Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jesień 1939 w Wolnym Mieście Gdańsku

Barbara Szczepuła
Dzieci Floriana Nitki.  Od: lewej Bronia, Ali, Felusia i Halinka
Dzieci Floriana Nitki. Od: lewej Bronia, Ali, Felusia i Halinka archiwum prywatne
Wojenne losy Polaków: Florian Nitka, listonosz z Poczty Polskiej, ma na sobie tylko zakrwawioną koszulę nocną i służbową czapkę, którą gestapowcy wcisnęli mu na głowę

Na początku września pani Halina Czarlewska zawsze wraca myślą do ojca.

- Pogoda teraz taka ładna jak w trzydziestym dziewiątym - mówi, choć ówczesnej pogody dokładnie nie pamięta, bo była małą dziewczynką.

Jej ojca, pocztowca Floriana Nitkę, który w nocy na pierwszego września nie miał akurat służby i spał w domu w Nowym Porcie, gestapowcy wywlekli o 4.45 w samej tylko nocnej koszuli. Nie zdążył nawet włożyć spodni, które już trzymał w rękach. Na głowę, jak na urągowisko, wcisnęli mu służbową czapkę i wrzucili do samochodu jak pocztowy worek…

Wieźli Floriana Nitkę znajomymi ulicami, po których krążył dzień w dzień, bo był kierowcą Poczty Polskiej i rozwoził listy oraz paczki. Należał do Tajnej Organizacji Wojskowej i zdarzało się, że ciężarówką ozdobioną Orłem Białym wśród worków z listami przewoził z Gdyni broń.

Nieraz musiał uciekać przed gdańską policją, ale nigdy nie dał się złapać na gorącym uczynku. Hitlerowców denerwował ten biały ptak, pyszniący się na samochodzie, więc niektórzy rzucali w pojazd kamieniami albo pluli. - Dobrze, że wywiozłem żonę z dziećmi do Wejherowa - myśli kłębią się w obolałej głowie. - W Polsce są bezpieczne.

Jeszcze dwa dni wcześniej wysłał żonie pieniądze. Napisał: Tu jest gorzej niż na froncie, bo tam ma się nieprzyjaciela przed sobą, a tył zabezpieczony, a tu człowiek jest zewsząd otoczony wrogami. Żeby już ta kochana Polska porządek zrobiła, bo powariujemy… Jak by się udało, to w sobotę lub w niedzielę do was przyjadę…
"W piątek, pierwszego września krążyłem niespokojny po mieście. Doszedłem aż do Viktoriaschule - wspomina Alfons Pillath w książce Brunona Zwarry "Gdańsk 1939". Zobaczyłem czyhających przed bramą w dwu szeregach szturmowców SA i SS, którzy poganiali i bili przechodzących pomiędzy nimi Polaków. Wśród nich ujrzałem mocno pobitego Floriana Nitkę".

***

Nitka był jednym z pierwszych pracowników Poczty Polskiej w Wolnym Mieście. Przyjechał z okolic Świecia w 1923 roku i zaczął pracować jako kierowca dyrektora poczty doktora Kazimierza Lenartowicza.

U państwa Lenartowiczów pracowała jako pomoc domowa młoda Kaszubka z podwejherowskiej wsi Domatowo. Otylia Klepinówna chciała wstąpić do zakonu w Gdańsku, ale z klasztoru uciekła bo okazało się, że źle rozpoznała swoje powołanie. Wiedziała jednak, że rodzice, pobożni Kaszubi, nie będą z tego zadowoleni i wstydziła się wracać na wieś.

Kiedyś odwiedziła ją siostra, jasnowłosa i niebieskooka Wiktoria i w niej zakochał się z miejsca Florian Nitka. Z wzajemnością. Pojechał do rodziców Wiktorii do Domatowa oświadczyć się o jej rękę, a stało się to niedługo po pierwszym spotkaniu, bo czuł się w Wolnym Mieście okropnie samotny.

Na nogach miał lakierki kupione specjalnie na tę okazję. Nie udało się jednak Florianowi olśnić przyszłych teściów eleganckim obuwiem. Okazały się strasznie niewygodne. Gdy dotarł do wsi, nogi miał spuchnięte i całe w pęcherzach. Oświadczał się o rękę córki państwa Klepinów w samych skarpetkach.

Z dyrektorskiego szofera awansował wkrótce Nitka na kierowcę rozwożącego listy i opróżniającego polskie skrzynki pocztowe. Zamieszkał z żoną w dwupokojowym mieszkaniu w pocztowej kamienicy w Nowym Porcie. Ustawili meble, które Wiktoria dostała w posagu, a na ścianach powiesili portrety prezydenta Mościckiego i marszałka Piłsudskiego oraz polskie godło.

Taki panował wtedy zwyczaj, w ten sposób podkreślano patriotyzm i radość z odzyskanej przez Polskę niepodległości.

Nitkowie mieli czworo dzieci: Alfonsa, Halinkę, Felusię i Bronkę. Tata nieraz bronił dzieci przed mamą, surową Kaszubką, która wychowywała je tak, jak ją wychowywano w domu rodzinnym. Dbała o dyscyplinę i karała za najdrobniejsze przewinienie, ale też starała się, by dziewczynki były schludnie ubrane, szyła im ładne sukienki, a nawet stroiła w kapelusiki i białe rękawiczki.

Przyjemnie było patrzeć, gdy rodzina Nitków szła w niedzielę do kościoła. Ojciec wysoki, przystojny, mama w eleganckiej sukni z koronkowym kołnierzykiem i grzeczne, zadbane dzieci.

Pani Halina Czarlewska z domu Nitkówna pamięta, że jej starszy brat, Alfons stawał na płocie i wołał: Jestem Ali Nitka, gdański Polak! I recytował wierszyk:

Tam od Wisły, tam od Warty/Słychać głosy: Gdańsk otwarty/Słychać głosy, ziemia jęczy,/Hitler polskie dzieci męczy.
Dzieci Nitków należały do harcerstwa i jak napisała we wspomnieniach ich mama, "miały wpajaną od najmłodszych lat miłość do Ojczyzny".
Dwa miesiące przed wybuchem wojny Florian Nitka został oskarżony przez niemieckiego inspektora straży pożarnej o przekroczenie przepisów drogowych. Mógł się wtedy przekonać, że nie wszyscy Niemcy są wredni: przypadkowy przechodzień zeznał zgodnie z prawdą, że to ciężarówka SA próbowała staranować polskie pocztowe auto.

***

Kończy się już wrzesień, Wiktoria Nitka z czworgiem małych dzieci przemieszkuje u swojej siostry w Wejherowie. Przed wojną Rozalii powodziło się dobrze, bo była żoną rzeźnika, ale podczas wojny? Mieszkanie jest niewielkie, rodzina siostry pięcioosobowa, zatem Wiktoria nie może tam przebywać w nieskończoność, tym bardziej że kończą się jej pieniądze.

Po rodzinnych naradach dzieci zostają rozparcelowane: Ali i Halina jadą do wujka Franza Klepina do Domatowa, Ali pomaga tam przy krowach, Halinka pasie gęsi. Ośmioletnią Felusię bierze ciotka Józefa, żona kowala z Leśniewa, najmłodsza, czteroletnia Bronia zostaje o cioci Rozalii w Wejherowie.

Ich matka tuła się to tu, to tam, miewa okresy załamania, stale boi się o dzieci, bo nie wie, jak długo krewni zechcą je u siebie trzymać. Od męża nie ma wiadomości, do Gdańska nie może jechać, bo nie ma przepustki ani pieniędzy.

Wreszcie któregoś dnia przychodzi kartka od pani Weichbrodt, Niemki z Oruni, u której Nitkowie wynajmowali pokój w pierwszych latach małżeństwa, a która potem pomagała Wiktorii przy praniu. Frau Weichbrodt zawiadamia, że dostała list od Floriana z obozu w Nowym Porcie:
"Niech Pani będzie tak dobra i przyniesie mi trochę bielizny i ubranie, bo ja jestem prawie nagi i jest mi zimno w dzień i w nocy. Mój Boże, gdybym mógł tylko moją żonę powiadomić, ale ja nie mam ani grosza. Gdyby Pani była tak dobra i napisała pocztówkę do mojej żony do Wejherowa, byłbym Pani bardzo wdzięczny. Niech się Pani nade mną zlituje".

