Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jazz Jantar Festival 2018 otwarty przez gwiazdy z USA i przez nie zakończony. Recenzja Jazz Jantar [zdjęcia]

Tomasz Rozwadowski
Jazz Jantar Festival 2018
Jazz Jantar Festival 2018 Klub Żak
Od niedzieli 11 do niedzieli 18 marca w gdańskim klubie Żak rozegrała się wiosenna edycja Jazz Jantar Festival 2018. Wolne od muzyki były tylko poniedziałek i wtorek, a przez estradę Żaka przewinęło się w tym czasie jedenaście formacji. Stylistycznie też było bogato, od jazzu swingowego po różnego rodzaju eksperymenty.

Niedziela #1

Duet fortepianowy Vijay Iyer/ Craig Taborn był oczekiwany przez fanów przez długie miesiące poprzedzające gdański występ. Było do tego stopnia gorąco, że krążyły nawet plotki, na przykład o tym, że ci pierwszoligowi pianiści z USA zagrają w Gdańsku na pianinach. Miało to sens o tyle, że Taborn kilka lat temu dał solowy recital w Żaku właśnie na pianinie. Duet zasiadł jednak za koncertowymi Steinwayami i przez półtorej godziny - dwie części koncertu i ognisty bis - byliśmy świadkami improwizacyjnych produkcji dwóch artystów, którzy właśnie z tego kunsztu słyną. Awangardowa część pierwsza, bardziej przystępna druga i popisowy finał zapiszą się na długo w pamięci słuchaczy, nie tylko zresztą miłośników jazzowego fortepianu.

Środa

Drugi dzień wiosennego Jazz Jantar był dniem całkowicie polskim, a program wieczoru był wyjątkowo kontrastowo zestawiony. W pierwszej części zagrał duet pomorskich muzyków, którzy są zaliczani do czołówki trójmiejskiego jazzu już mniej więcej od ćwierćwiecza. Kontrabasista Piotr Lemańczyk należy do muzyków najczęściej występujących na Jazz Jantar, czego nie omieszkał mu pół żartem wypomnieć akordeonista Cezary Paciorek, który - przynajmniej statystycznie - jest w lokalnym życiu jazzowym nieco mniej widoczny. Ich wspólny koncert był podręcznikowym przykładem twórczego podejścia do mainstreamu - komunikatywny i trzymający się gatunkowych reguł przekaz był podany w niecodziennym składzie instrumentalnym, już na starcie gwarantującym oryginalne brzmienie. Na tym tle trio Lotto wypełniające drugą część tego dnia, wyglądało jak ekipa z innej planety. Od strony składu instrumentalnego to typowe rockowe power trio złożone z gitarzysty basowego Mike'a Majkowskiego, gitarzysty Łukasza Rychlickiego i perkusisty Pawła Szpury, od strony stylu to muzyka obsesyjnie transowa improwizowana muzyka elektryczna. Związek z jazzem Lotto utrzymuje przez improwizację, ale język muzyczny ma więcej wspólnego z noise-rockiem, space-rockiem, a nawet z techno. Poziomem technicznym gry można było się wprost upajać, ale poziom głośności i zdecydowanie przekazu przechodzące momentami w brutalność, oczywiście nie mogły przypaść do gustu wszystkim. Był widoczny umiarkowany exodus słuchaczy, lecz ci, którzy pozostali na placu boju, byli w pełni zadowoleni.

Czwartek

Tego dnia też dominowali muzycy z polskim paszportem, ale był jeden istotny wyjątek stanowiony przez wybitnego angielskiego saksofonistę Trevora Wattsa, który wystąpił w drugiej części wieczoru w towarzystwie renomowanego tria RGG. Przed nimi zagrał duet Diomede złożony znanego już z poprzednich edycji gdańskiego festiwalu pianista Grzegorz Tarwid i saksofonista (alt, sopran) Tomasz Markanicz. Przy okazji tego duetu można się było przekonać po raz kolejny jak silne mogą być więzy przyjaźni, gdyż pianista wyraźnie na korzyść odstaje poziomem od swojego kolegi, który w dodatku podjął się trudu konferansjerki. Markanicz w obu wcieleniach był mało przekonujący, a całość zabrzmiała jak żywcem wzięta z którejś z mniej znanych i słusznie zapomnianych płyt wytwórni ECM z lat 70. Młody polski saksofonista miał jeszcze jedno dodatkowe nieszczęście mianowicie takie, że następujący po nim Trevor Watts gra dokładnie na tych samych instrumentach. Anglik (rocznik 1939) jest żywą legendą brytyjskiej sceny muzyki improwizowanej, współzałożycielem i jedynym do dziś żyjącym członkiem powstałego w 1965 r. zespołu The Spontanious Music Ensemble uważanego przez historyków muzyki za pierwszą ważną formację free-impro na Wyspach. Jak się okazało, saksofonista jest do dzisiaj w kwitnącej formie, a w muzykach RGG znalazł nie tylko godnych partnerów, ale i bratnie dusze. Ich wspólny koncert należał do najmocniejszych punktów tej edycji festiwalu.

Jazz Jantar Festival 2018

Jazz Jantar Festival 2018 otwarty przez gwiazdy z USA i prze...

