Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Józef Przyblski: To nie moja Solidarność

Irena Łaszyn
Józef Przybylski: Tyle lat żyłem bez medalu, to i dalej mogę. Niech dadzą Rydzykowi
Józef Przybylski: Tyle lat żyłem bez medalu, to i dalej mogę. Niech dadzą Rydzykowi Grzegorz Mehring
Po 28 latach wrócił z Brukseli do Gdańska, nawet dostał od miasta mieszkanie. Ale nie potrafi zagrzać w Polsce miejsca, bo wszystko go tu drażni: biurokracja, kłótliwość, dawni koledzy i… strajki. Historia sygnatariusza Porozumień Sierpniowych Józefa Przybylskiego.

Nie lubi palenia opon, hałaśliwych syren, walenia kaskiem, bicia piany. Gdy widzi strajkujących związkowców, to szlag go trafia.

- Co znaczy "Bronimy miejsc pracy"? - pyta zaczepnie. - To pustosłowie! Jaki sens ma taka obrona, skoro zakład jest nierentowny i nie sprzedaje swoich wyrobów? Opowiada o manifestacji gdańskich, gdyńskich i szczecińskich stoczniowców w Brukseli. Natknął się na nią przypadkowo.

- Usłyszałem polski hymn i okrzyki "Solidarność!", więc podszedłem. Co tu robicie? - pytam. Gdański stoczniowiec odpowiada: Oszukali nas. Ja na to: To idźcie do ojca Rydzyka po pieniądze. Jak zakład nie pracuje i nie zarabia, to nie można go sztucznie podtrzymywać. On do mnie: A co ty wiesz, jak ty na Zachodzie mieszkasz? A wiem! Gdy w mojej brukselskiej firmie zaczęło się źle dziać, to postanowiliśmy z kolegą, że ja będę trzy dni pracować i trzy dni on, za połowę stawki. A oni, gdy zakład się wali, walą kaskiem w drzwi Parlamentu Europejskiego!

- I to mówi uczestnik strajku z 1980 roku, sygnatariusz Porozumień Sierpniowych, honorowy obywatel miasta Gdańska?

- Wśród tych honorowych obywateli z 2000 roku była też Margaret Thatcher, znana z represji w stosunku do strajkujących górników. Kto wie, w jakim stanie byłoby polskie górnictwo, gdybyśmy mieli swoją Żelazną Lady?

- Gdańskim stoczniowcom grożą zwolnienia, bo Komisja Europejska nie jest przekonana do planów restrukturyzacji firmy. Chyba nie ma pan już wśród nich przyjaciół…

- Nawet rodzina mi dokłada. Uważają, że się wymądrzam. A mnie chodzi o zdrowe zasady. Drażnią mnie takie roszczeniowe postawy. I drażnią różni "działacze". Byłem na nich uczulony już w latach 80. Pisałem o tym w moich książkach. Czytała pani? Nie? To spotkamy się raz jeszcze, gdy pani przeczyta. Pierwsza, pt. "Co nam zostało z tych lat" została nawet nagrodzona w konkursie paryskiej "Kultury" i Radia Wolna Europa. Jerzy Giedroyc mi powiedział, że mam dobrze rozwinięty zmysł obserwacji, dostałem 10 tysięcy franków. A pisałem ją trzy tygodnie, ołówkiem.

Karzeł z puszki

Na pytanie, kim jest z zawodu, odpowiada, że ma takie same "studia" jak jego kolega, były prezydent Lech Wałęsa. Tyle że tamten jest elektrykiem, a on - spawaczem. Ale w życiu różne rzeczy robił. Miał warsztat w Caracas, zajmował się budowlanką w Brukseli, pracował w fabryce konserw w Mechelen. To wtedy puszkował Józefa Czapskiego, Krzysztofa Pomiana, Piotra Woźniaka i innych. Zamiast serdelków, wkładał do puszki "Zaplutego karła reakcji" albo "Na nieludzkiej ziemi", czasem dołączał adres, zamykał i posyłał do Polski. Takie prezenty trafiały w różne ręce. Kiedyś konserwę otrzymał znajomy krawiec, który szył ubekom garnitury. Panowie, oprócz materiału, przynieśli trzy półlitrówki, potrzebowali zagrychy. Żona krawca mówi: Mamy serdelki od Józka. Dobrze, że otworzyli tę puszkę w kuchni. Bo tam była zakazana lektura, a nie kiełbaski…
Te konserwy "produkował" do 1991 roku. Potem się przebranżowił.
Ale za najważniejszy swój wyczyn uważa akcję, jaką przy pomocy hiszpańskich związkowców zorganizował podczas Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w 1982 roku. Polska wygrała z Belgią 3:0 i wystarczył remis ze Związkiem Radzieckim, by wejść do półfinału. Postanowili się do tego meczu przygotować.

- Pamięta pani dwie 15-metrowe biało-czerwone szmaty i napisy Solidarność? Ja to malowałem! Ja zrobiłem dwa napisy, a Hiszpanie - jeden. Takim rzutnikiem to zrobili, a kontur wyrysowali czerwonym flamastrem i pędzlem. W środku był herb Barcelony, żółty. Umocowali to na dwóch głównych kamerach. W 22 minucie trzeba to jednak było zdjąć, bo zaprotestował radziecki ambasador. Mówiłem potem o tym w Wolnej Europie. Rozmawiał ze mną Wiesław Wróblewski. A po 20 latach, gdy byłem u córki w Warszawie, wpadł mi w ręce artykuł o kobiecie, która podobno... te transparenty malowała i zbierała na nie pieniądze. Jak można tak kłamać?

Nie znosi "działaczy", którzy mnożą się jak niegdyś zbowidowcy. Pamięta różnych takich z Belgii. Zwłaszcza "uchodźców politycznych".

- Kiedyś spotkałem w belgijskim porcie "uchodźcę", który przypłynął statkiem z meblami, pianinem i nowym samochodem.

Słowo, które dzieli

Dużo ma kolegów o znanych nazwiskach. Z Bogdanem Borusewiczem drukował podziemne gazetki, Lecha Kaczyńskiego poznał podczas strajku w stoczni, są po imieniu, podobnie jak z premierem. Ale to nic nie znaczy. Gdy inni sygnatariusze odbierali Krzyże Kawalerskie Orderu Odrodzenia Polski, w 26 rocznicę Sierpnia, on z Tadeuszem Stannym (też sygnatariuszem) stał za ogrodzeniem, bo ochrona nie pozwoliła im się do władzy zbliżyć. Zresztą odznaczenia dla nich nie było. Miało być 11 listopada, ale wtedy to Przybylski nie mógł z Brukseli przyjechać i chciał, by order odebrała mieszkająca w Warszawie córka. Kancelaria Prezydenta nie wyraziła zgody, więc postanowił w ogóle tego krzyża nie odbierać.

- Tyle lat żyłem bez medalu, to i dalej mogę - wzrusza ramionami. - Niech dadzą Rydzykowi.
- Co pan z tym Rydzykiem?

- A bo wkurza mnie ten bałagan, te ciągłe kłótnie. Nie mogę się pogodzić z faktem, że rozleciała się polska prawica. Dobrzy koledzy stali się wrogami, dawni opozycjoniści - kolegami prześladowców. A co ze współsygnatariuszami umów gdańskich? Czy ta grupka ludzi choć raz w jakąś rocznicę zebrała się razem? Mało tego: W sierpniu odbywają się konkurencyjne uroczystości! Słowo Solidarność nie jednoczy, ale dzieli. Jeden drugiemu zarzuca, że przywłaszczył sobie nazwę związku. Gdy tak na to patrzę, to utwierdzam się w przekonaniu, że to nie jest moja Solidarność…
- Pan nie należy do związku?
- Nie. Pomimo że współtworzyłem Biuro Koordynacyjne Solidarności w Brukseli, jeździłem jako związkowiec po świecie, przemawiałem w 21 krajach, a jesienią 1980 roku byłem pierwszym członkiem Solidarności, który wyjechał do Peru na międzynarodowy kongres CLAT, czyli latynoamerykańskich związków zawodowych. Coś pani powiem: Za czasów Mariana Krzaklewskiego aż 40 osób z mojej rodziny było w Solidarności, teraz zostały dwie. Ale tylko jedna płaci składki. To moja żona, która jest członkiem Komisji Krajowej i pracuje w Brukseli.

- Nie przyjechała z panem do Gdańska?
- Nie. Ona zajmuje się hotelikiem Solidarności w Brukseli, ma swoje życie.
- To prawda, że jest w wieku pana córki?
- Nieprawda. Od mojej córki jest o 11 miesięcy starsza.

Bez strugania

Do Brukseli wyjechał, na prywatne zaproszenie, we wrześniu 1981 roku, gdy córka miała 12 lat. Sam ją wychowywał, musiał więc ją wtedy zostawić pod opieką siostry. Za trzy miesiące miał wrócić, bo 16 grudnia wiza traciła ważność. Ale trzy dni wcześniej został ogłoszony w Polsce stan wojenny. Przybylski wiedział, że go zamkną. Nie wrócił.

- Sześć lat i trzy miesiące nie widziałem córki, bo nie chcieli jej dać paszportu. A córka Jurka Milewskiego, szefa brukselskiego biura, przyleciała po dwóch miesiącach. Pewnie chcieli nas poróżnić. Bo co jeden o drugim pomyślał? Tamta tak, moja nie. Tylko telefony i faks. Ja pisałem na czarno, ona na czerwono. A potem czekałem na nią w Amsterdamie. Od razu ją poznałem. Wykapana mama z tego samolotu wyszła…

On w Polsce pojawił się dopiero po dziewięciu latach i trzech miesiącach. Nawet na pogrzebie rodziców, którzy zmarli tragicznie w 1985 roku, nie był, bo rodzeństwo zdecydowało, że nie należy go powiadamiać. Dla jego dobra.

- Gdy po tych latach wjechałem na podwórko w Nowym Porcie, to kolana mi drżały, a serce mało nie wyskoczyło z piersi. W ciągu paru dni byłem na Lechii, na żużlu, w dawnym zakładzie pracy. W miejscach, które śniły mi się po nocach. Nie rozumiem tych, co to po dwóch latach emigracji już po polsku nie rozmawiają albo mówią: Do tego gnoju to ja nie pojadę. Nie chcę wielkiego patrioty z siebie strugać, ale coś głębszego chyba w tym jest. Nigdy nie starałem się o obce obywatelstwo. Mam jedno. Polskie. W 1990 roku do Brukseli musiałem wrócić, bo wtedy jeszcze pracowałem. Rok temu przeszedłem na emeryturę. Belgijską. Już nic nie muszę.

Ale to nie znaczy, że osiadł w Gdańsku na dobre. Jest trochę tu, trochę tam. Myślał, że gdy dostanie mieszkanie, to w nim zakotwiczy. Już nie będzie jak Cygan, ciągle w drodze. Ale jest. Bo leczyć się musi w Belgii. Nie pytajcie dlaczego.

"Belgijczyk" w Polsce

Mieszkanie jest z TBS, ma 40 m kw.
- To prezent od miasta - przyznaje. - Rekompensata za lokal, którego mnie pozbawiono, gdy wyjechałem. A wie pani, że tylko jedno miasto daje mieszkania honorowym obywatelom? To Wrocław.
- Gdańsk daje gdańskie krzesła.

- A, tak. Ja też mam. Na parapetówce, na którą zaprosiłem kilka ważnych dla mnie osób, miało wzięcie. Wszyscy próbowali się do niego przymierzać. Nie pamiętam, czy prezydent Paweł Adamowicz też siadał. Pamiętam, że podarował mi podkowę na szczęście.

Uważa, że Gdańsk przez te lata zmienił się na lepsze. Nowe elewacje, ulice, skwery, linie tramwajowe. Tylko biurokracja gorsza niż za PRL. Następnego dnia po tej parapetówce z prezydentem pojechał do Wydziału Komunikacji UM na gdańskim Chełmie, bo chce zmienić numery rejestracyjne samochodu z belgijskich na polskie. Dość ma już potyczek z policjantami, którzy uważają, że skoro jest "Belgijczykiem", jak to czasem określają, to musi się z różnych spraw tłumaczyć. A jeśli nie ma z czego, to niech przynajmniej podmucha w balonik. No więc urzędnik wyjaśnił, jakie zaświadczenia musi dostarczyć i wyliczył, ile będzie to kosztowało: 2800 zł.

- Nie jestem aż tak obeznany w przepisach, ale wydawało mi się, że skoro wróciłem do swego kraju, to mam prawo przywieźć jakieś swoje mienie. W dodatku mój kraj też należy do Unii Europejskiej. A tu słyszę, że trzeba zapłacić akcyzę. Nie chcę płacić, ze zmianą blach dałem sobie na razie spokój, ale złoszczę się, bo gdybym to załatwił, to przestaliby mnie wreszcie zatrzymywać. Za ubezpieczenie mniej bym płacił i za części. Bo jest tak. Dzwonię do warsztatu, pytam, ile dana część kosztuje. Sto złotych, słyszę. Przyjeżdżam, widzą wóz i od razu śpiewają 150 złotych.

- Co to za wóz?
- E, tam: Trójka, golf.
Wkurza go biurokracja i wkurza kelnerka, która domaga się, by zapłacił, zanim zacznie jeść. Wkurza nieznajomość języków i wkurza bezinteresowna polska zawiść. Niektórzy wieszają na nim psy. Bo obsmarowuje pazernych rodaków, narzeka na kler i na kłótliwą prawicę. "Babiarz, pijak, bardzo łatwy kontakt z ludźmi" - powiedziała o nim dawna koleżanka z Solidarności panom z SB. Wyczytał to w jednej z teczek, które dostał z IPN. To była bardzo ważna działaczka.

Józef Przybylski

Urodził się w 1943 r. w Firleju, w woj. lubelskim. Z zawodu ślusarz-spawacz. W latach 1978-1980 współpracownik Bogdana Borusewicza, drukarz i kolporter ulotek oraz niezależnych czasopism. W sierpniu 1980 r. współorganizator strajku w Budimorze, członek Prezydium MKS, sygnatariusz Porozumień Sierpniowych. We wrześniu 1981 wyjechał do Belgii. Współzałożyciel Biura Koordynacyjnego "S" w Brukseli. Wyróżniony tytułem Honorowego Obywatela Gdańska (2000), w 2006 odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, którego nie przyjął. Autor książek: "Co nam zostało z tych lat" (1995) oraz "Marzenia i rzeczywistość" (2000).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki