Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Mazzoll po odbudowie. Rozmowa o najnowszej płycie

Tomasz Rozwadowski
fot. Bartosz Hołoszkiewicz
Z Jerzym Mazzollem, klarnecistą, wokalistą i kompozytorem, o jego najnowszej płycie rozmawia Tomasz Rozwadowski.

Powracasz na rynek muzyczny po kilkuletniej nieobecności. Przeważnie przy ponownym wprowadzaniu jakiejś marki określa się ją albo jako "classic", albo przeciwnie, "wiecznie innowacyjną". Którą ze strategii przyjąłeś?
Po trosze jedną i drugą. Classic? Swego rodzaju klasykiem mogę się czuć, bo właśnie ja z kilkoma kolegami w połowie lat 80. w Trójmieście rozpoczęliśmy łączenie jazzowych schematów z punkową wrażliwością, co w efekcie przyniosło yass, specyficzne, lokalne zjawisko, i później całą falę młodszych zespołów inspirujących się nami, jak np. Robotobibok, niestety już nieistniejący. Moja debiutancka płyta "a" Mazzoll & Arythmic Perfection z 1995 r. weszła już do kanonu polskiej muzyki improwizowanej, co przyznaje nawet Rafał Księżyk. Ale, z drugiej strony, podczas tych paru lat wycofania się i artystycznego milczenia, przerwy, która trwała cztery lata, od 2008 r. do dziś, firma Mazzoll pracowała nad innowacjami, prowadziła badania nad nowymi technologiami improwizacji, wiele spraw przemyślała gruntownie. Prawda więc leży pośrodku.

Czy trudno się wraca po czterech latach publicznego niebytu, poprzedzonych dwudziestoma kilkoma latami intensywnego grania i intensywnego życia?
Wokół mnie, w całym naszym środowisku, zrobiło się nagle bardzo dużo śmierci. Przyjaciele, koledzy umierali po kolei, często w sposób ostateczny, czasem częściowy. Cztery lata temu nastąpił taki moment, w którym poczułem, że albo przestanę grać, albo, być może, przestanę żyć. Obaj wiemy, że w życiu wielu ludzi taki moment przychodzi i trzeba wybierać pomiędzy wycofaniem się i dezintegracją. Wybrałem i jestem z tego wyboru bardzo zadowolony. Moje milczenie wcale nie znaczyło zerwania z twórczością, z muzyką, wciąż ćwiczyłem, komponowałem, słuchałem nowych rzeczy. Nie było mnie publicznie.

Wracasz albumem "Responsio Mortifera" będącym spojrzeniem wstecz, a równocześnie wybiegnięciem w przyszłość. Przez to między innymi, że dość radykalnie różni się od twoich rzeczy wcześniejszych. Jak udało ci się pogodzić te sprzeczności?
Pogodził je Marcin Dymiter, mieszkający dwie ulice od nas, który w pewnym momencie zaproponował, że popracuje nad moimi nagraniami. Dostał dostęp do mojego bardzo obszernego archiwum i wolną rękę w przetwarzaniu, cięciu, przekomponowywaniu tych materiałów. Trwało to wszystko bardzo długo, nawet myślałem, że nic ze sprawy nie wyniknie...

Ale wynikło...
W końcu przyniósł mi muzykę, która mnie zdumiała. W 41 roku mojego życia przyniósł mi 41 min. 41 sek. muzyki. Zdekonstruował moją muzykę, więc poniekąd mnie, i na powrót skonstruował. Stworzył coś nowego z przeszłości, moim zdaniem w sposób rewelacyjny. Okazało się, że od lat przyglądał mi się, był na wielu moich koncertach, nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Czy będziesz grał nowy repertuar na swoich koncertach?
Już go przedstawiliśmy na żywo na festiwalu Unsound w Krakowie. Będą kolejne koncerty. Najbliższy 16 grudnia w Polmozbycie w Gdańsku Wrzeszczu. Serdecznie zapraszam.

Rozmawiał Tomasz Rozwadowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki