Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jest legendą, pierwszą kobietą w Polsce, która zasiadła za kierownicą autobusu. Spełniła marzenia, innym paniom przetarła szlak

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Pani Wiesława za kółkiem mercedesa. To jeden z pierwszych niskopodłogowych autobusów, jakie pojawiły się w Gdyni
Pani Wiesława za kółkiem mercedesa. To jeden z pierwszych niskopodłogowych autobusów, jakie pojawiły się w Gdyni Archiwum prywatne
Początkowo musiała robić to nielegalnie, nie mogąc - za czasów komuny - przebrnąć przez absurdalny gąszcz przepisów, archaiczny Kodeks pracy czy wręcz komiczne opinie lekarzy. Ale także przez ludzkie uprzedzenia i krzywdzące stereotypy w stylu, że „baby nie umieją prowadzić”. Nigdy się jednak nie poddała.

Zrealizowała swoje marzenia, a innym paniom przetarła szlak. Wiesława Fobke z Gdyni, czyli pani Wiesia, jak nazywają ją koledzy po fachu, po ponad czterdziestu latach pracy w gdyńskiej komunikacji miejskiej przeszła na emeryturę. Ci, którzy ją znają, mówią wprost: to koniec pewnej epoki i niezwykle romantycznej historii.

Bez pani Wiesi nasz zakład nie będzie już taki sam

- dodają inni kierowcy z Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej, w którym Wiesława Fobke zakończyła pracę.

Wszystko zaczęło się jeszcze, kiedy miała kilkanaście lat. Będąc w liceum, lubiła razem z kolegami zajrzeć na bazę i plac z trolejbusami, mieszczący się wówczas przy dzisiejszej alei Zwycięstwa, w miejscu obecnego Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego.

- Robiłam to nawet po kilka razy w tygodniu. Można więc rzec, że jestem prawdziwym dzieckiem gdyńskiej komunikacji - śmieje się pani Wiesia.

Zaraz po skończeniu liceum, w 1978 roku, dostała pracę jako dyspozytor w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym w Gdyni. WPK zarządzało wówczas flotą gdyńskich autobusów i trolejbusów. Przyglądając się pracy kolegów, szybko postanowiła spróbować swoich sił także za kółkiem. Już rok później jeździła trolejbusem, na co zezwalały ówczesne przepisy. Wykonywała kursy na pół etatu, łącząc je z pracą w biurze.

- Z zazdrością obserwowałam jednak kolegów jeżdżących autobusami - wspomina pani Wiesia. - Co oni za cuda, za manewry wyprawiali na placu! W trolejbusie takich możliwości nie było. Jego „szelki” były ściśle uwiązane do trakcji.

Pani Wiesia z biegiem czasu doszła do wniosku, że czas postarać się o prawo jazdy kategorii D na autobusy i przesiąść się na te pojazdy. Wtedy jednak zaczęły się prawdziwe schody.

Okazało się, że ówczesny Kodeks pracy zabrania kobietom prowadzenia autobusu

- wspomina pani Wiesia. - To był absurd, bo jazda trolejbusem, która wcale łatwiejsza nie jest, była dla pań dozwolona. Zaczęłam pisać w tej sprawie gdzie się tylko da. Do ministerstwa pracy, administracji, komunikacji. Pozwoliłam sobie zainteresować sprawą nawet Urząd Rady Ministrów i pierwszego sekretarza KC PZPR.

Pani Wiesia długo nie była jednak w stanie wygrać nierównej walki z urzędnikami.

- Co ciekawe, wszyscy mi odpisywali, ale ich stanowisko było negatywne - mówi. - Tata, widząc, skąd przychodzą do mnie listy, pewnego dnia pobladł. Myślał, że się w jakieś kłopoty władowałam. Takie to wtedy były czasy!

Urzędnicy, odmawiając pani Wiesi, powoływali się m.in. na opinie lekarzy, w które dziś wprost trudno uwierzyć. Jeden z medyków stwierdził dla przykładu, iż „ultradźwięki z silnika wysokoprężnego autobusu są szkodliwe dla układu rozrodczego kobiety”.

- Z takimi absurdami trzeba było się wówczas mierzyć - wspomina pani Wiesia. - Jednak byłam zdeterminowana. Oświadczyłam, że podpiszę wszelkie deklaracje, iż nie będę miała żadnych pretensji, jeśli coś niedobrego stanie się z moim organizmem. To jednak nic nie pomogło.

Pani Wiesia, nadal chcąc realizować marzenia, „po cichu”, mimo kłód rzucanych pod nogi przez urzędników, uczyła się jeździć autobusem.

- Robiłam to już jako dyspozytor - mówi. - Jeździłam po bazie wszystkimi autobusami. Bolało mnie jednak bardzo, że nie mogę legalnie ruszyć żadnym z nich w miasto.

Kiedy jednak poczuła się pewniej za kółkiem, postanowiła po prostu zrobić kurs kategorii D i... zgłosić się na egzamin prawa jazdy!

- Pomyślałam sobie, że pójdę i zobaczę, co się stanie - mówi pani Wiesia. - W ośrodku egzaminacyjnym oczywiście konsternacja. Jego pracownicy otworzyli szeroko oczy ze zdumienia. Jak to, kobieta chce zdać egzamin prawa jazdy na autobus? - pytali.

Znowu zakończyło się to telefonami do ministerstwa. Egzaminatorzy dopytywali się, co mają robić. Pani Wiesia tłumaczyła im, że co prawda Kodeks pracy zabrania jej jeździć zawodowo autobusem, ale nie ma żadnych przepisów, które uniemożliwiałyby jej samo posiadanie prawa jazdy kategorii D.

- Zamieszanie trwało dobre dwie godziny, ale w końcu postawiłam na swoim - śmieje się pani Wiesia. - Wsiadłam z egzaminatorem do autobusu. Już podczas wyjeżdżania z placu w miasto było widowisko. Zebrał się tłum gapiów. Pomachałam im i przez chwilę prowadziłam autobus jedną ręką, bo po wielokrotnych manewrach na placu WPK wówczas już naprawdę umiałam jeździć.

Egzamin przebiegł bez dodatkowych komplikacji. Co więcej, egzaminator był pod wrażeniem umiejętności pani Wiesi.

- Pan zdał, pan też, pan jeszcze musi się trochę pouczyć - wyliczał, wskazując palcem kolejne osoby już po egzaminie. O mnie nie powiedział ani słowa. Wszyscy jednak byli oczywiście ciekawi, czy mnie „przepuści” - wspomina pani Wiesia.

- A ta pani? - zapytał w końcu jeden z egzaminowanych.

- A tej pani to żaden z was jeszcze długo do pięt nie dorośnie! - wypalił egzaminator.

Prawo jazdy na autobus już miała. Nie zmieniło to jednak faktu, że nadal nie mogła legalnie go prowadzić. Dla pani Wiesi lepsze czasy nastały dopiero po transformacji ustrojowej.

- Postanowiłam wykorzystać tę „odwilż” i zaczęłam wtedy szukać kogoś, kto by mnie zatrudnił jako kierowcę autobusu - mówi pani Wiesia. - Nie było to oczywiście proste. Trafiłam jednak w końcu w 1995 roku na takiego „prywaciarza”, który miał autobusy. Rozmawiałam z nim i zaczął narzekać, że on nie może w domu spokojnie posiedzieć, bo kierowcy mu byle czym głowę zawracają. Niewinnie zażartowałam, że gdyby mnie zatrudnił, to takich kłopotów by nie miał. Naprawdę? - zapytał. Oczywiście! - odpowiedziałam. To niech pani przyjdzie do mnie do pracy. Miał na tyle odwagi, że postanowił przymknąć oko na obowiązujące przepisy.

Pierwszym autobusem, jakim jeździła, był jelcz berliet.

- Początkowo pasażerowie, widząc kobietę za kierownicą, oczy przecierali ze zdumienia, a nawet policję chcieli na mnie wołać - śmieje się pani Wiesia. - Inni kierowcy potrafili pukać się w czoło i mówić, że babie się w głowie poprzewracało. Bardzo szybko jednak się do mnie przekonali. Okazało się, że kobieta sprawdza się w tym zawodzie, a pasażerowie są zachwyceni.

Były to już początki tworzenia zalążków nowego Zarządu Komunikacji Miejskiej w Gdyni, który od lat 90. miał zarządzać wszystkimi przewozami publicznymi w mieście. Jednocześnie Wiesława Fobke cały czas pracowała w WPK jako dyspozytor. O tym, że dodatkowo dorabia sobie i jeździ autobusem na prywatnej linii, dowiedział się w końcu prof. Olgierd Wyszomirski, pierwszy i długoletni dyrektor ZKM.

- Nie mógł się nadziwić tej sytuacji, ale postanowił mi pomóc - wspomina pani Wiesia. - Do Gdyni przychodziła wtedy akurat partia pierwszych nowych, krótkich autobusów, niskopodłogowych mercedesów. Profesor postanowił porozmawiać z moim prezesem. Powiedział, że skoro mam już doświadczenie w prowadzeniu autobusu, to może by mnie na jednym z tych mercedesów obsadzić. To był 1997 rok. Zbiegło się to z nowelizacją archaicznego, dyskryminującego kobiety Kodeksu pracy. I stało się! W końcu mogłam legalnie jeździć. „Załapałam” się nie tylko na nowe mercedesy, ale także starsze ikarusy. Od tego momentu każdy dzień był dla mnie piękny, bo spełniłam swoje marzenie.

Wokół pani Wiesi szybko zrobił się medialny szum. O pierwszej przedstawicielce płci pięknej, która prowadzi w Gdyni i całej Polsce autobus komunikacji miejskiej, rozpisywały się kolejne gazety. W Dzień Kobiet nie tylko tradycyjnie dostała kwiaty i prezenty od kolegów z pracy, ale przyjechała do niej także gdańska telewizja. Nic dziwnego, że inne panie szybko postanowiły pójść w jej ślady.

- Następna kobieta pojawiła się w Gdyni za kierownicą autobusu już dwa lata później - mówi pani Wiesia.

Nowe możliwości, jakie się przed nią otworzyły, pani Wiesia postanowiła wykorzystać, zatrudniając się także jako kierowca na międzynarodowych trasach rejsowych. Jeździła po całej Europie, łącząc to z pracą na część etatu w gdyńskiej komunikacji miejskiej.

- Te dalekie wyprawy to było dopiero wyzwanie - mówi pani Wiesia. - Do Aten jechało się kilkanaście godzin. Trzeba było mieć kondycję. Kursowałam też do Londynu, Paryża czy do Skandynawii.

Wśród samych mężczyzn, zatrudnionych wówczas u międzynarodowego przewoźnika, radziła sobie doskonale.

- Doszło do tego, że niektórzy pasażerowie, kupując bilety na podróż po Europie, chcieli specjalnie dopasować jej termin tak, aby jechać ze mną - śmieje się pani Wiesia. - Dopytywali się, czy autokar znowu będzie prowadzić „ta pani”.

Ostatnie lata w gdyńskiej komunikacji jeździła na pospiesznej linii R z Gdyni do Rumi. Miała swój ulubiony autobus, nowoczesny, napędzany gazem ziemnym MAN o numerze 2202. Od imienia swojego taty nazwała go Benkiem.

- Zakochałam się w tym autobusie - nie ukrywa pani Wiesia. - Był dla mnie wszystkim. Witałam się z nim, kiedy rozpoczynałam pracę. Potrafiłam nawet z nim rozmawiać. Wkładałam w niego serce. To był najbardziej zadbany autobus we flocie Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej.

Gdy odeszła na emeryturę, kierowcy, którzy otrzymywali po niej do prowadzenia Benka, wysyłali jej zdjęcia na jego tle. Żeby wiedziała, że jej ukochany pojazd ma się dobrze. Odbyło się też huczne pożegnanie w restauracji. Dostała prezenty, ogrom kwiatów, a także medal za długoletnią pracę w gdyńskiej komunikacji. Koleżanki specjalnie dla niej napisały nawet wiersz.

- To było naprawdę wzruszające - mówi pani Wiesia.

Dziś odpoczywa w urokliwie położonym domu na Kaszubach, blisko jeziora i lasu. Opiekuje się wnukami. Chodzi na grzyby i spacery z przepięknym psem rasy husky. Przyjmuje gości, w tym kolegów i koleżanki z PKM. Jak jednak mówi, za autobusem już zdążyła się stęsknić.

- Jeśli zdrowie pozwoli, to coś czuję, że wrócę jeszcze na trasę, dorobić do emerytury - śmieje się pani Wiesia.

POLECAMY NA STRONIE KOBIET:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki