.00 zgromadzono ich w jednej sali i przybyły tam SS-Standartenführer Emil Veesenmayer z MSZ w Berlinie zapowiedział, że zostaną wymienieni na dyplomatów niemieckich. Pod eskortą pojechali do swoich mieszkań (Sobociński mieszkał we Wrzeszczu), aby zabrać rzeczy osobiste. Wszystkich zawieziono następnie do hotelu „Vanselow” przy Heumarkt 3 (Targ Sienny). Rozmieszczono ich po dwóch w pokojach, bez możliwości wychodzenia. Pilnowali ich rozstawieni na korytarzach cywilni funkcjonariusze policji.

4 września rano, autobusami lokalnej komunikacji miejskiej polskich dyplomatów wywieziono z Gdańska. 5 września przy granicy polsko-litewskiej ppłk Sobociński wymieniony został za kpt. Ludendorffa z attachatu niemieckiego w Warszawie. Wraz z innymi pracownikami KG RP przekroczył granicę litewską i dotarł do Kowna na Litwie. Stamtąd pociągiem wrócił do ogarniętej wojną Polski. We wrześniu 1939 roku już jednak nie walczył. Na rozkaz Naczelnego Wodza przekroczył granicę polsko-rumuńską. Dotarł na Zachód, wstąpił do formującego się od nowa polskiego wojska.

Ostatni dzień pokoju

Dzień 31 sierpnia 1939 roku, czwartek, był normalnym dniem urzędowania ppłk Sobocińskiego. Przeszedł jednak do historii, stał się częścią legendy Westerplatte na tyle, że postać ppłk znalazła się w filmowych ekranizacjach (w obrazie Westerplatte z 1967 r. grał go Zdzisław Mrożewski, a w ekranizacji z 2013 r. Jan Englert).

Ostatniego dnia sierpnia Sobociński otrzymał informację od mjr. Jana Żychonia, szefa bydgoskiej ekspozytury wywiadu, że WST na Westerplatte zostanie zaatakowana w ciągu 24 godzin. Od rana było też wiadomo, że tzw. Korpus Interwencyjny gen. Skwarczyńskiego, który miał być skierowany do Gdańska po rozpoczęciu konfliktu zbrojnego, został rozwiązany i nie udzieli pomocy polskim żołnierzom na półwyspie. Żychoń przekazał także Sobocińskiemu informacje o koncentracji gdańskich formacji bojowych w rejonie Nowego Portu i Wisłoujścia. Jego zdaniem, wszystko wskazywało, że polska placówka wojskowa na Westerplatte zostanie zaatakowana w ciągu 24 godzin.

- Składnica na Westerplatte nie podlegała już Sobocińskiemu (po mobilizacji obowiązek ten przeszedł na kontradm. Unruga). Nie był zobowiązany do przekazania informacji załodze WST. A jednak pojechał na Westerplatte. Wyprawa była ryzykowna. Jeżeli atak miał nastąpić w najbliższym czasie, to niemieckie oddziały musiały skoncentrować się na terenie, przez który musiał przejechać. Sobociński ryzykował aresztowaniem – opowiada Jarosław Tuliszka.

Było jeszcze coś.

- Sobocińskiego i Sucharskiego łączyła nie tylko podległość służbowa. Zdążyli się zaprzyjaźnić. Sucharski odwiedzał towarzysko Sobocińskiego i jego żonę, Elżbietę, w ich gdańskim mieszkaniu. Małżeństwo Sobocińskich bywało z rewizytami na Westerplatte. Żona Sobocińskiego podarowała Sucharskiemu psa, suczkę foksteriera o imieniu Beza. Wincenty Sobociński pojechał w przeddzień wojny na Westerplatte nie do podwładnego, tylko do swego przyjaciela – podkreśla historyk.

Dr Jarosław Tuliszka „rozpracował” ostatnią wizytę na Westerplatte, opierając się na relacjach Westerplatczyków.
- Wiemy, że ppłk Sobociński przybył na Westerplatte w godzinach popołudniowych. 12-kilometrową odległość z Komisariatu Generalnego RP pokonał samochodem, w około 20 minut. Przed wyjazdem załatwił wszystkie sprawy biurowe, przebrał się w ciemny garnitur – relacjonuje historyk.

W czasie obiadu, obecni na nim oficerowie i podoficerowie zauważyli, że Sobociński nie zachowywał się jak zazwyczaj. Robił „dobrą minę do złej gry”, jednak jego powaga zdradzała niepokój. - W czasie obiadu Sobociński zdradził jedynie, że sytuacja w Gdańsku rzeczywiście była napięta, a Niemcy wzmocnili gdański garnizon. Na „pocieszenie” powiedział, że Hitler dał ultimatum, na które oczekuje odpowiedzi do 3 września, więc do tego czasu wojna raczej nie wybuchnie. Autorzy relacji byli zgodni co do tego, że właśnie podczas tego obiadu Sobociński przekazał życzenie Naczelnego Wodza, aby utrzymać placówkę przez 12 godzin.