Piątek

Ten wieczór zagospodarowały dwa zespoły bardzo gorąco oczekiwane, powracające do Gdańska z nowymi albumami. Najpierw zagrało trio Pokusa, bez wątpienia jeden z czołowych zespołów młodego polskiego jazzu, na Jazz Jantar obecna co najmniej po raz trzeci. Nowy materiał z albumu "Einz" unaocznił zmianę układu sił wewnątrz zespołu - saksofonista Natan Kryszk dominuje nad pozostałymi przyjaciółmi jako solista i kompozytor. Gitarzysta basowy Tymon Bryndal i perkusista Teo Olter w coraz większym stopniu przyjmują pozycję tradycyjnie pojętej sekcji rytmicznej, formalnie oznacza to stabilność formuły, ale może też przerodzić w trwałe skrępowanie potencjału dwóch trzecich składu. Pewne jest, że usłyszeliśmy i zobaczyliśmy inny zespół niż przed dwoma laty. Pytanie: czy lepszy? Dla mnie osobiście ewolucja formuły zastąpiła w pewnym stopniu jakościowy rozwój samej muzyki. Ale, najprawdopodobniej to, co Pokusa gra obecnie, będzie trampoliną do wielkiego skoku do przodu, który nastąpi niebawem.

Takich wątpliwości nie było podczas występu Maciej Obara International Quartet. Kwartet jest w połowie polski - Obara na alcie, Dominik Wania, w połowie norweski: Ole Morten Vågan na kontrabasie i Gard Nilssen, a w całości doskonały. Późną jesienią zadebiutowali we wspomnianej już ECM albumem "Unloved", który jest pierwszą w dorobku tego zespołu płytą studyjną. Jak można się było przekonać na koncercie, ten krążek nagrany w ubiegłym roku w Norwegii, jest tylko jedną z możliwych wersji wspaniałej muzyki, na jakie stać ten wybitny zespół. Stylistyka post-hardbopowa wydaje się być stworzona dla tych czterech dżentelmenów i aż dziw bierze, że ma ona już ponad pięćdziesiąt lat ciągłości: oni brzmią momentami, jakby właśnie wymyślali ten typ grania. Wszyscy czterej są wyśmienici i mogą tylko się cieszyć, że ich wspólne drogi się przecięły.

Sobota

Pierwsza połowa przedostatniego dnia festiwalu była niewątpliwym świętem młodego trójmiejskiego jazzu. Kierowany przez trębacza Emila Miszka, który jest pierwszoplanową postacią tego pokolenia, oktet The Sonic Syndicate można uznać za szerokoekranową wersję hitowego Algorythmu. Aż cztery instrumenty dęte, fortepian, gitara i sekcja rytmiczna to potężny aparat wykonawczy, za którego pomocą można malować bardzo różne obrazki, co orkiestrze bezwzględnie się udało. Odkryciem wieczoru można obwołać gitarzystę Michała Zienkowskiego, który potrafi połączyć rockowy wykop z jazzowym frazowaniem. Starci sześciostrunowcy, których w trójmiejskim jazzowym światku jest kilku, mogą obawiać się jego konkurencji.

Anna Gadt Quartet, który zagospodarował drugi set tego dnia, był lekko tylko zamaskowanym powrotem RGG na scenę Żaka po zaledwie dniu przerwy. To dobrze, że tak ambitna i oryginalna wokalistka jak Anna Gadt znalazła zabójczo kompetentnych i oszołamiająco plastycznych instrumentalistów jak pianista Łukasz Ojdana, perkusista Krzysztof Gradziuk i kontrabasista Maciej Garbowski. Ich produkcje co prawda wygoniły z sali znaczną część publiczności, ale pozostali słuchali z uwagą i z pewnością docenili zespół wykraczający poza jazzową strefę bezpieczeństwa. To nie była rozrywka, ale dla niektórych była to przyjemność.

Niedziela

Finałowy wieczór był znów kontrastowy, ale zestawienie dedykowanego pamięci George'a Gershwina występu wokalistki Joanny Knitter i prezentacja najnowszego programu amerykańskiego saksofonisty Logana Richardsona nie było także zgrzytem. Gdynianka wspomagana przez czterech bardzo kompetentnych sidemanów zmierzyła się w 120. rocznicę urodzin wielkiego kompozytora z wyborem jego najsłynniejszych, co oznacza także: najbardziej oklepanych, przebojów musicalowych. To, że te kompozycje zaaranżowane we względnie konserwatywny sposób i zaśpiewane w klasycznie jazzowym stylu, brzmiały wspaniale, a niekiedy porywająco, wystawia najwyższą notę umiejętnościom, osobowości i wdziękowi wokalistki. Bo George i tak już nasłuchał się komplementów swego czasu.

Logan Richardson zagrał w Żaku po raz trzeci w przeciągu dwóch lat, po raz pierwszy jako lider. W trakcie koncertu okazało się, że album "Blues People" jest jeszcze nowszy niż mogło się przed koncertem wydawać. Mianowicie, choć już został wytłoczony i można go było po koncercie kupić, w oficjalnej sprzedaży będzie dopiero za kilka tygodni. Pewnie z tego powodu sam występ był dosyć krótki, ale intensywnością i poziomem emocji ten niespełna godzinny koncert mógłby obdzielić parę innych. Logan to niespokojny duch, tym razem poruszający się po krainach rocka i w mniejszym stopniu, sugerowanego przez tytuł krążka, bluesa. Gitarzysta Igor Osypow, gitarzysta basowy DeAndre Manning i bębniarz Ryan Lee z łatwością mogliby zaadaptować się w zespole grającym stadionową odmianę rocka, a saksofon altowy Richardsona był zarazem czwartym elementem precyzyjnej układanki, wtopionym całkowicie w całość i totalnie jazzowych i pełnym duszy i duchowości kwiatem wyrastającym z twardego podłoża.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki