Króla, któremu manna pod postacią konfetti sypie się z nieba, a dworzanie hymny śpiewają, pokłony biją i nazwisko skandują aż do utraty głosu. Wiem też, że i nazywa się ładnie, w przeciwieństwie do szefowej rządu, którą Rewiński nazwał "panią Kłamacz", budząc uzasadnioną wesołość króla i powszechny rechot dworzan.
Z ust kandydata na prezydenta płynęła prawda oraz słodka małmazyja. Obiecał np., że gdy wygra wybory, to przede wszystkim obniży wiek emerytalny! Nie zauważył najwyraźniej - a może nie chciał zauważyć! - jakie fatalne faux pas popełnia w stosunku do swojego patrona i dobrodzieja. Jarosław Kaczyński niebawem skończy 66 lat, ale na emeryturę wcale się nie wybiera, przeciwnie - premierem zostać zamierza. Tymczasem Duda już go na tę emeryturę odsyła, na fotelu z kotem na kolanach sadza, napar z ziółek podsuwa! Najwyraźniej w zwodniczym blasku reflektorów, wśród dźwięków muzyki specjalnie na konwencję skomponowanej, spisek jakiś straszny, mroczny rokosz się zawiązuje, najbliżsi prezesa opuszczają, wierni dotychczas pretorianie butnie głowy podnoszą, do nieposłuszeństwa nawołują! Profesor Andrzej Nowak, historyk, pisze spod Wawelu, że nadchodzi czas zmiany pokoleń. Młody prezydent to, jego zdaniem, zbyt mało. PiS musi wskazać też młodego kandydata na premiera, bo Jarosław Kaczyński ma już swoje lata. W jego wieku marszałek Józef Piłsudski leżał na katafalku, a Roman Dmowski był od dawna politycznym emerytem. Jarosław Kaczyński niby słucha kandydata, niby uśmiecha się do niego i balonik podrzuca, ale w istocie rozmyśla z goryczą o ludzkiej niewdzięczności. Po co było na profesorów stawiać, po co było ich dowartościowywać? Toż to przecie zdrajca Dorn plótł coś o "wykształciuchach", a on sam chciał im tę obelgę jakoś osłodzić.
A tu Andrzej Duda brnie dalej w herezje. Nie wspominając słowem o Prezesie, który siedzi tuż, w pierwszym rzędzie deklaruje, że wszystko zawdzięcza prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, który go namaścił na swego następcę. Działo się to 8 kwietnia 2010 roku, tuż przed katastrofą smoleńską, w samolocie, którym razem wracali z wizyty w Wilnie. Prezydent, patrząc przez okno na słońce, które znikało za horyzontem, powiedział wtedy Andrzejowi Dudzie, że nadchodzi czas młodych. Świadków wprawdzie nie ma, bo trzeci uczestnik tej rozmowy także zginął w katastrofie, ale Duda te słowa dokładnie zapamiętał i uznał za rodzaj testamentu. I teraz tego będzie się trzymał. - Przyszłość ma na imię Polska! - zakrzyknął na koniec kandydat wprost w ulewę konfetti, po raz kolejny chytrze podsuwając obecnym myśl o nieuchronnej wymianie pokoleń. Oj, Szekspira trzeba, aby to wszystko opisać…
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?