Wstał, podniósł kieliszek i wzniósł toast: „Nie wiem, kiedy się zobaczymy, ale mam do was jedną prośbę: nie dajcie się zaskoczyć” - mówi Tuliszka. - Potem podszedł do najmłodszego oficera, podporucznika Kręgielskiego i zwrócił się do niego: „Ze wszystkimi jestem po imieniu, tylko nie z tobą, Mały, dlatego piję z tobą za braterstwo, ażebyś pamiętał, że jesteśmy wszyscy jak w jednej rodzinie i jak jedna rodzina musimy się wspólnie wspierać”. Pod koniec obiadu w kasynie jeszcze raz przypomniał o życzeniu Naczelnego Wodza: „Pamiętajcie, nie dajcie się zaskoczyć, a jeżeli wytrzymacie 12 godzin, to gdy losy na to pozwolą, całą załogę ozłocimy”.

Czas po obiedzie upływał na pogawędkach z oficerami. Według relacji ppor. Kręgielskiego w pewnym momencie Sobociński wziął go do osobnego pokoju. Tam miał szczerze mu powiedzieć: „Słuchaj, Mały, mówię z tobą jak z oficerem i mężczyzną – mała nadzieja na uratowanie życia. Bijecie się o honor żołnierski i polski Gdańsk. Wasza postawa zdecyduje, jak was będzie sądziła przyszłość. Wiem, że masz matkę na utrzymaniu. Podaj mi jej adres, a jeśli będę mógł, zrobię dla niej wszystko, ażeby mogła żyć w spokoju. Ty bądź przygotowany na najgorsze i jeszcze raz pamiętaj, nie daj się zaskoczyć. Przewaga po tamtej stronie jest olbrzymia. Jestem przekonany, że potrafisz wspólnie z innymi udźwignąć i wypełnić to trudne zadanie”.

- Pod wieczór Sobociński z Sucharskim odbyli rozmowę sam na sam. Ppłk zdradził Sucharskiemu posiadane informacje i podkreślił: nie będzie żadnej odsieczy – relacjonuje dr Tuliszka. - Mieczysław Wróbel w powojennej relacji stwierdził, że podsłuchiwał tę rozmowę z sąsiedniego pokoju i Sobociński miał powiedzieć: „Heniek, nie licz na żadną pomoc, nie macie tu żadnej szansy, Gdańsk jest odcięty. Uważaj, jutro rano Niemcy uderzą, nie dajcie się zaskoczyć. Ty dowodzisz i ty decydujesz. Jak uznasz, że opór nie ma szans, wiesz co robić. Nie daj się tylko zaskoczyć”. Wieczorem Sobociński wsiadł do samochodu i kierowca odwiózł go do Gdańska. O godzinie 23 kompania szturmowa rozpoczęła wyładowywanie z pokładu „Schleswig-Holsteina”. Przemieszczała się w kierunku Westerplatte drogą, na której jeszcze dobrze nie osiadł kurz po powrotnym przejeździe samochodu ppłk. Sobocińskiego. Kilka godzin później salwy ze „Schleswig-Holsteina” zapoczątkowały bój o Westerplatte. Jego obrońcy nie dali się zaskoczyć. Wytrzymali dłużej niż 12 godzin.

Wróci z Merlo?

Po ewakuacji z Francji do Wlk. Brytanii ppłk. Sobociński został szefem sztabu nowo tworzonej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. W operacji Market-Garden we wrześniu 1944 r, gdy polscy spadochroniarze walczyli w Holandii, nie wziął jednak udziału. W trakcie kursu spadochronowego, w czasie trzeciego skoku, odniósł kontuzję, która uniemożliwiła dalszą służbę w formacjach powietrznodesantowych. Zaznaczmy, w sierpniu 1942 r., gdy trenował skoki, ppłk Sobociński miał 48 lat.

Jednak jego kontakt z elitarnymi formacjami wojskowymi się nie zakończył. Sobociński służył w tajnej Samodzielnej Kompanii Grenadierów, jednostce dywersyjno-wywiadowczej, którą przygotowywano do działań głęboko, za linią frontu. W jednostce tej, przez wielu uznawanej za prekursorkę współczesnych jednostek specjalnych, miał przydział do Sekcji Taktycznej (należy uznać, że jego wiedzę i umiejętności wywiadowcze wykorzystywano do szkolenia żołnierzy SKG).

Po wojnie wyemigrował do Argentyny – do Buenos Aires dopłynął na statku Cordova. Jak wielu innych, byłych polskich żołnierzy, w tym wysokich oficerów miał „zwykły” zawód – był stolarzem meblowym (gen. Stanisław Sosabowski był magazynierem, a gen. Stanisław Maczek barmanem). Działał w organizacjach polonijnych. Sobociński zmarł w 1959 r. w Merlo, w aglomeracji Buenos Aires. Jego śmierć upamiętniły nekrologi w prasie polonijnej. Ppłk Wincenty Sobociński pochodził z wielodzietnej rodziny, miał sześciu braci i cztery siostry (jeden z jego braci, Stanisław, kapelan Wojska Polskiego, jesienią 1939 r. został aresztowany i osadzony w KL Stutthof, potem Sachsenhausen, zginął w KL Dachau). Jego wolą było spocząć w rodzinnym grobowcu w Murzynnie. Ostatnia wola pułkownika wciąż czeka na wypełnienie.

Rzeszów. Spacer szlakiem sklepów i warsztatów z okresu okupacji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki
Dodaj ogłoszenie