Poczciwa Frau Weichbrodt nie miała męskich ubrań, ale poszła po prośbie do biskupa Spletta, powiedziała co i jak, biskup wysłuchał i zaraz dał jej swoje spodnie i marynarkę, które zaniosła panu Nitce. Więc znowu okazało się, że nie wszyscy Niemcy są wredni.

***

26 października 1939 roku Florian pisze do żony: "Serdeczne podziękowania za piękną paczkę, wszystko było bardzo dobre i teraz mam już dość rzeczy do ubrania… Ty musisz się już z dziećmi do zimy przygotowywać…".

A żona rzeczywiście ma swoje kłopoty. Nie pisze mu o tym na przykład, że musiała zabrać Felusię od Józefy z Leśniewa, bo dziewczynka stłukła filiżankę, ciotka mocno ją za to zbiła. Na szczęście Franz, który wcześniej przyjął do siebie Alfonsa i Halinkę, powiedział: - Mam dwoje twoich dzieci, to i trzecie się pomieści…

Dziewczynki w tych paradnych króciutkich letnich sukienkach i lakierkach po łące biegają, gęsi pilnują, kartofle przebierają, świniom jeść noszą, ale ziąb już chwyta, jesień coraz chłodniejsza się robi, czekają, aż ciocia ulituje się i uszyje im coś cieplejszego.
***

Następne listy od Floriana są już bez daty.

"Najukochańsza Żono i moje słodkie dzieci. Najpierw dziękuję Ci za wszystko, co mi w tych dniach przysłałaś. Jestem teraz bogatym człowiekiem, pół chleba i metkę oddałem staremu Grzonkowskiemu, temu szewcowi…
Chcę wrócić do Was, moja kochana, Ty wiesz, że ja tylko Was kochałem i teraz Pana Boga proszę, by Was przy życiu zachował. Do mojej kochanej żony tęsknię najbardziej… Moja słodka Jaśko, jak ja tylko do domu wrócę, znów Cię obejmę i ucałuję, moja złota Dzidziulka i Feluśka. Tylko się nie poddać, zawsze z Bogiem, my to już jakoś przetrzymamy najukochańsza żono… Jak wrócę, to nie będziecie już mieli biedy, już ja będę o was dbał…".

W innym liście pisze:"Kochana Żoneczko. Dziękuję Ci za kanapki, słoninę i gruszki, Ty przecież też nie masz dużo, boję się, że Ty sobie od ust odejmujesz i mnie wysyłasz… Piszesz, że chcesz napisać podanie w sprawie mojego zwolnienia…

Trzeba podkreślić, że jestem chory, a nasza rodzina nie była karana, nie udzielałem się politycznie, jestem lojalnym obywatelem, urodziłem się w Prusach Zachodnich, mam brata w Hamburgu, straciłem dwu braci, którzy walczyli w pruskim wojsku w wojnie światowej… - podsuwa żonie argumenty, bo przecież chce żyć.

- Brat ojca podczas I wojny ożenił się z Niemką - wyjaśnia pani Halina. - Mieszkali w Niemczech. Co stryj Józef robił w latach drugiej wojny - nie wiem, jego synowie walczyli w Wehrmachcie, jeden zginął na froncie wschodnim.

"Potem mogłabyś u dobrych niemieckich obywateli to podanie uwierzytelnić - pisał z obozu do żony Florian Nitka. - Z drugiej strony słyszałem, że niedługo wszystkich chorych mają zwolnić, musisz dowiedzieć się w komendanturze, bo wtedy to wszystko, o czym piszę, nie będzie potrzebne. Myślę, że niedługo wrócę do domu.

Znowu urządzimy sobie nasz dom przytulnie i znowu będę o was dbał. Napisz mi, czy byłaś przy bramie, nam nie wolno przez bramę przechodzić. Napisz mi wszystko, co o tym sądzisz i daj list temu, któremu dałaś dla mnie wczoraj kanapki, to jest dobry człowiek, wszystko mi przekaże. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Proszę spal ten list zaraz".

Listy nie mają daty, ale to już jest październik, może nawet listopad, więc koledzy Floriana Nitki, którzy bronili Poczty Polskiej, już nie żyją. Jedni zginęli podczas niemieckiego ataku, innych skazano w dwóch procesach na karę śmierci jako "partyzantów".
Piątego października około czwartej nad ranem zostali rozstrzelani na poligonie gdańskiej policji na Zaspie. Jednym z nadzorujących egzekucję był SS-Sturmbannführer Max Pauli, komendant obozu Stutthoff. A Florian Nitka właśnie do Stutthofu został przewieziony z obozu w Nowym Porcie.

Czy miał szanse na zwolnienie? Ciężko pobity, zmaltretowany, zmarł w Stutthofie 29 stycznia 1940 roku. Z pomocą poczciwej Frau Weichbrodt Wiktorii udało się odebrać jego ciało. Wynajętą furmanką przewiozła trumnę do Gdańska. Pochowała męża na cmentarzu w Nowym Porcie.

***

W 1945 roku Wiktoria Nitka pozbierała swoje dzieci i zajęła poniemieckie mieszkanie we Wrzeszczu. Jeden z pokoi zajmowała jeszcze przez jakiś czas właścicielka lokalu, Niemka. Gdy wyjechała, jakoś tak chyłkiem i cichcem, nie odzywając się do nikogo, Wiktoria Nitka zajrzała do jej pokoju i oniemiała: na stole pyszniła się wielka kupa! To była jej zemsta.

Niemki wyjeżdżały, ich mieszkania zajmowali ludzie, którzy przyjechali na Wybrzeże z Kresów. Nazywano ich "bosymi Antkami". Mówili ze śpiewnym akcentem. Niektórzy z nich myśleli, że Kaszubi i gdańscy Polacy to Niemcy, trzymali się więc osobno, ale rozpychali się, bo też chcieli żyć.

Kiedyś do mieszkania pani Nitki wdarli się polscy oficerowie i zaczęli wydziwiać: - Niemka, a trzy pokoje zajmuje. Teraz te panie będą tu mieszkać! Zza ich pleców wysunęły się jakieś kobiety. Wiktoria Nitka złapała pogrzebacz: Niemka? Niemcy wyrzucili mnie z domu, mąż zginął w Stutthofie, a teraz wy mnie wyganiacie! Zabiję, a nikogo nie wpuszczę!

***
Dzieci poszły do szkoły i nadrabiały wojenne zaległości.
- Przez lata spędzone na wsi mówiliśmy tylko po kaszubsku - wspomina Halina Czarlewska. - Kułam nocami, by dorównać bosym Antkom i warszawiakom, którzy strasznie zadzierali nosa.

Ali Nitka skończył szkołę oficerską, ożenił się z córką obrońcy poczty, Ireną Marszałkowską. Świadkiem na ślubie był kolega z wojska. Po weselu natychmiast zameldował komu trzeba, że ceremonia odbyła się w kościele i omal nie zwichnął Alfonsowi wojskowej kariery.
- Brat ojca, Józef - zamyśla się pani Halina - odezwał się do nas kiedyś. Przysłał list ze zdjęciami swojego domu w Hamburgu i auta. U nas wtedy taka bieda była, że chodziliśmy stale głodni. Mama robiła swetry na drutach, coś tam szyła, by dorobić do nędznej renty, kupić nam książki i zeszyty. Okropnie ją ten list zdenerwował. Stryj miał pretensje, że ojciec pracował na Poczcie Polskiej i przez to zginął. Kontakty się urwały…

Halinka zaraz po maturze znalazła sobie "bosego Antka". Gdy wychodziła za mąż, oburzona matka nie szczędziła jej przestróg: Na pewno będzie cię bił! Na pewno będzie pił! Czemuś nie znalazła sobie jakiegoś przyzwoitego chłopaka z Kaszub. Pożałujesz…

- Z czasem mama tak zięcia pokochała, że nie chciała pozwolić, byśmy się od niej wyprowadzili - śmieje się pani Czarlewska, częstując mnie belgijskimi czekoladkami. Jej syn, Sławomir, jest ambasadorem Rzeczpospolitej Polskiej w Brukseli i gościł właśnie u rodziców przez kilka dni. Pojechali razem na Kaszuby, bo początek września był przepiękny.

"Rajski ogród" Barbary Szczepuły
Ukazała się właśnie nowa książka Barbary Szczepuły "Rajski ogród". Jest to piąty już zbiór reportaży dziennikarki "Polski Dziennika Bałtyckiego".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki