Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jedna chwila, robisz coś dobrego i to jest początek nowego życia

Dorota Abramowicz
Tomasz Bołt
Dziecko miało bladą twarzyczkę, nie płakało. Dotknęła palcem szyi, nie wyczuła tętna. Rozpięła kombinezon, rozpoczęła masaż serca. Gdzieś z dala docierał sygnał karetki pogotowia...

Odgłos uderzenia, krzyk. Spojrzała przez okno. Kobieta leżała na chodniku. Wózek toczył się coraz szybciej, wreszcie uderzył w słup. Z wózka coś wypadło.

Klient wolno odwracał się, by spojrzeć na ulicę. - Tośka, gdzie pędzisz? - usłyszała głos szefa.

- Tam leży dziecko! - krzyknęła. Kobieta na chodniku krwawiła. Szef wyjmował z kieszeni telefon, wystukiwał 112. Tosia klęczała nad błękitnym becikiem. Dziecko miało bladą twarzyczkę, nie płakało. Dotknęła palcem szyi, nie wyczuła tętna. Rozpięła kombinezon, rozpoczęła masaż serca. 15 uciśnięć, dwa oddechy, 15 uciśnięć... Z dala docierał sygnał karetki pogotowia...

***
- Dwa hamburgery - chłopak w szarej kurtce wskazał na kartę. - Z keczupem.

Umyła ręce, ruszyła do kuchni. Zmęczenie spowolniało ruchy. Dziewiąta godzina na nogach dawała się we znaki. Bułka, sałata, mięso. Byle do 22 - pomyślała. Wróci do wynajętego mieszkania, kąpiel, sen. Jaki sen? Potrząsnęła głową. Przecież musi powtórzyć materiał do kolokwium. Nie może pozwolić sobie na utratę stypendium...

- Możesz liczyć na siebie - powiedziała matka. - Chcesz studiować w Gdańsku, proszę bardzo, ale Wiesław cię nie będzie utrzymywać. Chyba rozumiesz...

Oczywiście, zrozumiała. Wiesław, prezes dużej firmy, związał się z matką przed pięcioma laty, gdy Tosia była jeszcze w liceum. Urodził się Antoś, jej przyrodni brat, oczko w głowie Wiesława i mamy. A Tosia... No cóż, matka zawsze powtarzała, że Tosia jest, niestety, podobna do ojca. Tego drania, który zostawił ją z małym dzieckiem dla Tamtej Kobiety. I ma teraz z Tamtą Kobietą troje dzieci, które Tosia kiedyś z daleka zobaczyła, jak szły z ojcem ulicą. Takie brzdące, ruchliwe, krzykliwe. Ojciec podniósł najmniejszego chłopca do góry, okręcił, aż tamten zaniósł się śmiechem, przytulił. Poczuła wówczas silny ból żołądka. A może to było serce...

- Keczupu nie ma - powtórzył klient . - Czy pani mnie słucha?
- Przepraszam, już daję - sięgnęła po keczup.
- Tośka, rozkojarzona jesteś od tego wypadku - szef patrzył na nią z pretensją. - Musisz się skupić, dziewczyno.
- Niech pan nie przesadza - wtrąciła się Monika, najbardziej pyskata dziewczyna z baru. - Tak jak wszyscy stał pan i się gapił, czekając na pogotowie. Tosia jest bohaterką, uratowała życie chłopcu, a pan się czepia o keczup?

Szef zmienił temat.
- Wszystkie wyjeżdżacie na święta? Chcę otworzyć w poniedziałek wielkanocny. Płacę premię...
Monika wzruszyła ramionami. Już w piątek wyruszała do rodziców, na Podlasie.
- Mówiłam panu, że Janek przedstawia mnie rodzicom - Aga odwróciła się od zmywaka. - Nie dojadę z Kołobrzegu..
- Zostanę - Tosia przerwała koleżankom.

Mama zadzwoniła przed tygodniem. Powiedziała, że jadą w trójkę do Toskanii. - Kolega Wiesława udostępnia apartament w pobliżu Livorno... Nie masz chyba żalu, że nie będzie nas na Wielkanoc?
- Nie mam - odparła.

***
- Smutno mi cię samą zostawiać - Monika postawiła plecak pod drzwiami. - Ominą cię te wszystkie mazurki, baby, szyneczki...
- Co ty - zaprotestowała Tosia. - Przynajmniej w biodra mi nie pójdzie. Zresztą przygotuję dla siebie święconkę. Kupiłam wczoraj taki maleńki koszyczek...

Po wyjściu sublokatorki ugotowała jajko, nakleiła na nie wycięte z kolorowego papieru miniaturowe kurczaczki. Ukroiła kawałek chleba, dołożyła sól i plasterek szynki. I miniaturową babeczkę z pobliskiej piekarni. Babcia, kiedy jeszcze żyła, zawsze podkreślała, że wygląd święconki świadczy o gospodyni.

No dobrze, dołoży białą serwetkę i trochę bukszpanu. I tak, jak babcia uczyła, odwiedzi groby Pańskie w gdyńskich kościołach.
W sobotnie popołudnie u Franciszkanów, jak zwykle, kłębiły się tłumy. Spóźnialscy czekali w kolejce do spowiedników, dzieci biegały z koszyczkami, część ludzi klęczała w skupieniu przed Grobem.

- To pani? - ktoś dotknął jej ramienia.
Młody, ciemnowłosy mężczyzna patrzył na nią z uśmiechem.

- Nie poznaje mnie pani? No tak, trudno zawierać znajomość, gdy prowadzi się akcję ratunkową.
Przypomniała sobie ratownika w czerwonej kurtce, który przed dwoma tygodniami na ulicy przejął z jej rąk maleńkiego chłopca.
- Wie pan, co z dzieckiem? W gazetach pisali tylko, że ten kierowca miał pół promila, a prawie nic nie wspomnieli o rannych.
- Wszystko w porządku - wyszli przed kościół. - Tak się złożyło, że ci uratowani to rodzina mojego sąsiada. Mały Ignaś wyszedł już ze szpitala, nie ma żadnych niepokojących objawów. Dzieci potrafią szybko wracać do zdrowia. Jego mama, Lucyna, też czuje się lepiej, wypuścili ją przed świętami do domu, tylko nogę ma nadal w gipsie. Skąd pani wtedy wiedziała, co robić?

Nikomu o tym wcześniej nie mówiła. O tamtej strasznej nocy, gdy matka i Wiesław zostawili siedemnastoletnią siostrę z Antosiem. Antoś był przeziębiony, z trudem nabierał powietrze. Nagle przestał oddychać. Wzięła go na ręce, wybiegła na ulicę, przez telefon wzywała pogotowie.

Chłodne powietrze złagodziło duszność, przyjechała karetka, lekarz stwierdził ostre zapalenie krtani, zabrał Antosia do szpitala. Jeszcze w tym samym tygodniu Tosia zapisała się na kurs pierwszej pomocy. O tym wszystkim opowiedziała Jackowi w drodze do starego kościoła przy ulicy Świętojańskiej. I jeszcze o studiach, o pracy, o matce, Wiesławie i Toskanii. Bo Jacek umiał słuchać, a Tosia już nie czuła się tak samotna.
Potem odprowadził ją pod dom. Wziął numer telefonu.

***
Na stole stał talerz po skromnym, wielkanocnym śniadaniu. Zgarnęła palcem okruszek babeczki, rozejrzała się po pokoju. Za oknem świeciło słońce.

- Czas na rower - powiedziała do siebie. - Rusz się Tośka, bo ci brzuch urośnie.
Wtedy zadzwonił telefon.

- Znajdziesz trochę czasu?- usłyszała głos Jacka. - Mam dla ciebie małą niespodziankę. Mogę przyjechać za pół godziny?
Pewnie, że mógł. W końcu rowerem może pojeździć i popołudniu, a Jacek...
- Chyba ci się spodobał - odezwała się do swojej twarzy w lustrze. Pociągnęła tuszem rzęsy. - Nałożysz niebieską sukienkę. Dobrze w niej wyglądasz.

Był punktualny, czekał przed klatką schodową. Z uznaniem zmierzył wzrokiem Tosię w błękitach.
- Dokąd jedziemy?
- Przecież mówiłem, że to niespodzianka.

Zaparkowali przed niewysokim domem. Na schodach siedział rudy kundel, który głośnym szczekaniem oznajmił przybycie gości. Zza firanki popatrywała dziewczynka w okularach. W drzwiach, podpierając się kulami, stanęła niewysoka kobieta.
- Mówiłam mężowi, że i tak cię znajdę - podniosła na Tosię oczy pełne łez. - Chodź, dziecko. Muszę cię przytulić.

***
W pokoju kręciło się kilkanaście osób. I wszyscy próbowali uściskać Tosię. Starsza pani gładziła ją po głowie, dziękując za ocalenie wnuka. - Najmłodszego z siódemki - zaznaczyła z dumą. Blondynka w zaawansowanej ciąży mówiła, że Tosia musi koniecznie przyjechać do niej, do wiejskiego domku. Mężczyzna w okularach przyklęknął przed Tosią i pocałował ją w rękę. - Rękę, która ocaliła mojego syna - oznajmił głośno, a rodzina zaczęła klaskać.

Dziewczynka w okularach pociągnęła Tosię za rękaw. - Chodź, pokażę ci Ignasia, śpi w drugim pokoju...
Leżał w łóżeczku, z piąstkami przyciśniętymi do zaróżowionych policzków. Oddychał regularnie. Żył.

- Tośka, nie płacz, przecież wszystko się dobrze skończyło - Jacek objął ją delikatnie, wyjął chusteczkę, otarł łzy.- Idziemy do jadalni, wszyscy na ciebie czekają. Czas podzielić się jajkiem.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki