Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeśli ktoś mówi, że dziś Polska się wali, to nie zobaczył, jaka jest naprawdę

Łukasz Kłos
Piotr Smoliński
Marszałek Sejmu Małgorzata Kidawa -Błońska w rozmowie z nami mówi o kobietach w polityce, o ruinie, której szuka po całej Polsce, i o listach wyborczych, które mają wychować nowe pokolenie polityków

6 sierpnia po raz pierwszy w dziejach Polski przysięgę głowy państwa przyjmowała kobieta…
To prawda. Było to wyjątkowe przeżycie. Mieliśmy już kobietę na stanowisku marszałka - przez trzy lata zajmowała je pani premier Ewa Kopacz. Ale nie każdy marszałek ma szansę przyjmować przysięgę prezydenta, choćby ze względu na układ kadencji.

A jednak fakt ten przeszedł bez echa. Czy jest to miarą "zwyczajności", jaką przykładamy dziś do obecności kobiet w życiu politycznym?
Rzeczywiście, nikt nie podniósł tego tematu i uważam to za dobry znak. Świadczy to o tym, że kobiety są traktowane w polityce tak samo jak mężczyźni. Zresztą jeśli spojrzymy na ostatnie lata, to widać, że kobiet na wysokich stanowiskach politycznych jest coraz więcej. Z przyjemnością rozmawiam o tym z przedstawicielami innych parlamentów. Muszę przyznać, że patrzą na nasze osiągnięcia z podziwem.

W takich warunkach potrzebne są jeszcze parytety płci na listach? Może to przeżytek?
Gdybym ja układała listy i miała wybór spośród dwóch kandydatów, to dla mnie płeć z pewnością byłaby ostatnim czynnikiem, który brałabym pod uwagę. Patrzyłabym raczej na potencjał kandydata, ile mógłby zebrać głosów, na jego umiejętności pracy zespołowej. W Platformie Obywatelskiej nie ma problemu z frekwencją kobiet na listach. Mimo to uważam, że parytety są nam jeszcze potrzebne. Dla wielu ugrupowań konieczność zapewnienia kobietom 35 procent miejsc na listach jest wciąż dużym wyzwaniem.

Z tymi listami wyborczymi PO to też różnie bywa. Daleko nie szukając, w okręgu gdańskim w ostatniej dziesiątce region umieścił niedawno sześć pań, tylko trzy znalazły się w pierwszej piątce.
Listy nie zostały jeszcze zatwierdzone. W najbliższym czasie czeka nas posiedzenie Rady Krajowej PO. To układanie jest trudnym zadaniem, wymaga długich dyskusji i konsensusu. W dużej mierze jest to wynikiem demokratycznego, oddolnego procesu wyłaniania kandydatów, który obowiązuje w Platformie. Na naszych listach zawsze znajdowało się wiele kobiet. Panie są na jedynkach, dwójkach i na dalszych miejscach. Jeżeli spojrzymy na nasz klub sejmowy, to zawsze był tym, w którym kobiet jest najwięcej. Ale nie można dzielić polityki na "kobiecą" i "męską". Te czasy podziału na szczęście bezpowrotnie minęły.

Urząd prezydenta także jest w Polsce otwarty dla pań?
Oczywiście, że tak. Skoro mieliśmy i mamy obecnie kobietę premier, skoro dwukrotnie wybrano kobietę na marszałka Sejmu, to niczym nadzwyczajnym byłoby objęcie urzędu prezydenta przez kobietę.

Przejdźmy, proszę, do bieżących spraw Sejmu. Sporo zamieszania wywołało ostatnio głosowanie senackich poprawek do ustawy o kuratorach sądowych. Okazało się, że inaczej głosowali posłowie niż wynikałoby to z sejmowych dokumentów. Choć ręce podnieśli "za", to wpisano, że są "przeciw".

Proszę zauważyć, że tego dnia głosowaliśmy nad około 150 różnymi ustawami oraz poprawkami. To prawda, przejęzyczyłam się, zadając pytanie posłom. Jeżeli prowadzi się tak dużą liczbę głosowań, to czasami nieświadomie przekręci się jedno słowo. Na sali jest 460 posłów, któryś powinien zwrócić uwagę w takim momencie.

Wiemy dziś, że na posiedzeniu nikt na to nie zwrócił uwagi, prawnicy mają teraz ból głowy - bo czy Sejm może się pomylić? - a obywatele co najmniej niesmak.
Prawnicy z pewnością znajdą rozwiązanie. Posłowie doskonale wiedzą, na czym polega głosowanie senackich poprawek. Marszałek Sejmu za każdym razem przed rozpoczęciem głosowań przypomina tę procedurę. Przy dużej liczbie punktów może się zdarzyć chwila nieuwagi, ważne jednak, aby tę sytuację naprawić.

Podczas wizyty w Gdańsku mówiła Pani, że szuka "Polski w ruinie" i nie może jej znaleźć…

Takie pytanie zadał mi jeden z dziennikarzy, ale prawdą jest, że nie ma Polski w ruinie. Jeśli ktoś mówi, że dziś Polska się wali, to znaczy, że nie wyszedł z własnego domu i nie zobaczył, jaka jest naprawdę. Jadąc przez Kaszuby do Gdańska, przyglądałam się kolejnym miastom, miasteczkom i wsiom. Obiecałam sobie, że jeśli znajdę jakąś ruinę, to ją sfotografuję. Widziałam dźwigi, ale na placach kolejnych budów, widziałam rozbiórki, ale po to, by w tych miejscach powstało coś nowego.

…Chciałem jednak zapytać w tym kontekście, kiedy polskie władze zaczną skutecznie dbać o polskie "ruiny"? Mam na myśli to wszystko, co jest naszym architektonicznym, urbanistycznym dziedzictwem.
To nie są ruiny, ale nasze stare zabytki, objęte opieką konserwatora. Tym bardziej że jesteśmy krajem bardzo doświadczonym przez los, a nasz dorobek niszczony był przez działania wojenne. Potem nikt o to nie dbał. Dziś każda kamienica, każdy pałac czy zamek jest niezwykle cenny. To nasza historia.

Tyle że "nowe" chyba nazbyt często zdaje się wypierać "stare" - żeby wspomnieć chociażby o stoczni gdańskiej, która znika nam w oczach.
Nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby cały teren stoczni został zachowany nietknięty. Ale przecież są słynna brama numer 2, Sala BHP oraz inne miejsca mogące świetnie służyć przypominaniu o wydarzeniach, które na zawsze zmieniły los naszego kraju i Europy. Uważam, że Gdańsk świetnie sobie z tym radzi.

Odczucia wielu gdańszczan są wprost przeciwne. Żal jest zrównanej z ziemią Willi Dyrektora, żal wzorcowni czy wielu hal stoczniowych, które podzieliły ich los.
Nie sposób pozostawić cały zakład w stanie nienaruszonym. Spójrzmy na warszawski Ursus. Fabryka już nie istnieje, bo nie mogła dalej działać, a teren jest zbyt duży, by uczynić z niego pomnik. Ile można stworzyć hal wystawowych, muzeów czy nawet galerii handlowych? Takie miejsca muszą tętnić życiem. Tak się dzieje na całym świecie - budynki są rozbierane, w ich miejsce powstają nowe. Ważne, by z tych kompleksów pozostał ślad. W Ursusie znaleziono dwa najciekawsze architektonicznie budynki, które będą symbolem dla kolejnych pokoleń.

W programie wizyty na Pomorzu miała Pani spotkania z ludźmi kultury. Zastanawia mnie, jak to możliwe, że od lat ludzie pracujący w instytucjach kultury, w instytucjach artystycznych zajmują ostatnie miejsca na listach płac.
To jest problem z długą historią. Poniekąd wynika on z faktu, że od ośmiu lat cała sfera budżetowa nie miała podwyżek, choć ludzie kultury pracują nie tylko w instytucjach państwowych czy samorządowych. Nie zmienia to faktu, że bez względu na miejsce pracy ich zarobki są niewspółmierne do zadań. Tak naprawdę to oni są na pierwszej linii frontu zmiany i rozwoju naszego społeczeństwa. Niedoceniana często bibliotekarka z małego ośrodka poprzez kontakt z mieszkańcami może pomóc w kształtowaniu zainteresowań, a czasem wręcz dać ludziom szansę rozwoju. Poważne zadania stawiane są też przed archiwistami, których dotykają niskie płace. Tymczasem to specjaliści, którzy nie tylko odpowiadają za przechowywanie naszego dziedzictwa kulturowego, ale też za jego konserwację, digitalizację czy prowadzą własne badania.

Nie lepiej jest w muzeach, gdzie średnia płaca pracowników merytorycznych rzadko kiedy sięga 3 tysięcy złotych brutto.
Jest to, niestety, często skutek polityki oszczędzania prowadzonej przez samorządy, które w dużej mierze wzięły na siebie utrzymanie placówek muzealnych. Problem zauważalny jest wszędzie w kraju. Warto podkreślić, że zarobki ludzi kultury są niewspółmierne także do PKB, jaki wytwarza kultura. Mam poczucie pewnej niesprawiedliwości w tej dziedzinie. Urealnienie płac w sektorze kultury to zadanie na najbliższy czas.

Najbliższą kadencję?
Mam nadzieję, że pierwsze podwyżki w sektorze budżetowym będą już w najbliższym roku. Samorządy także będą się musiały dołożyć do podwyżek.

"To były chyba najtrudniejsze wybory w historii Platformy" - mówiła Pani po wyborach przewodniczącego PO w 2013 roku. Teraz sytuacja wewnątrz PO jest szczególnie skomplikowana?
Na pewno mamy teraz inną sytuację. Moim zdaniem, mimo tych wszystkich trudności i atmosfery tworzonej wokół Platformy, jeżeli wszystko pójdzie tak, jak sobie to wyobrażam, będziemy mieć bardzo dobry wynik wyborczy.

Wbrew tendencjom, sondażom i komentarzom?
Oczywiście, bo jeżeli bym wierzyła, że te wybory przegramy, to zamiast podejmować się kolejnego wyzwania, planowałabym najdłuższe wakacje w życiu. Tymczasem rozmawiam z Polakami, a kolejne spotkania budują we mnie coraz większy optymizm.

Wróćmy jeszcze do sytuacji w partii. Nie martwi Pani dopuszczenie przez partię spekulacji co do możliwości kandydowania drugiej osoby w państwie?

Nikt nie miał wątpliwości, czy będę kandydowała, czy nie.

Tak, tylko zabrakło regionalnej rekomendacji.
Otrzymałam rekomendację z Warszawy, miałam poparcie macierzystego koła. Nawet przez moment nie odczułam, że Platforma mnie nie chce na listach. Ale już na etapie zasadniczego układania list wiedzieliśmy, że na liście warszawskiej nie będę. Chodziło o wybór regionu, w którym moje zaangażowanie przyniesie bardzo dobry wynik dla Platformy.

Rodowita warszawianka nie czuje żalu, że musi z warszawskiego "obwarzanka" startować?
Nie ma mowy o żalu. Jest to na pewno wyzwanie i zdaję sobie sprawę, że przede mną wytężona praca. Jednak cała Platforma musi ciężko pracować na wygraną. Nie jestem jedyną osobą, która dla jak najlepszego wyniku wyborczego startuje poza swoim macierzystym okręgiem.

I nie ma w tym skutków "siostrobójczej", jak niektórzy mówili, walki między panią a premier Kopacz?
Nie ma żadnej walki. Zresztą podobne sugestie, często podnoszone przy różnych okazjach, trochę mnie śmieszą. Współpracujemy ze sobą od początku istnienia Platformy Obywatelskiej i ciągle znajduje się ktoś, kto usiłuje wmówić, że między nami nie ma chemii. Z tego powodu dla wielu było zaskoczeniem, że pozostałam w kancelarii premiera po odejściu Donalda Tuska, a potem objęłam funkcję rzecznika premier Ewy Kopacz. A podobno miałam nie dogadywać się z panią premier (śmiech)… Nam się doskonale współpracuje.

Z partii docierają sygnały, że premier Kopacz nie poprzestała na hurtowej wymianie jedynek na listach wyborczych, ale przygotowała również znacznie głębszą rekonstrukcję list. Skąd tak duży rozstrzał między propozycjami regionów a oczekiwaniami szefowej partii?
Proces wciąż trwa i sam w sobie nie jest nadzwyczajny. Jeżeli pan przeanalizował stare publikacje, to wie, że i cztery lata temu, i osiem lat temu głośno było wokół kształtu list. Ważne jest, by na listach byli mocni, wyraziści liderzy, którzy je pociągną. A na dalszych miejscach żeby były osoby zdolne zebrać dużo głosów. Chcemy też, by na naszych listach pojawiły się nowe twarze i młodzi ludzie, bo musimy przecież kształcić nowe pokolenie polityków. Na pomorskich listach też są młodzi, ciekawi kandydaci i bardzo mocno trzymam kciuki, żeby im się udało.

Przy okazji zaprzysiężenia prezydenta Dudy w niektórych zagranicznych mediach pojawiły się komentarze wskazujące, że oto w Polsce ma szansę wyrosnąć merytoryczna alternatywa dla największej partii, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość. Jak Pani odbiera dzisiejsze PiS?

Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, by PiS było jakąkolwiek alternatywą dla PO. Słuchając polityków tej partii, odnoszę wrażenie, że oni chcą wygrać wybory tylko po to, aby zdobyć władzę. Nie widzę w tym chęci zrobienia czegoś dobrego dla Polski i Polaków, a jedynie obietnice bez pokrycia i zapowiedzi powrotu do praktyk, które nie zapisały się najlepiej w naszej pamięci. Naprawdę wolałabym, żeby działacze PiS byli bardziej merytoryczni niż ideologiczni.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki