Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Junak 350 i WFM 125. Czyli rozmowy o motocyklach z Pawłem Komanem [ZDJĘCIA]

Marek Ponikowski
Paweł Koman i replika rajdowego Junaka 350 M07, którym jeździł pół wieku temu
Paweł Koman i replika rajdowego Junaka 350 M07, którym jeździł pół wieku temu Marek Ponikowski
Szkoła samochodowa Ster szukała instruktora. Nie wie, co sprawiło, że przyjęto właśnie jego. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej nie przyznał się, że nie ma prawa jazdy.

Pawła Komana poznałem pod koniec lat 70. - jako cudotwórcę. A było tak: latem wyjechaliśmy z Warszawy do Trójmiasta niedawno kupioną Zastavą 1100p. Gdzieś między Płońskiem a Mławą z komory silnika zaczęły dobiegać głośne trzaski, przypominające odgłos łamania suchych patyków. Im niższy bieg tym głośniejsze - czyli coś ze skrzynią. Ale co? Półżywi ze zdenerwowania dotarliśmy jakoś do Sopotu.
- Jutro pojedziemy do Pawła! - orzekła siostra żony, gdy opowiedzieliśmy o swojej przygodzie.
Właściciel warsztatu w Orłowie, Paweł Koman orzekł: - Nie tknę skrzyni, nim nie wymienimy oleju. Kupcie silnikowy Castrol GTX! Zdobyłem bony PeKaO, pojechaliśmy do sklepu PZMot po dewizowy olej. Gdy tylko włączyłem wsteczny bieg, by wyjechać z warsztatu, hałasy w skrzyni ucichły. I nie powtórzyły się przez następne sto dwadzieścia tysięcy kilometrów.

* * *

W trzydzieści pięć lat później rozmawiamy z Pawłem Komanem (rocznik 1927) w jego domu na Wzgórzu św. Maksymiliana w Gdyni. Tłem i zarazem pretekstem do rozmowy są dwa motocykle ustawione w galerii obrazów prowadzonej przez żonę pana Pawła. Rajdowy Junak 350 - to własnoręczna rekonstrukcja maszyny, na której w latach 50. i 60. minionego stulecia Paweł Koman odnosił swoje największe sportowe sukcesy. A WFM 125? - Ot, wpadł mi w ręce zdekompletowany egzemplarz. Kupiłem, odrestaurowałem. To przecież zabytek - słyszę w odpowiedzi.

Rozmowę o motocyklach zaczynamy od Stalowej Woli, a właściwie od polskich losów. W roku 1936 ojciec Pawła Komana dostał angaż do tamtejszych zakładów metalowych należących do COP. Był technologiem, świetnym fachowcem po Państwowej Wyższej Szkole Budowy Maszyn w Poznaniu. - Początkowo z rodzicami i siostrą mieszkaliśmy w Rudniku nad Sanem, bo w Stalowej Woli nie było jeszcze ani jednego budynku mieszkalnego - wspomina pan Paweł. Po wejściu Niemców jego ojciec został komendantem komórki Związku Walki Zbrojnej w Stalowej Woli. Aresztowany przez gestapo w maju 1940 roku, zginął w Oświęcimiu. Syn zdążył ukończyć dwa lata gimnazjum, potem pracował jako tokarz, ucząc się jednocześnie w szkole przyzakładowej. Ciąg dalszy edukacji na tajnych kompletach, wreszcie - już po wojnie - duża matura. I od razu wyjazd do Gdańska. Liczył, że tu łatwiej będzie o dach nad głową. Zapisał się na wydział mechaniczny nowo utworzonej politechniki, ale po trzech semestrach poprosił o urlop dziekański. Trzeba było z czegoś żyć. Przypadkiem zobaczył w gazecie ogłoszenie: Szkoła samochodowa Ster szukała instruktora. W wyznaczonym miejscu i czasie znalazł się w tłumie chętnych. Do dziś nie wie, co sprawiło, że przyjęto właśnie jego.

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej nie wspomniał, że nie ma prawa jazdy. Ale skoro już został instruktorem (szybko poduczył się prowadzenia samochodu), mógł także zostać wyczynowym motocyklistą. Zwłaszcza że jego szef, Zygmunt Fronczek był współzałożycielem klubu motocyklowego. Kiedyś razem pojechali szkolnym Dodge'm na zawody do Grudziądza. Po drodze Fronczek zaczął mieć wyrzuty sumienia wobec żony, której obiecał, że nie wsiądzie już na motocykl. Zaczął namawiać Komana, by go zastąpił.
- To były zawody na żużlu. Miałem jechać na klubowej poniemieckiej "dekawce" BK 350 - opowiada pan Paweł. - Wystartowałem w eliminacjach. Byłem trzeci i awansowałem. W następnym biegu też byłem trzeci. I tak znalazłem się w finale. I znów trzecie miejsce. Ten wynik dał mi licencję zawodniczą. Pojechałem do Sopotu po jej odbiór, patrzę, a na formularzu ktoś napisał: "Paweł Komuna". Nie wziąłem. Wystawiono mi nową, na nazwisko Paweł Komin. Dopiero za trzecim razem się udało…

Swój motocykl żużlowy zbudował sam. Silnik był z angielskiego JAP-a, rama z czegoś innego, skrzynię biegów zastąpiła wykonana przez rzemieślnika przystawka z wałkiem pośrednim i sprzęgłem. Hamulców nie było - jak to na żużlu. Na tej piekielnej maszynie startował nie tylko na Gedanii, ale i na stadionie olimpijskim we Wrocławiu. W pierwszych powojennych latach nie było specjalizacji. Kto ścigał się na żużlu, startował także w rajdach i wyścigach. Paweł Koman jako zawodnik klubu związkowego jeździł na SHL 125, między innymi w arcytrudnym, zimowym Rajdzie Tatrzańskim. Był drugi w generalce. W roku 1950 podczas wyścigu ulicznego w Bydgoszczy miał ciężki wypadek. Siedem miesięcy leżał w szpitalu.
- To było szczęście w nieszczęściu - śmieje się pan Paweł. - Mieszkałem wtedy kątem u państwa Bałutów w Oliwie. Ich dwaj synowie porwali samolot i uciekli do Szwecji. Szpital uratował mnie przed bezpieką i więzieniem... Szkolił potem kierowców w Lidze Przyjaciół Żołnierza. Była to organizacja związana z wojskiem i przez wojsko udało się załatwić przystosowane do sportu Jawy 250.
- Pojechaliśmy nimi od razu na Międzynarodowy Rajd Tatrzański - wspomina pan Paweł. Z LPŻ rozstał się z hukiem i wilczym biletem. Dwa lata zarabiał na życie, naprawiając starą ciężarówkę, którą jego koledzy krążyli po Trójmieście i okolicach, zbierając złom. Potem znów szkolił kierowców. No i jeździł na motocyklu. W 1957 Gdański Klub Motorowy Związkowiec dostał od fabryki cztery nowiutkie Junaki 350. Zawodnicy sami je przystosowywali do sportu. Paweł Koman świetnie czuł się na motocyklu ze Szczecina. - Był ciężki, ale świetnie wyważony, taki terenowy czołg - ocenia po latach. W roku 1958 zdobył w Międzynarodowym Rajdzie Tatrzańskim srebrny medal. MRT ustępował pod względem międzynarodowej renomy tylko Sześciodniówce, nieoficjalnym mistrzostwom Europy. Paweł Koman startował w nim dziesięć razy, aż do końca kariery zawodniczej, czyli do roku 1963. Jeszcze dłużej był wiceprezesem Automobilklubu Morskiego do spraw sportowych.

* * *

- Skąd pan wiedział, że do skrzyni biegów Zastavy trzeba wlać olej silnikowy? - dociekam po latach. Paweł Koman uśmiecha się łobuzersko. - Miałem Zastavę 1100 p i ten sam problem. Rozebrałem skrzynię i nie znalazłem nic. Domyśliłem się, że to ówczesne, gęste oleje przekładniowe nie smarowały należycie ruchomych części skrzyni. Trzaski były sygnałem zacierania się mechanizmu.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki