Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Joanna Kulig 24 czerwca kończy 30 lat. Kariera mnie przeraża - mówi aktorka

rozm. Ryszarda Wojciechowska
O Joannie Kulig mówi się, że jest naszą aktorką eksportową. Mimo młodego wieku zagrała już u boku gwiazd takich jak: Juliette Binoche, Kristin Scott Thomas czy Ethan Hawke. Pracuje ciężko. Uczy się języków obcych. I nie ogląda za siebie. 24 czerwca kończy 30 lat - pisze Ryszarda Wojciechowska

Wiem, że się Pani krzywi, słysząc: o, nasza aktorka eksportowa.
Bo to brzmi jak towar eksportowy (śmiech).

Ucieka Pani z polskiego kina do europejskiego?
Na wyrost powiedziane. Zanim zagrałam w "Sponsoringu" Małgośki Szumowskiej, najpierw pojawiłam się na planie filmu Pawła Pawlikowskiego "Kobieta z piątej dzielnicy". I tam wystąpiłam u boku Kristin Scott Thomas i Ethana Hawke. Ale nie mogłabym powiedzieć, że kino europejskie mnie zagarnia.

Trzeba odwagi, żeby grać bez kompleksów z aktorami światowego formatu.
Już w podstawówce koledzy mnie wypychali, mówiąc: - idź Aśka do dyrektora, ty to na pewno załatwisz. Nie mam oporów. Ale nie zawsze było tak gładko w zawodzie. Wcześniej miałam kryzys związany z aktorstwem. Zrezygnowałam z etatu w Teatrze Starym. I myślałam, że już nigdy nie będę grać.

I co się stało?
Po tygodniu trwania w tym kryzysie obejrzałam teatr telewizji ze swoim udziałem. To była "Doktor Halina" w reżyserii Marcina Wrony. Nawet się sobie spodobałam. Pomyślałam wtedy, dobrze, wracam, ale muszę grać po swojemu. Kryzys nie trwał długo. Ale byłam tak przemęczona i zestresowana, a nawet wypalona, że chciałam aktorstwo rzucić w diabły. Mogłam tylko śpiewać. Dzięki tej krótkiej przerwie wzmocniłam się psychicznie i potem zaczęły do mnie przychodzić te wszystkie fajne role.

"Doktor Halina" postawiła Panią na nogi.
Ten spektakl zobaczył reżyser Paweł Pawlikowski. Tak mu się spodobałam, że zaprosił mnie na spotkanie, bo przymierzał się do kręcenia filmu w Polsce. Na spotkaniu usłyszałam: - Cholera, tak mi się podobasz, ale nie pasujesz do tej roli. Pół roku później znowu zadzwonił z propozycją roli w kolejnym filmie. I to już była "Kobieta z piątej dzielnicy" z gwiazdorską obsadą. Słysząc, że mam grać z Ethanem Hawke i Kristin Scott Thomas, padłam z wrażenia. Będąc w szkole teatralnej, czasami myślałam, jakby to było zagrać w obcym języku. Próbowałam nawet dla zabawy budować zdania po angielsku do wyimaginowanej roli. Ale wtedy przez moment nawet nie myślałam, że mi się kiedyś to na poważnie zdarzy.

A tu "Sponsoring" po francusku, "Kobieta z piątej dzielnicy" po angielsku.
Do filmu Małgośki nauczyłam się francuskiego "na małpkę". Podczas castingu producenci, słysząc mnie, mówili: - Co ona tam mamrocze po francusku? Nie rozumieli ani słowa. Ale uznali, że jestem fajna. I trzeba mi dać szansę. Niech się uczy francuskiego i wyłożyli pieniądze. Z kolei przed castingiem do amerykańskiego filmu "Hansel i Gretel: Łowcy czarownic" [hollywoodzka produkcja, która dopiero wejdzie na ekrany - przyp. red.] mój mąż nagrał mi demo, żeby wysłać producentom. Uczyłam się tekstu po angielsku. Miałam na to trzy dni, a nauki było niemało. Nalepialiśmy kartki w całym mieszkaniu, żebym mogła zapamiętać. Koledzy mi pomagali. Jeden za aktorów pozwolił sobie przykleić kartkę z fragmentem tekstu na czole. Wysłałam kasetę do studia i zaprosili mnie na zdjęcia. Zagrałam jedną z czarownic.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

A rola w filmie Pawła Pawlikowskiego?
Gram kobietę prawie anioła. Ciekawe, że niemal równocześnie grałam w "Sponsoringu" bohaterkę, która aniołkiem nie była. W filmie Pawła moja bohaterka jest uduchowiona. To Polka, która uwielbia Norwida, śpiewa "Tomaszów" Ewy Demarczyk. Dziewczyna, która kocha swojego męża, ale trochę się pogubiła. I nagle w jej życiu pojawia się pisarz, czyli Ethan Hawke. A Kristin Scott Thomas gra kobietę demoniczną. To piękny, poetycki film. Paweł mi bardzo pomagał na planie. Kiedy się stresowałam, uspokajał: nie bój się, nie miej żadnych kompleksów. Trochę inaczej było u Małgośki Szumowskiej na planie. Bo ona jest ostrą osobowością, taką sinusoidalną. Jak się zdenerwuje, to aż wióry lecą.

I pomyśleć, że chciała Pani odejść z zawodu. Kiedy zostawiała Pani teatr, koledzy nie pukali się w głowę?
Rozstanie było ciężkie. Tym bardziej, że zrobiłam to radykalnie. Myślę, że dyrektor Mikołaj Grabowski jest do dziś na mnie obrażony. Mam tylko nadzieję, że mu kiedyś przejdzie. Bo tak naprawdę to on mnie odkrył. Na drugim roku zaprosił całą naszą wokalną grupę do pracy nad "Operetką" Gombrowicza. Ależ mi się te piosenki podobały. Ta atmosfera.

Ale chyba była Pani za młoda, żeby to wszystko unieść.
W szkole teatralnej uczono nas szukania emocji w sobie. Cały czas potem przy pracy nad rolą myślałam - co by tu sobie z własnego życia przypomnieć, żeby się, na przykład, rozpłakać? Ciągle trzeba było w sobie grzebać.
Byłam nastawiona na wspomnienia. Trochę mnie ta metoda aktorska wyeksploatowała. Musiałam więc sobie zadać pytanie - czego ja tak naprawdę chcę? Wiem, że nie kocham teatru tak mocno jak śpiewanie. Kiedy na Broadwayu zobaczyłam i usłyszałam "Evitę", zakochałam się w musicalu. To gatunek dla mnie.

Słuchając Pani, pomyślałam, że aktorstwo potrafi być trudne.
Ważne, żeby odpocząć po roli. Nabrać dystansu. Bo to zawód, który człowieka wyciska. I nie tylko dlatego, że trzeba wejść w jakąś postać i nią być. Ale na samym planie też nie brakuje momentów stresowych. Dziś wszystko przelicza się na pieniądze. Aktor słyszy tempo, szybko, mało dubli. I musi się w tym odnaleźć. Do tego jeszcze jest oceniany. Robią mu zdjęcia z ukrycia i podpisują tak, że można paść z wrażenia.

Miała Pani taką historię?
Pamiętam jak podczas pracy nad "Sponsoringiem" zrobili zdjęcie mnie i Andrzejowi Chyrze. I podpisali: Joanna Kulig patrzy na przyrodzenie Chyry. A my tylko rozmawialiśmy sobie towarzysko i podczas tej rozmowy jakoś tak nienaturalnie wygięłam palec. A dla podglądaczy to był news. W tym wszystkim trzeba się też umieć odnaleźć. Ja lubię się skupić na pracy.
Cieszę się, że gram w serialu HBO "Bez tajemnic", że weszłam do ekipy serialu kręconego przez BBC ["Szpiedzy w Warszawie" - przyp. red.]. Ale na razie i tak wszystko, co do tej pory zrobiłam, przesłonił "Sponsoring" i "Szpilki na Giewoncie". Z tych ról jestem znana.

Teraz panuje Pani nad swoją karierą?
Słowo kariera mnie przeraża. Wolę mówić o drodze artystycznej. Jeśli czuję, że nie dam rady zagrać, to nie gram. Najbardziej zależy mi na szczerości. Na tym, żeby nie kreować swojego wizerunku, nie wymyślać historii na swój temat. Bo w kreacjach można się pogubić. Wydaje mi się, że jak będę sobą, to się nie pogubię.

Rozmawiała - Ryszarda Wojciechowska

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki